

Skoro dają to biorę i trzymając się tej zasady obejrzałem wszystkie 4 odcinki. Czyli prawie półmetek sezonu i jest tak sobie, żeby nie powiedzieć trochę nudno.
Wiadomo, że już od dłuższego czasu podchodzę z pewną rezerwą do tego serialu, ale też dalej go oglądam i chyba w tym leży jego siła.
Jednak obejrzałem te 4 odcinki i tak naprawdę to za wiele się tam nie ruszyło.
O ile w pierwszym sezonie liczba głównych bohaterów była odpowiednia można było z zapartym tchem śledzić ich losy. Teraz niestety za dużo się tych wszystkich bohaterów pojawiło i część nagle stała się z nich główna.
Tym samym twórcy poświęcają im wszystkim taki sam czas, przez co niektóre wątki ogląda się z zaciekawieniem inne, chce się pospieszać.
I tak wątek Brienne nieciekawy i sceny z nią dłużą mi się i trochę zaczyna irytować to jej "szczęście" ze spotykaniem po drodze osób.
Ale np. wątek Sansy rozwija się ciekawie i podoba mi się, że ta postać staje się teraz graczem o tron. Sansa - Littlefinger na plus.
Ayra trochę utknęła. I o ile w drugim sezonie ten zmieniający twarzy zabójca był badassem i super cool i dalej jest aktor charyzmatyczny to na razie nie za wiele tam się ciekawego dzieje. Przy czym domyślam się, że na razie Ayra będzie dostawał taki sam trening jak w Karate Kid, czyli malowanie płotu, mycie samochodu, aż dojdzie do prawdziwej walki.
Lannisterowie trzymają poziom, ale brakuje Tywina. Cersei prezentuje się ciekawie, tak samo jak i Jaimie, który ma dobrego towarzysza i tworzą dobry duet. Wątek młodego króla, któremu wszyscy zazdrościmy ten w porządku. Ale, za to Tyrion, ulubieniec wszystkich na razie w tym sezonie mnie męczy. Oj, niedobrze...
U Daenerys dalej bez zmian u Snowa trochę ciekawiej, przy czym na początku było ciekawie, a teraz się trochę dłuży.
I tego właśnie też nie rozumiem u Daenerys to właściwie przez te 4 odcinki właściwie ciągle o to samo sprawa się toczy, z trochę większym tupnięciem pod koniec 4 odcinka. U Snowa na murze też było na początku ciekawie, ale teraz cała sprawa ze Stannisem toczy się oto samo przez prawie 4 odcinki.
Rozumiem, że to może być takie budowanie klimatu itd. ale widzę tutaj pewną niekonsekwencje. Gdyż o ile niektóre wątki dłużą się, to np. nagle ni z gruszki ni pietruszki pojawiają się jacyś chrześcijanie jak z czasów Nerona w Kings Landing. I nagle raz dwa trzy przemieniają się w istną świętą inkwizycję zmiksowaną z Rodziną Radia Maryja. Kim oni są, skąd się wzięli, jakim cudem udało im się tak łatwo porwać księcia? Czy jest to jakaś wyjątkowo niedyskretna aluzja do chrześcijańska? Tego nie wiem.
I na koniec czepialstwo:
Wiem, wiem, że głupio krytykować serial, którego jeden odcinek kosztuje więcej niż polskie superprodukcje, ale nie wiem, czy Dubrownik nie został już zbyt mocno wyeksploatowany. Wiadomo niech jako Kings Landing zostanie. Ale mamy scenę, kiedy Varys uwalnia Tyriona ze skrzyni i widzimy dokładnie te same ogrody, które znamy od 4 sezonów, te same na których babcia Tyrell rozmawiała w poprzednich sezonach. I Tyrion wstaje, rozgląda się i podaje nazwę jakiegoś innego miasta, kiedy tak naprawdę to co powinien rzucić, że wróciliśmy do Kings Landing.
Koniec czepialskiego punktu.
Ale muzycznie jest akurat całkiem nieźle. Poczekajcie postaram się to wytłumaczyć używając języka z Gry o Tron: Jak człowiek cały czas jest w gównie, to z czasem i gówno przestaje traktować jak gówno. Może się po prostu do tego typu muzyki przyzwyczaiłem? Ale też wydaje mi się, że całkiem nieźle ta muzyka jest teraz podkładana. Przynajmniej w tych czterech odcinkach mieliśmy ciekawą aranżację motywu Muru i Stannisa, udaną aranżację Dano-Smoko-Tematu, a w ostatnim 4 odcinku otrzymaliśmy niezły nowy temat z chórem, który można chyba przypisać tym chrześcijanom z Kings Landing.
Akurat po tych 4 odcinkach do Ramina nie mam wielkich pretensji.