#1016
Post
autor: Kaonashi » sob lut 09, 2013 21:11 pm
W samo południe (1952)
"Jeden z najlepszych westernów w historii". Doprawdy? Co takiego pasjonującego w nim? Film trwa 80 minut z czego akcji sensu stricte jest może 10 - wcale nie oczekiwałem samych wystrzałów i eksplozji, ale jak choćby u Leone postacie potrafili tylko gapić się na siebie (i to było cool) stopniowo budując napięcie. Tutaj nic takiego nie ma. Co prawda wyczekujemy tytułowej 12 w południe i przyjazdu czarnego charakteru Franka, ale nie jest to podane w żaden pasjonujący sposób. Ot tak samo jak niekiedy wyczekujemy końca filmu. Większość filmu to jedynie próby przekonywania przez Coopera mieszkańców miasta do stanięcia po jego stronie - btw o tych konkretnych mieszkańcach z którymi rozmawia nie wiemy nic ich wątki zaczynają się i kończą w tej samej albo następnej scenie (poza jednym przypadkiem), a jedyne umotywowanie ich postępowania to słowa adwokata-barmana , że za czasów Franka interesy kwitły - chociaż wszyscy są zgodni, że miasto teraz jest bezpieczne i czeka go szybki rozwój. WTF?. Frank był gangsterem, a w jednej ze scen dowiadujemy się, że większość mieszkańców kiedyś pomogła Cooperowi rozbić ten sam gang, ale najwyraźniej im teraz po prostu przeszła ochota. WTF? Z samych scen jak Cooper przełazi z domu do domu, można zmontować pewnie 10 minutową sekwencję. Aktorzy grają jedną miną - Cooper zasmucony, Kelly przejęta, a Jurado dumna jak paw. Relacje między Kelly a Jurado były w miarę w porządku, chociaż zdziwiło mnie jak Kelly odjeżdżając na pociąg nawet nie pożegnała się z mężem, który szedł na pewną śmierć, a co... najgorsze, że nie pojechał z nią na miesiąc miodowy. WTF? Wątek Bridgesa, który wydał mi się całkiem ciekawy nawet się rozwijał, ale nagle się urwał. Scena finałowa też ssie, chociaż technicznie jest naprawdę dobra. Cooper dostaje kulkę, spada z konia czołga się, by kilka minut później cudownie ozdrowieć. O co chodzi z tym filmem? Największym plusem to że trwał 80 minut więc jego oglądanie jakoś za bardzo nie zmęczyło. 4/10
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.