Paweł Stroiński pisze:O ile Hans może być (tak jak w jego przypadku) imieniem samodzielnym, to (Wawrzyniec potwierdzi albo zaprzeczy) jest także popularnym skrótem od niemieckiego odpowiednika naszego Jana - Johannes.
Hans, Hanns, Hannes, Hansi (Hansi może być również jako żeńskie) Hansele, Hansal, Hensal, Hanserl, Hännschen, Hennes, Hännes, Hänneschen, Henning, Henner, Honsa, Johan, Johann, Jan, Jannes, Jo, Joha, Hanselmann, Hansje
Tak ale mniej więcej to wszystko wywodzi się od Johannes, a więc naszego Jana. Ale istnieje jako pełnoprawne osobne imię. W angielskim jest cała masa takich przypadków.
Zresztą bajka "Jaś i Małgosia" to w oryginale przecież "Hänsel und Gretel". Hänsel = mały Hans. Zdrobnienie na Hansa.
A teraz co do dłuższego tekstu Pawła:
a) Widzę, że musisz dźwigać ciężkie brzemię z tą recenzją. Trzeba było o tym pomyśleć, zanim się ją zaklepało.

Ale nie mam zamiaru jej przejmować i to mówię z ręką na sercu. Nie mój superbohater i z tego co piszecie pewnie też nie moja muzyka.
b)
Paweł Stroiński pisze:Nie podoba mi się za bardzo ten hype (choć jak czegoś się dowiem, to się dziele, bo niektórzy chcieliby coś wiedzieć), ale cóż, taka jest rzeczywistość. Hans jest celebrytą (czego ja nie lubię; zawsze ignoruję wszelkie wywiady z nim; wolę sam pogadać, bo jest fajny gość).:
Wiesz nie wszyscy tutaj mają okazję pogadać sobie z Hansem. Plus druga kwestia. W Polsce celebryta (rety nawet już spolszczono to określenie) ma strasznie negatywną konotację, gdyż zwykle się kojarzy z kimś kto wystąpił w Tańcu z Gwiazdami, prowadzi bloga o modzie, za pieniądze rodziców, czy w ogóle Pudelek tworzy opinię bazującą na polskiej źółci, że celebryci to samo zło. Wiadomo zdarzają się i inne przypadki jak Paris Hilton czy Kim Kardashian, ale jednak na Zachodzie, aby być celebrytą to jednak trzeba coś osiągnąć. Hans Zimmer osiągnął więcej niż dużo, więc ma prawo być celebrytą.
Paweł Stroiński pisze:Po drugie, problem "tradycji Williamsa" był dużym bólem głowy dla samego Zimmera. Co zrobić, jak opowiedzieć historię tak ikonicznej postaci (bo Superman jest chyba bardziej ikoną amerykańskiej kultury niż Iron Man, Batman czy Spiderman; może Grześ, Adam albo ktoś taki mi dokładniej tutaj wszystko wyjaśni, taka wiedza by mi się bardzo przydała do odpowiedniej oceny całego materiału, zarówno filmowego, jak i muzycznego)
"Super" wcale nie oznacza, że "Superman" jest najbardziej "Super" i najbardziej uwielbianym superbohaterem w Stanach. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby wśród demonizowanej przez Tomka amerykańskiej młodzieży "Spierdman" nie był bardziej popularny. Amerykanie mają naprawdę fioła na punkcie Spidermana. A "Batman" to już na całym świecie, jest jednym z tych najbardziej lubianych bohaterów, nie ważne czy ma się 12, czy 22, czy 32, czy 82 lata, każdy lubi Batmana.
"Superman" na tle tych bohaterów jaki się jako postać dość archaiczna, żeby nie powiedzieć śmieszna. Może w latach 30tych Ameryka potrzebowała takiego bohatera, ale prawda jest taka, że jest to postać dość nudna. Niestety przez to, że jest on taki SUPER i wszystko potrafi, niestety jest postacią nudną. Człowiek się mniej ekscytuje przygodami bohatera, który wszystko potrafi.
Muzyka Johna Williamsa jest ikonograficzna, jest kultowa, wybitna, wielka! Ale muzyka przerosła film i stworzonego w nim bohatera. Warto zauważyć, że cała filmowa seria, była niesamowicie kiczowata, a i często balansowała, nie raz przekraczając granicę pastiżu i autoparodii. Tych filmów nie dało się traktować poważnie. A i ich wyniki finansowe też nie do końca świadczą, aby naprawdę był to ten naj naj naj superbohater Ameryki.
Byłbym bardzo ostrożny z gloryfikowaniem tej postaci i stawianie jej wyżej ponad innych superbohaterów.
Paweł Stroiński pisze:Stoję więc przed problemem, w jaki sposób uczciwie podejść do tematu. Z jednej strony oczywiście muzyki Williamsa do Supermana wstyd nie znać (tak, do was mówię dzieci filmwebu). Z drugiej strony, jak znać ścieżkę Williamsa i podejść do nowego dzieła bez tego ciężaru? Bo uczciwość nakazuje mi zarówno wzięcie pod uwagę tradycji filmowej, jak i potraktowanie Hansa (tak jakby sam chciał na pewno) jako dzieła zupełnie odrębnego od tejże tradycji. Ale na szczęście mam jescze na to miesiąc

Ten miesiąc szybko minie i wtedy dopiero zacznie się zagwostka.

Zachowując zdrowy rozsądek to wiadomo, że należałoby się skoncentrować wyłącznie na muzyce Zimmera, tabula rasa, nie było nic przedtem. Zaczynami od zera i tak oceniamy muzykę. Tylko ile razy ja tak prosiłem o patrzenie na trylogię Batmana i ile to razy wklejano linki do tematu Elfmana pisząc, że to "jest jedyny Batman"?

Możesz się odciąć jak logika nakazuje, ale wzburzony motłoch Ciebie rozszarpie żywcem, jeżeli przynajmniej raz, dwa nie wspomnisz o Williamsie.
W każdym razie, powodzenia i połamania klawiatury.
