Adam, czytaj ze zrozumieniem.
Moim zdaniem, zwolnienie Johannssona ewidentnie poszło o brzmienie. Jóhannsson pewnie chciał to pisać bardziej organicznie, co biorąc pod uwagę jego współpracę wcześniejszą z Villeneuvem miałoby sens, bo wszystkie te score'y miały przynajmniej sekcję smyczkową. Być może nie chciał małpować brzmień Vangelisa, co jest też pewnego rodzaju potencjalnie (tego w kontekście filmu się nie dowiemy nigdy) ciekawym wyborem. Nie chodzi bynajmniej o brak tematyki czy brak syntezatorów (bo Jóhannsson UMIE tworzyć na syntezatory, choć akurat w muzyce filmowej paradoksalnie rzadko to pokazuje; w albumach solowych już bardziej), a o to, że nie chciał do końca po prostu filtrować ciągle Vangelisa.
Nie myślmy w kategoriach kto na co komu pozwolił. Dla mnie, z mojej prywatnej perspektywy (i pomyślę, jak bardzo uczynić ją publiczną

), najciekawsza jest gra między tymi "dronowatymi" (mówię, by to było bardziej dla Ciebie w tej chwili zrozumiałe, a samemu nie chce mi się teraz myśleć o lepszym terminie, a wiem, że taki na pewno jest), czyli dajmy na to, nie wiem, Sicario (bo na nazwanie Arrival muzyką dronów się po prostu nie zgodzę, bo to NIE JEST aż tak ambientowe) elementami, których chciał Villeneuve, spójnie z preferencjami brzmieniowymi wcześniejszych swoich filmów, a brzmieniem Vangelisa, które definiuje świat franczyzy, bo to jest brzmienie definitywne. Wallfisch z Hansem wchodzą niejako pomiędzy oba światy i budują most. A że trafiło wśród nich na gościa, który miał przy okazji niemały nerdgasm, to jeszcze lepiej.
Właśnie ta gra między nieprzyjemnymi elementami charakterystycznymi dla kina Villeneuve'a, tego, co jest najbardziej brudne w tym score, a cudownością obecną w Main Title Vangelisa (bo oprócz Tears in Rain w tym score jest głównie rozszerzenie Main Title, tych pierwszych ujęć Los Angeles w filmie) jest dla mnie najciekawsze w tym score.