Myster się chyba dość jednoznacznie wypowiedział. Ja nie wiem, może pierwsza odpowiedź, może druga, może obie.

Generalnie jestem ostrożny w ocenach filmów, które:
a) są z innego kręgu kulturowego
b) próbują dotykać metafizyki i operować metaforą
c) których nie zrozumiałem
Internauci z reguły jeśli jakiegoś filmu nie rozumieją, to piszą od razu crap, niestrawne gówno, bełkot pseudointelektualny. Ja tak nigdy nie robię - bo wychodzę z założenia, że jeśli nie dostrzegłem w filmie sensu, to wina równie dobrze może być po mojej stronie.

Oczywiście to też jest kwestia kina - takie Transformersy czy Terminator Salvation nie wymagają zrozumienia, od razu można stwierdzić, ile to jest warte. No ale to specyfika pewnych filmów, pewnych tematów przez nie podejmowanych, pewnych reżyserów. Dla mnie to najzdrowsze podejście.
"Wujek Boonmee" w jakiś tam sposób siedzi w mojej głowie, wbił się w pamięć przez swoją obcość i hermetyczność. Tak jak pisałem w swojej minirecce, mógłbym spróbować to wszystko teraz uporządkować i może wyciągnąłbym jakieś konkretne wnioski. Ale prawdę mówiąc, nie chce mi się zagłębiać w tajską kulturę, za dużo grzebania w poszukiwaniu wyjaśnień, a szczerze to zupełnie mnie ta kultura w tej chwili nie interesuje. Myślę więc że Boonmee przykryje kurz mojej pamięci.
