Jakość dyskusji na forum
: czw maja 30, 2013 23:18 pm
Forum schodzi, albo raczej, już dawno zeszło, na psy. Piszę to jako użytkownik i administrator. Tak, specjalnie tutaj piszę, na tym właśnie forum, bo sądzę, że to tutaj powinny dziać się najciekawsze rzeczy i warto by było pogadać o tym, jak prowadzimy wszelkiego rodzaju dyskusję.
By nie być zupełnie gołosłownym i hipokrytą, zacznę od autokrytyki, bo inaczej się nie da. Tak, przesadzam. Często przesadzam. Ulegam emocjom, kiedy ulegać im nie powinienem. Potrafię pocisnąć dość osobiście, choć, skierowane jest to do tych, którzy mieli (nie)szczęście przeczytać, jak pocisnąłem w pewnej sprawie muaddibowi, akurat sądzę, że w tamtej sprawie trzeba było pewne zasady wytłumaczyć językiem, jakim jest on w stanie zrozumieć, co dokładnie uczynił. Ale prawdą jest, że czasami przesadzam i muszę się do tego przyznać. Nie będę się z tego tłumaczył, bo po co się z takich rzeczy tłumaczyć. Natomiast jest kilka punktów, które chciałbym poruszyć.
Po pierwsze, uczestnicy forum zamknęli się na pewnych wręcz ufortyfikowanych pozycjach. Więcej, te pozycje wykorzystywane są przez różnych innych uczestników, by dowalić, co niektórym, chociaż, szczerze mówiąc, pod tym względem jesteśmy wyjątkowo selektywni. A więc, pociśnijmy Wawrzyńca, bo czemu by nie. I to co chwila. Co z tego, że każdy jest fanbojem, a jego tekst na temat Sinistera akurat dobrze wyjaśniał wszelką argumentację. Głupotą faktycznie było, że zmienił pod wpływem forum oceny, ale to już nie jest rzecz do dyskusji. Sam tekst dobrze wszystko uzasadniał. Ale co z tego, i tak mu pociśnijmy. Wiadomo - Wawrzyńcowi wyciągnie się Zimmera (bo Williamsa wyciągnąć nie śmiemy, kto będzie nas traktował poważnie, jak pojedziemy po Williamsie, no chyba, że to Lincoln, za którym sam Wawrzyniec nie bardzo przepada), mi też, Adamowi Tylera, Mysterowi czasem Giacchino, rzadziej Hornera, Danielosowi Shore'a, bo... bo tak.
To jedna strona medalu. Druga strona medalu to taka, że atakowani użytkownicy za swoje fanbojstwo (a fanbojami jesteśmy bez wyjątku WSZYSCY), atakują kompozytora, którego lubi osoba atakująca. Byłem bardzo rozczarowany, kiedy między Kaonashim a Mysterym odbyła się dyskusja na poziomie: Kaonashi (pyta mnie, dość ironicznie, w związku z Cristiadą): A Horner nie skończył się w 2012 roku? Od razu wpada Myster: To Hisaishi się skończył. No i się okazało, że tak naprawdę nic do nikogo nic nie ma. Po prostu super. KAŻDY jest fanbojem kogoś. Niektórzy się do tego przyznają, niektórzy nie. Tak samo mnie wkurzył ostro muaddib, kiedy w pewnym momencie (po którymś ironicznym żarcie Kopra na temat Lincolna), nagle zaczął pisać o Morricone per Enrike. No i po co to? To ja nazwałem Williamsa Jasiem w następnym poście, by zobaczył, czy to takie przyjemne.
Czasami na forum zdarza się próba dyskusji. Autentycznej dyskusji. Użytkownicy tacy jak lis, który faktycznie może i strzela faile w związku z historią muzyki filmowej, próbują się w ogóle czegokolwiek dowiedzieć czasem i choć jest on okopany na pewnych pozycjach, to jednak pewna próba zdobycia pewnej wiedzy jest. Grześ ma cholernie dużą wiedzę, najwyraźniej, ale woli być trollem niż pisać coś naprawdę sensownego, bo czemu nie. Ale przez niego gdzieś pół tematu z Man of Steel nadaje się do wywalenia, bo pięćdziesiąty cover jednego kawałka nie interesuje nikogo. Adam z drugiej strony co chwila wali jakieś zdjęcia Tylera czy Hansa z premiery, bo czemu nie, choć zdjęcia różowych spodni czy garniaka Tylera... kogo to interesuje? Mamy tu rewię mody czy miejsce do dyskusji, która jest zawarta w pojęciu FORUM DYSKUSYJNEGO, gdyby ktoś zapomniał?
Merytoryczna dyskusja... Cóż, mam świadomość, że nie jest to konferencja naukowa i nie wygłaszamy referatów. Ale, do cholery jasnej, wyjdźmy od pewnej zgody pojęciowej, a jeśli nie jesteśmy w stanie czegoś uznać, bo tak (Agent i uznanie Why So Serious za SFX, a nie muzykę), to sprawdźmy to cholerstwo chociażby na Wikipedii, to się zdziwimy. Jeśli dyskusja polega na tym, że, pozwolę sobie pozwolić na przytoczenie pewnej starej dyskusji na temat klipów z TDKR, ktoś pisze, że "X nie znalazł brzmienia" i się wścieka, że mu się kasuje posty, bo nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie (choć zadane przeze mnie z nieukrywanym zdenerwowaniem): "A skąd wiesz, czego szukał?", no to o czym my tu mówimy? Tak samo jaja z Sinistera, fakt, że wszyscy się tak okopali (też częściowo moja wina) w sprawie Cristiady, a ja się poważnie pytam, gdzie jest granica oryginalności. Ale co. Mam czelność przyczepienia się do Samego Jamesa Hornera, to po mnie się jedzie jak po łysej kobyle. To się okopałem i zacząłem reagować emocjonalnie, skoro nikt nie reaguje na argumenty racjonalne. Tak, to jest moja wyraźna wina i się do tego przyznaje.
Nie mówię, że wszystko trzeba lubić. Tylko prośba jest taka. W sytuacji, w której ktoś chce argumentować przeciw albo za scorem X, to bez personaliów, chyba że ocena wynika ze znajomości tego, o czym mówimy. Na szczęście do idiotyzmów takich, jak "Tyler napisał złą muzykę, bo wygląda jak chłopak z Boysbandu" (o ironio, Adam na soundtracks), czy "Ottman napisał złą muzykę, bo jest gejem" nie uświadczymy na tym forum. Ale jeśli ktoś mówi, że ktoś "nie znalazł brzmienia", to prosiłbym o podparcie się argumentacją i wiedzą, jakiego to brzmienia kompozytor X szukał. Mówię tę frazę, bo jest bardzo charakterystyczna dla tego forum. Ktoś się skończył. A skąd wiemy, jaki cel przyświecał danej kompozycji? W jaki sposób kompozytor rozważał film? W jaki sposób chciał go zilustrować? To są ataki osobiste. Nie piszmy, że ktoś z kimś sypiał, to odmawia innym wypowiedzi na jakiś temat (tak, tak, Turek, nie sądź, że coś takiego jestem w stanie wybaczyć).
Jasnowidzów na forum nie mamy. Wszystko zestawia film. Taka jest smutna prawda. Wiem, że wszyscy mają w dupie to, jak kompozytor pisał daną muzykę, ale uszanujmy prosty fakt, że zrobienie 120 minut w, w tej chwili 3 tygodnie razem z nagraniem (takie standardy), to nie jest zbyt łatwa praca. Nie jedźmy ani po sobie, ani po kompozytorach. Jeśli coś nam się nie podoba, to piszmy, że się po prostu nie podoba, a nie posuwajmy się do argumentacji o SFX-ach, jeśli nie znamy definicji muzyki (która jest w tej chwili definicją dotyczącą rytmu, a nie melodii czy harmonii!), itd. Szanujmy własne fanbojstwo i opinie. A jak ktoś próbuje dyskutować, to próbujmy nie iść w kierunku "Ty się nie myjesz, bo lubisz kompozytora X", bo do tego wiele dyskusji na tym forum się sprowadza.
Ja ze swojej strony będę się starał bardziej kontrolować, ale czasem ignorancja mnie strasznie boli. Miałem szczęście nie tylko być na sesji nagraniowej (w końcu słabego) hollywoodzkiego score'u, ale także pracowałem trochę (tu w kraju) z kompozytorem muzyki filmowej i trochę wiem, jak powstaje.
Turek kiedyś, odchodząc po mojej prowokacji z forum, krzyknął, by wierzyć w muzykę filmową. Ja wierzę w nią. Dla mnie artyzm muzyki filmowej polega na połączeniu intelektu i emocji, a także grze znaczeniowej z kontekstem filmowym. Bo o to kompozytorom chodzi i o to w tej ciężkiej pracy chodzi. Różnijmy się więc pięknie i wzajemnie szanujmy. Szanujmy także inne tzw. "rasy" i religie. Do tego zdecydowanie wzywam.
By to forum stało się miejscem, gdzie można naprawdę sensownie pogadać, a nie wypominaniem sobie kto kogo lubi.
By nie być zupełnie gołosłownym i hipokrytą, zacznę od autokrytyki, bo inaczej się nie da. Tak, przesadzam. Często przesadzam. Ulegam emocjom, kiedy ulegać im nie powinienem. Potrafię pocisnąć dość osobiście, choć, skierowane jest to do tych, którzy mieli (nie)szczęście przeczytać, jak pocisnąłem w pewnej sprawie muaddibowi, akurat sądzę, że w tamtej sprawie trzeba było pewne zasady wytłumaczyć językiem, jakim jest on w stanie zrozumieć, co dokładnie uczynił. Ale prawdą jest, że czasami przesadzam i muszę się do tego przyznać. Nie będę się z tego tłumaczył, bo po co się z takich rzeczy tłumaczyć. Natomiast jest kilka punktów, które chciałbym poruszyć.
Po pierwsze, uczestnicy forum zamknęli się na pewnych wręcz ufortyfikowanych pozycjach. Więcej, te pozycje wykorzystywane są przez różnych innych uczestników, by dowalić, co niektórym, chociaż, szczerze mówiąc, pod tym względem jesteśmy wyjątkowo selektywni. A więc, pociśnijmy Wawrzyńca, bo czemu by nie. I to co chwila. Co z tego, że każdy jest fanbojem, a jego tekst na temat Sinistera akurat dobrze wyjaśniał wszelką argumentację. Głupotą faktycznie było, że zmienił pod wpływem forum oceny, ale to już nie jest rzecz do dyskusji. Sam tekst dobrze wszystko uzasadniał. Ale co z tego, i tak mu pociśnijmy. Wiadomo - Wawrzyńcowi wyciągnie się Zimmera (bo Williamsa wyciągnąć nie śmiemy, kto będzie nas traktował poważnie, jak pojedziemy po Williamsie, no chyba, że to Lincoln, za którym sam Wawrzyniec nie bardzo przepada), mi też, Adamowi Tylera, Mysterowi czasem Giacchino, rzadziej Hornera, Danielosowi Shore'a, bo... bo tak.
To jedna strona medalu. Druga strona medalu to taka, że atakowani użytkownicy za swoje fanbojstwo (a fanbojami jesteśmy bez wyjątku WSZYSCY), atakują kompozytora, którego lubi osoba atakująca. Byłem bardzo rozczarowany, kiedy między Kaonashim a Mysterym odbyła się dyskusja na poziomie: Kaonashi (pyta mnie, dość ironicznie, w związku z Cristiadą): A Horner nie skończył się w 2012 roku? Od razu wpada Myster: To Hisaishi się skończył. No i się okazało, że tak naprawdę nic do nikogo nic nie ma. Po prostu super. KAŻDY jest fanbojem kogoś. Niektórzy się do tego przyznają, niektórzy nie. Tak samo mnie wkurzył ostro muaddib, kiedy w pewnym momencie (po którymś ironicznym żarcie Kopra na temat Lincolna), nagle zaczął pisać o Morricone per Enrike. No i po co to? To ja nazwałem Williamsa Jasiem w następnym poście, by zobaczył, czy to takie przyjemne.
Czasami na forum zdarza się próba dyskusji. Autentycznej dyskusji. Użytkownicy tacy jak lis, który faktycznie może i strzela faile w związku z historią muzyki filmowej, próbują się w ogóle czegokolwiek dowiedzieć czasem i choć jest on okopany na pewnych pozycjach, to jednak pewna próba zdobycia pewnej wiedzy jest. Grześ ma cholernie dużą wiedzę, najwyraźniej, ale woli być trollem niż pisać coś naprawdę sensownego, bo czemu nie. Ale przez niego gdzieś pół tematu z Man of Steel nadaje się do wywalenia, bo pięćdziesiąty cover jednego kawałka nie interesuje nikogo. Adam z drugiej strony co chwila wali jakieś zdjęcia Tylera czy Hansa z premiery, bo czemu nie, choć zdjęcia różowych spodni czy garniaka Tylera... kogo to interesuje? Mamy tu rewię mody czy miejsce do dyskusji, która jest zawarta w pojęciu FORUM DYSKUSYJNEGO, gdyby ktoś zapomniał?
Merytoryczna dyskusja... Cóż, mam świadomość, że nie jest to konferencja naukowa i nie wygłaszamy referatów. Ale, do cholery jasnej, wyjdźmy od pewnej zgody pojęciowej, a jeśli nie jesteśmy w stanie czegoś uznać, bo tak (Agent i uznanie Why So Serious za SFX, a nie muzykę), to sprawdźmy to cholerstwo chociażby na Wikipedii, to się zdziwimy. Jeśli dyskusja polega na tym, że, pozwolę sobie pozwolić na przytoczenie pewnej starej dyskusji na temat klipów z TDKR, ktoś pisze, że "X nie znalazł brzmienia" i się wścieka, że mu się kasuje posty, bo nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie (choć zadane przeze mnie z nieukrywanym zdenerwowaniem): "A skąd wiesz, czego szukał?", no to o czym my tu mówimy? Tak samo jaja z Sinistera, fakt, że wszyscy się tak okopali (też częściowo moja wina) w sprawie Cristiady, a ja się poważnie pytam, gdzie jest granica oryginalności. Ale co. Mam czelność przyczepienia się do Samego Jamesa Hornera, to po mnie się jedzie jak po łysej kobyle. To się okopałem i zacząłem reagować emocjonalnie, skoro nikt nie reaguje na argumenty racjonalne. Tak, to jest moja wyraźna wina i się do tego przyznaje.
Nie mówię, że wszystko trzeba lubić. Tylko prośba jest taka. W sytuacji, w której ktoś chce argumentować przeciw albo za scorem X, to bez personaliów, chyba że ocena wynika ze znajomości tego, o czym mówimy. Na szczęście do idiotyzmów takich, jak "Tyler napisał złą muzykę, bo wygląda jak chłopak z Boysbandu" (o ironio, Adam na soundtracks), czy "Ottman napisał złą muzykę, bo jest gejem" nie uświadczymy na tym forum. Ale jeśli ktoś mówi, że ktoś "nie znalazł brzmienia", to prosiłbym o podparcie się argumentacją i wiedzą, jakiego to brzmienia kompozytor X szukał. Mówię tę frazę, bo jest bardzo charakterystyczna dla tego forum. Ktoś się skończył. A skąd wiemy, jaki cel przyświecał danej kompozycji? W jaki sposób kompozytor rozważał film? W jaki sposób chciał go zilustrować? To są ataki osobiste. Nie piszmy, że ktoś z kimś sypiał, to odmawia innym wypowiedzi na jakiś temat (tak, tak, Turek, nie sądź, że coś takiego jestem w stanie wybaczyć).
Jasnowidzów na forum nie mamy. Wszystko zestawia film. Taka jest smutna prawda. Wiem, że wszyscy mają w dupie to, jak kompozytor pisał daną muzykę, ale uszanujmy prosty fakt, że zrobienie 120 minut w, w tej chwili 3 tygodnie razem z nagraniem (takie standardy), to nie jest zbyt łatwa praca. Nie jedźmy ani po sobie, ani po kompozytorach. Jeśli coś nam się nie podoba, to piszmy, że się po prostu nie podoba, a nie posuwajmy się do argumentacji o SFX-ach, jeśli nie znamy definicji muzyki (która jest w tej chwili definicją dotyczącą rytmu, a nie melodii czy harmonii!), itd. Szanujmy własne fanbojstwo i opinie. A jak ktoś próbuje dyskutować, to próbujmy nie iść w kierunku "Ty się nie myjesz, bo lubisz kompozytora X", bo do tego wiele dyskusji na tym forum się sprowadza.
Ja ze swojej strony będę się starał bardziej kontrolować, ale czasem ignorancja mnie strasznie boli. Miałem szczęście nie tylko być na sesji nagraniowej (w końcu słabego) hollywoodzkiego score'u, ale także pracowałem trochę (tu w kraju) z kompozytorem muzyki filmowej i trochę wiem, jak powstaje.
Turek kiedyś, odchodząc po mojej prowokacji z forum, krzyknął, by wierzyć w muzykę filmową. Ja wierzę w nią. Dla mnie artyzm muzyki filmowej polega na połączeniu intelektu i emocji, a także grze znaczeniowej z kontekstem filmowym. Bo o to kompozytorom chodzi i o to w tej ciężkiej pracy chodzi. Różnijmy się więc pięknie i wzajemnie szanujmy. Szanujmy także inne tzw. "rasy" i religie. Do tego zdecydowanie wzywam.
By to forum stało się miejscem, gdzie można naprawdę sensownie pogadać, a nie wypominaniem sobie kto kogo lubi.