JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

Tutaj dyskutujemy o poszczególnych ścieżkach dźwiękowych napisanych na potrzeby kina.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
kiedyśgrześ
+ W.A. Mozart +
Posty: 6064
Rejestracja: sob lip 09, 2011 12:05 pm

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1096 Post autor: kiedyśgrześ » sob sty 28, 2012 16:32 pm

lis23 pisze:Brawo, polać mu ;Pwielu tzw. widzów na filmwebie nie rozumie tego filmu, nie rozumie, że można w dzisiejszych czasach zrobić tak prostą i uniwersalną historię, bez zadęcia i patosupełno jest narzekań na to, ze film jest ckliwy, cukierkowy, dziecinny a z drugiej strony część widzów zarzuca mu ... zbytnią brutalność i pokazywanie śmierci - sam już nie wiem, czego oczekują widzowiebo z jednej strony, część z nich stawia zarzut, iż oczekiwali drugiego " Szeregowca Ryana ", a tu, rozpierduchy brakinni, zapewne myśleli, ze dostaną kolejnego " E.T ", ale to też nie jest film tego pokrojudlatego też, nasi widzowie, którzy znają się na wszystkim, uznali, że nowy film Spielberga jest dla nie wiadomo kogo: bo dla dzieci zbyt brutalny a dla dorosłych zbyt głupicoś mi się wydaje, że to dorośli zbyt " wydorośleli " z kina, jakie oferuje im Spielberg.Co do " Transformersów " to abstrahując od poziomu tego " dzieła ", film ten powstał również z uczuć, sentymentu do zabawek z dzieciństwa.
W naszych okrutnych czasach wszystko (prawie) da się sformalizować, opisać matematycznie, problem WAR HORSE to nie widzowie, a sam film, konstrukcja, charakteryzacja (w znaczeniu ekspozycja postaci) balans, timing i oczywiście przeciągnięty do granic ludzkiej możliwości finał, ale to akurat problem Spielberga od początku kariery, facetowi chyba jedynie Szczęki udało się z zakończyć tam gdzie powinien być The End. Rozumiem, że film się może człowiekowi podobać, mi też podobają się różne dziwactwa, z tym, że ja się nie tłumaczę, nie szukam ślepoty (niezrozumienia) u innych :D
Co do muzyki, raz jeszcze: 20 lat minęło… :D A.I. sprzed ponad 10 lat to zupełnie inne doznanie od strony formalnej (technicznej) no nie można u schyłku kariery powrócić do „fortepianowych wprawek” :D
Obrazek

Mefisto

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1097 Post autor: Mefisto » sob sty 28, 2012 16:42 pm

Tomasz Goska pisze:No a nie przesądzają? Jak na wojnie uwalą mu konia, to się biedny chłopiec załamie i trauma do końca życia!
Szczerze, to cała ta historia jest odrobinę przekombinowana uczuciowo - fakt, uczucia to proste, ale gdy człowiek patrzy jak ci wszyscy ludzie przejmują się losem jakiegoś tam konika, gdy wokół taka zawierucha to jedynie śmiać się chce człowiekowi (scena z lekarzem na końcu to epic of epicness face palm). Szczególnie, że nie ma tu jakoś wielce silnej relacji między chłopcem (który ginie z ekranu na 2/3 filmu), a koniem.

Awatar użytkownika
Arthur
Nominacja do odkrycia roku
Posty: 1135
Rejestracja: śr paź 20, 2010 21:16 pm
Lokalizacja: Pzn

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1098 Post autor: Arthur » sob sty 28, 2012 16:46 pm

[quote=Exo]Już dużo wcześniej dostaliśmy filmy jak Piła czy Oszukać Przeznaczenie[/quote]
Przecież to jakieś niszowe filmy/serie, która zyskała sobie bardzo specyficzną (lecz niezmiernie wierną ) widownię ludzi żądnych bólu i lęku. Jakoś wątpię by chodzili oni na takie War Horse. To samo się tyczy Transformersów, to także inna widownia oczekująca czegoś innego od filmu. Tak więc argument, że takie filmy powodują "wstyd do przyznania się do swojej wrażliwości" jest nietrafny. Mentalność ludzi się zmienia- zamiast wyidealizowanych obrazów, tych ciepłych klusek wolą coś bardziej namacalnego, rzeczywistego, a więc i może brutalniejszego(fenomen horrorów z mijającej dekady, nowe Bondy, itp.)- bo coraz więcej osób staje się materialistami i przestaje wierzyć, bo widzi jaka jest codzienność. Tak jak piszecie: "utracili swoją niewinność, stali się bezdusznymi cyborgami w świecie masowej papki którą się karmią"
Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli. - Albert Schweitzer

Awatar użytkownika
lis23
+ Ludvig van Beethoven +
Posty: 14197
Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1099 Post autor: lis23 » sob sty 28, 2012 18:00 pm

kiedyśgrześ pisze: problem WAR HORSE to nie widzowie, a sam film, konstrukcja, charakteryzacja (w znaczeniu ekspozycja postaci) balans, timing i oczywiście przeciągnięty do granic ludzkiej możliwości finał, ale to akurat problem Spielberga od początku kariery, facetowi chyba jedynie Szczęki udało się z zakończyć tam gdzie powinien być The End. Rozumiem, że film się może człowiekowi podobać, mi też podobają się różne dziwactwa, z tym, że ja się nie tłumaczę, nie szukam ślepoty (niezrozumienia) u innych :D
Co do muzyki, raz jeszcze: 20 lat minęło… :D A.I. sprzed ponad 10 lat to zupełnie inne doznanie od strony formalnej (technicznej) no nie można u schyłku kariery powrócić do „fortepianowych wprawek” :D
Wiesz, przed seansem oczytałem się negatywnych opinii, recenzji, w których twierdzono, że w nowym filmie Spielberga nie ma żadnych wartości, że film nie dorównuje poziomem nawet " Królowi Lwu " ;) ( inna sprawa, ze " Króla Lwa " parę miesięcy temu też recenzent na filmwebie zrównał z ziemią ;) ), czytałem o fatalnym scenariuszu, złym montażu, złej muzyce, itp. itd.
idąc do kina obawiałem się więc najgorszego filmu Spielberga, słabszego niż " Always " , a tu, niespodziewajka, okazało się, że film bardzo przypadł mi do gustu i to już od pierwszych, pięknych kadrów
moim zdaniem, ekspozycja postaci jest tu dobra, mimo że wiele z nich to epizody ale zapamiętają w pamięć, Spielberg jest bardzo konsekwentny, konsekwentnie pokazuje, że to film o koniu, gdzie ludzie są tylko tłem dla jego historii, reżyser nie gloryfikuje też wojny, nie ma tu patosu, sceny bitewne pokazują raczej przegraną ( szarża angielskiej kawalerii ) lub okropieństwo wojny ( scena w okopach ), Spielberg nie staje też po żadnej ze stron konfliktu, nie ma tych " złych " i tych " dobrych ", wszyscy są jednakowo przegrani, wszyscy coś tracą ( Anglik, konia, Francuz, wnuczkę a Niemiec, zbyt młodych dezerterów ), wszyscy są ludźmi, wszyscy mają jednego, wspólnego wroga: wojnę.
Film, mimo tych pomówień o sentymentalność, dziecinność czy cukierkowatość jest dosyć oszczędny emocjonalnie, sam finał jest wręcz surowy w swym wyrazie - można się, oczywiście obruszać, że mamy tu, tak jakby trzy happy endy ( w okopach, na aukcji i w rodzinnym gospodarstwie ) ale taki jest Spielberg, w świetnym " Raporcie Mniejszości " też jest potrójny happy end a sam film jest świetny, mimo tego, tak naprawdę, zakończenia i ostatnich 20-25 minut najbardziej brakowało mi w " Wojnie Światów ".
Tylko On, Williams John ;)
Tylko on, Elton John ;) ;)

Awatar użytkownika
Exo
Parkingowy przed studiem nagrań
Posty: 29
Rejestracja: sob lis 26, 2011 02:08 am

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1100 Post autor: Exo » sob sty 28, 2012 18:21 pm

Mefisto pisze:Szczerze, to cała ta historia jest odrobinę przekombinowana uczuciowo - fakt, uczucia to proste, ale gdy człowiek patrzy jak ci wszyscy ludzie przejmują się losem jakiegoś tam konika, gdy wokół taka zawierucha to jedynie śmiać się chce człowiekowi
Uważam, że to jest całkiem ludzka cecha - taki patronat nad zwierzętami. Ludzie w tej historii przejmują się losem "jakiegoś tam konika", świadomie lub nie, aby nie utracić swojego człowieczeństwa. I wojna światowa, wojna w okopach to był totalny chaos i piekło, w której brało udział multum zwykłych, prostych ludzi oderwanych od zwykłego życia, nie tylko jakichś specjalnie szkolonych żołnierzy. Sceny jak na no man's land uważam za całkiem prawdopodobne, bo faktycznie do różnych "ciekawych" sytuacji dochodziło w owym czasie między wrogimi obozami.
Mefisto pisze:nie ma tu jakoś wielce silnej relacji między chłopcem (który ginie z ekranu na 2/3 filmu), a koniem.
Młody chłopak, który wychowuje się w biedzie na jakimś zadupiu przywiązuje się do swojego konia do tego stopnia, że ma nadzieję odnaleźć go na wojnie. Czy to nie jest silna relacja? Ok, rozumiem, nie czujesz tego. Więc jak? Gdyby Spielberg dodał ze 30 minut więcej scen na początku, gdzie koń łazi za chłopakiem albo kilka gdzie zaliczają wspólne przejażdżki, upadki, może ze dwie/trzy więcej sceny komiczne z ich udziałem? Albo jak koń ratuje chłopaka z płonącej stodoły?... Wtedy dałoby się poczuć ich silną relację?

Nie wiem, mi wystarczy jak ktoś kto opowiada powie mi: "był chłopak co kochał swojego konia" i uwierzę. Może jestem mało-wymagający, może poszedłem na film z odpowiednim "nastawieniem" (ale jakie to i czy w ogóle istnieje?...).

Tak czy inaczej, za bardzo się rozdrabniam nad tym filmem, a to nie taki film co się go powinno na czynniki pierwsze rozkładać. Ktoś to czuje lub nie. Jak zawsze; kwestia gustu chyba.

Awatar użytkownika
Koper
Ennio Morricone
Posty: 26513
Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
Lokalizacja: Zielona Góra
Kontakt:

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1101 Post autor: Koper » sob sty 28, 2012 19:16 pm

No właśnie. Co wy się tak rozdrabniacie nad tym pretensjonalnym filmidłem Spielberga? :P
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński

Mefisto

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1102 Post autor: Mefisto » sob sty 28, 2012 19:33 pm

Arthur pisze:Mentalność ludzi się zmienia- zamiast wyidealizowanych obrazów, tych ciepłych klusek wolą coś bardziej namacalnego, rzeczywistego, a więc i może brutalniejszego
Najwyraźniej nie widziałeś ani The Help, ani jego wyników w box office :D
lis23 pisze:lub okropieństwo wojny ( scena w okopach )
Toś teraz przyjebał w kartony, stary. Okropieństwo wojny to miałeś w Szeregowcu. W War horse wojna jest jedną wielką przygodą bez ani kropli krwi. I na tym polega właśnie główny problem tego filmu - Spielberg jak gdyby nic radośnie sobie skacze pośród pseudo-trupów.
Exo pisze:Uważam, że to jest całkiem ludzka cecha - taki patronat nad zwierzętami.
Na jakim świecie Ty żyjesz? Ludzie są okrutni wobec zwierząt na co dzień - tyle tylko, że na co dzień znajdą się też tacy, którzy je poratują. Masz mnóstw organizacji dobrej woli, etc. Ale na wojnie, w momencie gdy każdy trzęsię się o własną dupę i ma do tego jeszcze na głowie kumpli, na których przydałoby się uważać, nagła dbałość o jednego z wieeeeelu koni to czyste s-f. Owszem, takie sceny ładnie wyglądają, są zabawne (przecinaki do drutu :D ), ale kompletnie nie pasują ani do sytuacji, ani do świata w jakim Stefan osadził akcję. Pewnie dlatego najlepsze są sceny u Niemców, kiedy koleś odpowiedzialny za konie próbuje poratować je wbrew rozkazom mającego wszystko w dupie przełożonego (chyba najbardziej ludzka postać w całym filmie - przynajmniej w kontekście wojennym) i gdy jeden koń ratuje drugiego.
Młody chłopak, który wychowuje się w biedzie na jakimś zadupiu przywiązuje się do swojego konia do tego stopnia, że ma nadzieję odnaleźć go na wojnie. Czy to nie jest silna relacja?
Niespecjalnie. Powód: za mało ekspozycji tej całej przyjaźni. To zbiór luźnych scen, w której najgorszym grzechem jest brak przywiązania konia do chłopca. Ot, chłopiec widzi konia, próbuje mu dać jabłko, potem uczy jednej sztuczki, potem razem orają pole, a potem wojna. Brakuje tu więcej takich scen, jak ta, w której już zwerbowany koń spogląda na chłopca "po raz ostatni".
Ok, rozumiem, nie czujesz tego. Więc jak?
Obejrzyj Zaklinacza koni. Relacja koń - właściciel, to Mount Everest w porównaniu z War Horse. W WH wszyscy tylko ślinią się na widok konia: "what a beauty", "what a sruty", ale niewiele z tego wynika (końcowa aukcja - co za kuriozum roku). W HW te więzi są wręcz namacalne, a całość dalece bardziej emocjonalna i rzeczywista. Spielberg nakręcił ładną bajkę, nie przeczę. Ale tak przesłodzoną, przeszarżowaną i nijak nie mającą się do otoczki w jakiej się rozgrywa, że to aż boli. I mdli.

Awatar użytkownika
Arthur
Nominacja do odkrycia roku
Posty: 1135
Rejestracja: śr paź 20, 2010 21:16 pm
Lokalizacja: Pzn

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1103 Post autor: Arthur » sob sty 28, 2012 20:02 pm

Mefisto pisze:
Arthur pisze:Mentalność ludzi się zmienia- zamiast wyidealizowanych obrazów, tych ciepłych klusek wolą coś bardziej namacalnego, rzeczywistego, a więc i może brutalniejszego
Najwyraźniej nie widziałeś ani The Help, ani jego wyników w box office :D
Fajna piosenka w soundtracku była. Może i ciepła klucha, ale przynajmniej namacalne, rzeczywiste i puszyste cycki tej grubej murzynki 8)
Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli. - Albert Schweitzer

Awatar użytkownika
Exo
Parkingowy przed studiem nagrań
Posty: 29
Rejestracja: sob lis 26, 2011 02:08 am

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1104 Post autor: Exo » sob sty 28, 2012 20:07 pm

Ech. Rozumiem Twój punkt widzenia Mefisto i korci mnie aby odnieść się krytycznie do pewnych Twoich argumentów, ale jak napisałem wcześniej - nie chcę się już rozdrabniać nad tym tematem. Chyba nigdzie nas to nie doprowadzi, a i nie jest to miejsce na ciągnięcie takiej dyskusji w nieskończoność.

Mam nadzieję, że Spielberg da nam z czasem film przy którym będziemy mogli się wszyscy wspólnie całować po jajach miast szarpać za nie :P

Awatar użytkownika
DanielosVK
Howardelis Vangeshore
Posty: 7889
Rejestracja: sob cze 26, 2010 13:43 pm

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1105 Post autor: DanielosVK » sob sty 28, 2012 20:08 pm

Fuj.
Fe.

Cóż za score, Howard Shore.

Awatar użytkownika
lis23
+ Ludvig van Beethoven +
Posty: 14197
Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1106 Post autor: lis23 » sob sty 28, 2012 20:14 pm

Toś teraz przyjebał w kartony, stary. Okropieństwo wojny to miałeś w Szeregowcu. W War horse wojna jest jedną wielką przygodą bez ani kropli krwi. I na tym polega właśnie główny problem tego filmu - Spielberg jak gdyby nic radośnie sobie skacze pośród pseudo-trupów.
Krwi nie ma, bo to PG 13, ale okrucieństwo wojny czuć, nawet jeśli go nie widać: swój musi strzelać do swoich, jeśli ci zaczną się cofać no i jest gaz, dla mnie nie musi być krwi, żeby czuć wojenny klimat
w takim " Powrocie Króla " też nie ma krwi w scenach batalistycznych, a wszyscy się nad nimi rozpływali w zachwycie, tam to dopiero mamy " radosne skakanie pośród pseudo ( komputerowych ) trupów ".
Tylko On, Williams John ;)
Tylko on, Elton John ;) ;)

Awatar użytkownika
Exo
Parkingowy przed studiem nagrań
Posty: 29
Rejestracja: sob lis 26, 2011 02:08 am

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1107 Post autor: Exo » sob sty 28, 2012 20:18 pm

DanielosVK pisze:Fuj.
Co? Ja swoje myję.

Awatar użytkownika
DanielosVK
Howardelis Vangeshore
Posty: 7889
Rejestracja: sob cze 26, 2010 13:43 pm

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1108 Post autor: DanielosVK » sob sty 28, 2012 20:21 pm

Dzięki za tę cenną informację. 8)
Fe.

Cóż za score, Howard Shore.

Mefisto

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1109 Post autor: Mefisto » sob sty 28, 2012 20:40 pm

Exo pisze:Mam nadzieję, że Spielberg da nam z czasem film przy którym będziemy mogli się wszyscy wspólnie całować po jajach miast szarpać za nie :P
Ależ dał nam cały garnizon takich filmów. Ostatni w 2005 roku. Potem mu jaja odpadły, zaczął wymazywać broń z ET i te sprawy...
lis23 pisze:Krwi nie ma, bo to PG 13, ale okrucieństwo wojny czuć
PG13, nie PG13 - to nie ma nic do rzeczy (raz jeszcze przywołam Super 8, gdzie jest i krew i przeklinają, a wojny brak), chodzi o samo pokazanie wojny w taki lajtowy sposób i nazywanie tego okropnością.
swój musi strzelać do swoich, jeśli ci zaczną się cofać no i jest gaz, dla mnie nie musi być krwi, żeby czuć wojenny klimat
Niby fajne sceny przywołałeś, ale z drugiej strony. Tego pierwszego nikt nie pilnuje i to czy ucieknie, czy nie nie ma żadnych konsekwencji. A druga scena to po prostu mgiełka wypełniająca cały kadr - i znowu żadnych konsekwencji, bo chłopak nawet wzroku nie traci.
w takim " Powrocie Króla " też nie ma krwi w scenach batalistycznych, a wszyscy się nad nimi rozpływali w zachwycie, tam to dopiero mamy " radosne skakanie pośród pseudo ( komputerowych ) trupów ".
Powrót króla jest okropny - najgorszy z całej trylogii. Nadęte, nudne i przede wszystkim sztuczne filmidło - za co te Oscary i ten zachwyt, nie pojmę nigdy. Drużynie może przecież toto buty czyścić. Inna sprawa, że to czyste fantasy. A i krew jest, ino głównie zielona czy inna.

hp_gof

Re: JOHN WILLIAMS - WAR HORSE (2011)

#1110 Post autor: hp_gof » sob sty 28, 2012 21:13 pm

Obejrzałem. Nie jest to nic, czego bym nigdy wcześniej nie widział, ale oglądało się dobrze. Na pewno muzyka Williamsa się wyróżnia, choć w jego filmografii nie jest to znów nic nadzwyczajnego. Rozwaliło mnie kilka początkowych scen z udziałem gęsi oraz scena rozcinania drutu kolczastego na środku pola bitwy. Scena galopu konia przez okopy w trakcie szalejącej rozpierduchy dookoła rewelacyjna (zdjęcia + muzyka!). Nie będę oceniał w kategoriach: film naiwny czy nie naiwny, bo w kinematografii nie o to chodzi. Na pewno film w pewien sposób mnie poruszył, bo poczułem ogromną sympatię do tytułowego konia i jego głównego właściciela. Ale film jako całość pozostanie dla mnie "kolejnym niezłym filmem Spielberga". Bo arcydziełem nie jest. Ale czy każdy jego film musi być arcydziełem? Generalnie pozytywna ocena :)
A Williams wychodzi też na plus, ale chyba tylko dlatego, że zrobił od siebie kilkuletnią przerwę, a takich aranżacji tematów nie pisze nikt, tylko on - Williams John ;)
PS. Jeśli któryś fanboy zacytuje mnie w swoim poście, aby wychwalać przez następne kilkanaście dni Williamsa pod niebiosa, to znajdę go i urwę mu jaja, a następnie nafaszeruję nimi jego własny odbyt.

ODPOWIEDZ