Z całym szacunkiem dla Lorenca i Adama jako producenta, "Ślubów panieńskich" nie da się słuchać. Może i sprawdza się to w filmie (pewnie tak - ale nie mam zamiaru tego kupsztala oglądać, żeby się o tym tylko przekonać), ale albumu słucha się jak jakiegoś samplera. Z jednej strony utwory pozujące na tzw. source music, głównie ludową (OK, rozumiem - czas rozgrywania sztuki Fredry), z drugiej mega drażniące fragmenty nowoczesne (gitary elektryczne - tego było już za dużo...

. Muzyki typowo filmowej (takiej, która zainteresuje fana muzyki filmowej a nie przypadkowego słuchacza) jest tam jak kot napłakał. A i dobrze nie wiadomo gdzie była na albumie, bo utwory mają zazwyczaj po 40-parę sekund (masakra).
W takich przypadkach rozumiem podejście Lorenca, któremu nie zależy na wydawaniu własnej muzyki. Bo tego wydania powinno nie być

. Album bez początku, rozwinięcia i końca (jeśli nie liczyć pierwszego i ostatniego utworu (repryza)). Po prostu sampler
