
To, co w niej urzeka, to szczerość, osiągnięta przez prostotę melodii, świetnie tutaj działającą i świetnie zorkiestrowaną. Czuć w tym score taką spontaniczność i naturalność, której w większości ostatnio brak w muzyce filmowej, więc cieszy, że jeszcze coś takiego można usłyszeć.
Jeśli jednak spojrzeć na to z drugiej strony, album jest bardzo krótki i muzyki jest na nim w sumie bardzo mało, przez co pojawia się pytanie - czy jest tu do czego wracać? "Once There Was a Hushpuppy" to piękny utwór, do którego będę wracał z chęcią, ale reszta to głównie minutowe tracki, które, choć śliczne, niewiele sobą prezentują wyrwane z kontekstu. Potrafię jednak przymknąć na to oko, bo to właściwie tylko zachęca do słuchania całego albumu, którego słucha się bez cienia znudzenia, wszak jest krótki i bardzo przyjemny, a muzyka urzeka brzmieniem i szczerością emocji.
Bez wątpienia najmilsze zaskoczenie w tym roku (w zasadzie to jedyne, ale nie szkodzi). Rozum waha się między 3,5/5, a 4/5, ale w tym wypadku serce mi trochę pomaga i gdy słyszy ten optymizm płynący z tej muzyki, zdecydowanie nakazuje dać tę wyższą ocenę. Ale to przecież nie ma większego znaczenia, prawda?
