1. Nagranie jest niezwykłe, to jedno z najciekawszych "świadomych" nagrań muzyki filmowej, jakie ostatnio słyszałem. Zupełne przeciwieństwo stylistyki War Horse. WH był nagrany tak, żeby orkiestra brzmiała epicko, pełnie, z romantycznymi uniesieniami. Natomiast TBT olbrzymią wagę przywiązuje do intymności. Olbrzymią! Harfa, gitara, fortepian i solowe aerofony są tak wyeksponowane, że momentami reszta orkiestry brzmi jak jakiś kameralny skład. Dodatkowo nagranie tych solówek jest tak pedantyczne, że naprawdę słychać wszystkie uboczne efekty dźwiękowe instrumentów i zachowania wykonawców. Efekt niesamowicie osobisty, intymny, jak samotna lektura ulubionej książki w zaciszu domu. Sam charakter nagrania wydaje się opowiadać, o czym jest film. Samo nagranie zresztą sprawia, że The Book Thief nie przypomina żadnej ścieżki Williamsa z ostatnich 15 (?) lat.
2. Tutaj muszę wyjść od osobistej anegdotki. Moi dziadkowie mieszkali w przedwojennej, krakowskiej kamieniczce, gdzie schody na strych były w latach 90-tych cały czas zniszczone po upadku jakiejś niemieckiej czy sowieckiej bomby; często opowiadali o II WŚ (dziadek służył pod Maczkiem we wrześniu 39), więc ten drugowojenny wspominkowy nastrój od początku mi się tam udzielał. Natomiast głównym "meblem" w mieszkaniu był stary fortepian, na którym czasami pogrywano. I to jest niesamowite - dla mnie to jakaś muzyczna epifania - bo gdy słuchałem partii fortepianowych Williamsa, usłyszałem te same akordy, które towarzyszyły mi gdzieś tam w dzieciństwie. Atmosfera opowieści z czasów okupacji, którą stworzyłem sobie w głowie poprzez wspomnienia dziadków i poprzez te muzyczne konotacje związane z ich fortepianem, nagle obudziła we mnie na nowo dzięki Williamsowi. Ktoś może prychnie z lekceważeniem, ale subiektywnie - The Book Thief jest dla mnie jedną z najbardziej autentycznych (pod względem atmosfery) ścieżek osadzonych w realiach historycznych, jakie słyszałem od dawien dawna! Dobrze, że nie piszę recenzji, bo nie potrafiłbym tego oddzielić.
