Oj, Koper z Markiem już zdążyli sobie odpowiedzieć. Może uda mi się coś jeszcze napisać i mnie totalnie nie oleją.
Marek Łach pisze:Co do Oscarów i Globów to pretensje należy kierować do naszych władz filmowych, które w kilkuosobowym gronie wybierają filmy promowane do tych nagród - i Smarzowskiego, o ile pamiętam, nigdy nie wybrali (zresztą 95% filmów, które wybierali i tak przepadało z kretesem, więc to tyle jeśli chodzi o trafność ich wyborów...). Przypomnę, że do Oscara nieanglojęzycznego był nominowany w ostatnich latach np. taki film jak Gorzkie mleko, bardzo hermetyczne, artystyczne kino osadzone w realiach kulturowych Ameryki łacińskiej (świetne kino zresztą). Czyli to nie jest tak, że hermetyczne kino ze względu na swoją kulturową hermetyczność z góry jest skazane na niepowodzenie - jak zdajecie się sugerować - tylko równie dobrze cała sprawa z nominacjami Smarzowskiego może rozbijać się o kwestię braku jego promocji zagranicą. W Peru ktoś we władzach filmowych miał jaja i jak się okazało, La teta asustada powędrowała na międzynarodowe festiwale.
Ale to nie tyczy się tylko Polski, ale każdego kraju, który produkuje kino - jak to nazywacie - hermetyczne, nieuniwersalne. Od widza też należy wymagać pewnego zaangażowania i wysiłku, a nie jedynie biernego odbierania informacji z ekranu. Chcesz poznać obce kultury, odrób zadanie domowe, bądź humanistą - poszerzanie horyzontów czasem musi trochę boleć.
I skoro innym się udaje, to pozwól, że spytam, ileż to filmów produkcji np. węgierskiej, litewskiej czy rumuńskiej widujesz co roku? Czy może tam się nie robi dobrego kina, skoro tak mało tych filmów trafia na główne światowe festiwale?
Fakt, że zgłaszanie jakiś "80 Milionów" to śmiech na sali. Ale musisz też zwrócić na uwagę co też prezentują te inne hermetycznie osadzone filmy? Co do kina rumuńskiego, to teraz właśnie na Berlinale coś wygrało. I ja sam widziałem filmy z różnych zakątków świata. Wspomniane np. w innym temacie Hisaishiego "Tokyo Family" jest oparte mega w japońskim klimacie. Mamy tam dokładnie przedstawioną kulturę jedzenia, obrządki pogrzebowe i w ogóle zachowań w tym kraju. Ale jednocześnie jest to dobra historia rodzina, która po pozbawieniu danej otoczki mogłaby się dziać czy to w Stanach, Niemczech czy Polsce. Problemy tam poruszane są uniwersalne.
Oczywiście nie wiem na ile moje umiejętności humanistycznego tutaj mogą mieć jakieś znaczenie, zważywszy, że przez moje braki w matematyce odebraliście mi z Pawłem i Danielosem możliwość należenia do klubu humanistycznego.

Postaram się więc spojrzeć z kulturoznawskiego punktu widzenia.

I znowu powołam się na Berlinale, gdzie było wiele filmów z różnych zakątków świata. I poznawanie obcej kultury jest ciekawe i kino to umożliwia. Ale teraz przedstawię Tobie jak się prezentowały dwa polskie filmy:
Użyję cytatu z oficjalnego programu Berlinale (spokojnie po angielsku, nie niemiecku):
"Sieniawka" R. Marcin Malaszczak
"Past, present and future flow together in a landscape scarred by coal mining and a run down men's shelter: a disturbing, lyrical potrait of post-socialist reality in the midst of Poland".
Wow

Polski film z upadłym górnictwem, bezrobocie w tle.

Cóż za rewolucyjny pomysł. Normalnie powiew świeżości w polskim kinie.
"W Imię" R. Małgośka
"Adam is a Catholic priest..."
Dzięki reszty nie trzeba. OK niby dochodzi odtabuzowanie tego tematu gdyż ksiądz jest gejem. Ale znowu Polacy, księża i polska wieś jak ze skansenu.
Tu nie chodzi o zrozumienie kultury. Gdyż wbrew temu co się sądzi, że nas wszyscy dookoła nie doceniają i nie znają, ale Polacy naprawdę nie mają nic ciekawego do powiedzenia jak się patrzy na filmy. I nie chodzi tu o bycie inteligentnym zaangażowanym widzem. Gdyż nawet taki po paru seansach dojdzie do wniosku, że Polska to "bezrobocie na Śląsku", "katolicki kraj", "który cierpiał na przestrzeni wielu wieków". I tylko o tym w polskich filmach mówimy. I nawet na super prestiżowych i wydumanych festiwalach z czasem coś takiego zaczyna się nudzić. OK wiemy, że wy Polacy macie bezrobocie na Śląsku, jesteście super katoliccy i bardzo cierpieliście i cierpicie. Tylko tyle jesteście w stanie nam powiedzieć? My już znamy te historie, my znamy waszą kulturę? Nie macie nic innego do zaoferowania?
Marek Łach pisze:Ja podsumuję tę dyskusję w ten sposób: Wy uważacie, że - co do zasady - artysta powinien dostosowywać się do widza (uniwersalnego widza); ja uważam na odwrót, że - co do zasady - to widz powinien dostosowywać się do dzieła artystycznego. Na tej płaszczyźnie nasze poglądy się fundamentalnie różnią i nie przekonamy się nawzajem, więc chyba nie ma sensu brnąć w to dalej. Ale dyskusja ciekawa.

Ach, dobre stwierdzenie i bardzo po mojej myśli.

Gdyż jako, że moja definicja świata, to rywalizacja i zawsze musi ktoś być po drugiej stronie barykady, tak też tutaj mogę się wykazać ze swoimi teoriami. I tradycyjnie użyć jakże przeze mnie kochanego motywu: Kino Europejskie vs. Kino Amerykańskie
Tak więc, za Waszym pozwoleniem i z mocnym uogólnieniem:
Kino europejskie zdecydowanie mniej szanuje widza niż by można było sądzić. Europejski twórca nie musi się martwić po wyniki w kasie. Otrzymuje często dotację od instytutu, fundacji kulturowej czy jeszcze inne dofinansowanie. Wtedy też taki twórca rzeczywiście jest wolny i może nakręcić żywcem co mu się podoba, film dla siebie, mając gdzieś widza.
W kinie amerykańskim reżyser ma mniej wolności (wiadomo minus), ale jednak liczy się z widzem, jest bardziej skierowany na niego. Film musi się sprzedać, a więc musi się spodobać widzowi. Wiadomo różnie to wychodzi i często to oznacza obniżenie poziomu, aby np. dzieciakom się spodobało. Ale to jest kino, które mnie bardziej przekonuje, gdzie właśnie reżyser musi trochę przyhamować swoje ego. Gdyż kino nie ma być narcystyczne i być tworzone wyłącznie z myślą o twórcy, ale z myślą o innych widzach.
I oczywiście w tej materii się nie przekonamy, gdyż to dwie zupełnie odmienne wizje kina.

Ale też nie ukrywam, że dyskusja niczego sobie.
Edit: O fuck, ale szybko piszecie i się spóźniłem dyskusję przegapiłem.
