
Muzyka co prawda do filmu z 2010 roku (kameralny dramat z Samem Worthingtonem i Keirą Knightley), ale Clint Mansell wydał ją poprzez Milan Records dopiero w tym roku. Nie ucieka tu daleko od swojego stylu, jest to emocjonalna muzyka w duchu Philipa Glassa i Maxa Richtera, czyli głównie fortepian (wyk. Randy Kerber), okazjonalne smyczki a także bas i marginalnie gitara (tu gra sam Mansell). Płyta trwa zaledwie 29 minut i widać, że została przemyślana - mamy dwa dłuższe movementy, inne krótsze utwory są stylistycznie różne. Nic przełomowego ani wybitnego, ale na pewno ciekawsze od takiego "United" Mansella z zeszłego roku, który mnie wynudził na śmierć. Czuć emocjonalność a na plus również finałowy utwór z wokalem Petera Brodericka. Słucha się tego przyjemnie, taki ładny suwenir. Mansell to ciekawy twórca i myślę, że warto śledzić jego poczynania.