Kolejny kretyński film z Deadpoolem. Zestaw nieocenzurowanych sucharów rodem z programu "Saturday Night Live". Zero próbowania opowiadania jakiejś normalnej historii.
Dla mnie ta cała seria to filmy klasy B lub C. Nie da się tego na trzeźwo oglądać. Popcornowe guano. Lubię kino rozrywkowe, ale nie aż tak bzdurne.
Bardzo szybko. Ale przynajmniej Disney ma jakiś sukces komercyjny w tym roku.
Przy czym mnie cieszy, że dzięki temu filmowi Rob Simonsen zyska na popularności.
Disney miał w tym roku większego hita w postaci Inside Out 2, no i wątpię by akurat po Deadpoolu Rob zyskał jakąś większą rozpoznawalność w branży, ale jakby nie było podpisał się w tym roku pod dwoma z jednych z najbardziej kasowych filmów roku, Deadpool & Wolverine i It Ends with Us.
Zlepek średniośmiesznych gagów i cameo bez sensownej fabuły, zatem w dużej mierze zgadzam się ze swordfishem.
Score Simmonsena jest bo jest. Nic z niego nie zapamiętałem. Zdecydowanie lepiej wyeksponowano piosenki. W sumie największym plusem filmu jest ten cover Madonny i to właściwie jedyne co ciekawe wniósł do świata.
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński
Hm, Ladypool, w którą wcieliła się Blake Lively zabija Nicepoola, który podobno ma być parodią Justina Baldoniego, a w tle mamy kwiaciarnię. Coś za wiele tych przypadków i kto wie czy ten film nie był ostatnim Deadpoolem z Ryanem Reynoldsem w roli głównej.