How To Train Your Dragon - John Powell

Tutaj dyskutujemy o poszczególnych ścieżkach dźwiękowych napisanych na potrzeby kina.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

#46 Post autor: Paweł Stroiński » sob gru 04, 2010 13:40 pm

Dlatego mam dwie wersje Defiance JNH :D

Oficjalną i complete score ze strony :D

bladerunner

#47 Post autor: bladerunner » sob gru 04, 2010 13:42 pm

Paweł Stroiński pisze:Dlatego mam dwie wersje Defiance JNH :D

Oficjalną i complete score ze strony :D
Defiance good score. Szkoda, że zabrakło kilku utworów na oficjalnym wydaniu.

Awatar użytkownika
Marek Łach
+ Jerry Goldsmith +
Posty: 5671
Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
Lokalizacja: Kraków

#48 Post autor: Marek Łach » wt sty 04, 2011 14:44 pm

Moja krytyka Smoka wywołała tyle rozgoryczenia i złości, że porzuciłem pisanie nowej recenzji i poczułem się zobowiązany do przedstawienia swojego stanowiska zanim wyznawcy Powella ukrzyżują mnie publicznie. ;) Więc jedziemy.

Jako ilustracja filmowa HTTYD jest przesadzony, przebajerzony i nieodpowiedzialny. Problem tkwi w tym, że muzyka Powella w czasie seansu w ogóle nie ewoluuje. Chodzi mi tu nie tylko o brak ewolucji tematów, których większość słyszymy w ciągu pierwszych minut filmu i potem nie ma już nas czym zaskoczyć (tu ewentualnie można przyjąć, że przeciętny widz i tak ich nie zapamięta od razu, więc z jego punktu widzenia nie będzie to jakaś poważna wada), bo pod względem zróżnicowania tematycznych aranżacji Smok nie prezentuje się zbyt kreatywnie (np. złowrogi temat "złych" smoków, który za każdym razem brzmi prawie identycznie). Chodzi mi głównie o to, że Powell nie daje zupełnie wytchnienia przez ciągłą bombastyczność - prawie każda jedna scena jest przez jego muzykę powiększona tyle razy, jak gdyby każda kolejna miała być już kulminacją. Efekt jest taki, że mija pół godziny filmu, a muzyka nie może być już większa, bardziej ekspresyjna, nie może wywołać intensywniejszych emocji, bo ta granica została już osiągnięta. Za wyjątkiem Romantic Flight żadna, ani jedna późniejsza scena - z końcową bitwą w szczególności - nie zrobiła na mnie jakiegokolwiek wrażenia. Bo Powell za wcześnie osiągnął najwyższy pułap emocjonalny. To jest dla mnie zupełnie nieodpowiedzialne, to psuje film, bo końcowa bitwa i finał powinny wyróżniać się bombastem, patosem, ekspresją na tle wcześniejszych scen - a nic takiego nie ma miejsca, bo jedyną różnicą jest to, że o ile bombastyczny Test Drive trwał trwał 2 minuty, to bombastyczna bitwa trwa 10 minut. Konstrukcja tej ilustracji jest przez to strasznie mierna, bo brakuje jej stopniowania. Jeden Forbidden Friendship wielkiej różnicy nie robi. Nie każda scena, nie każde spotkanie ze smokiem, musi być automatycznie czymś największym we wszechświecie - czasem można odstawić sekcję dętą, podniosłe tematy, i pójść na chwilę w delikatny underscore, który też trafnie przekaże nastrój sceny, a nie będzie brzmiał jak gdyby to już był finał filmu.

Wawrzyniec zastanawiał się, czemu lubię Johna Williamsa skoro krytykuję wielkoorkiestrowe HTTYD. Tu odpowiedź jest prosta - wystarczy wziąć pozornie bardzo "bałaganiarskie" pod względem konstrukcji Empire Strikes Back. ESB ma tę cechę, że składa się jak gdyby z segmentów, które kończą się kulminacjami (choć faktycznie nic równie emocjonującego jak Hyperspace i Rebel Fleet nie ma wcześniej miejsca). Można więc odnieść wrażenie, że score Williamsa też nie za bardzo zmierza do jednego, wielkiego muzycznego zakończenia i że dużo wcześniej osiąga te wysokie rejestry emocjonalne - np. monstrualna bitwa o Hoth. Ale zobaczcie ile czasu mija, zanim Williams zaczyna wyciskać z orkiestry to maksimum, to jest co najmniej 20 parę minut filmu, które poprzedza tak naprawdę muzyka dość stonowana, nawet jeśli dotycząca dramatycznych wydarzeń. Zanim rozbrzmieje Imperial March i Battle of Hoth jesteśmy stopniowo przygotowywani, napięcie stopniowo, oszczędnie rośnie, przez co bitwa pod względem muzycznym imponuje i miażdży widza. Gdyby Williams przez całe 20 minut filmu wyżywał się na orkiestrze, to słysząc Battle of Hoth wzruszylibyśmy ramionami, tak jak ja słuchając w filmie Battling the Green Death. Po Battle of Hoth i ewakuacji rebeliantów z Asteroid Field włącznie Williams znowu tonuje muzykę i dąży do kolejnej kulminacji, która znowu nas zaskoczy, bo do tego czasu Hoth "wywietrzeje" nam z głowy. Powellowi zupełnie brakuje tej "cykliczności".

I dlatego jest to moim zdaniem niezbyt udana muzyka filmowa (za wyjątkiem boskiego Test Drive i zwłaszcza Romantic Flight). Z drugiej strony podtrzymuję swoją oryginalną opinię, że Powell poszedł w fajnym kierunku i jego epika jest bardzo orzeźwiająca w porównaniu z apatyczną Narnią chociażby. Powell pisze coś względnie świeżego, bo łączy swój nowoczesny styl z tradycyjnym scoringiem. Gdyby wykazał się odrobiną umiarkowania, napisałby wspaniałą ilustrację. A tak jego score jest tylko sumą swoich części - bo każdy utwór osobno fajnie się słucha, ale nijak nie wychodzi z tego rozsądna, przemyślana muzyczna eskapada. I dlatego mówię, że Smok to dobra muzyka do słuchania poza filmem, ale moim zdaniem swojej filmowej funkcji nie spełnia jak należy.

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58232
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

#49 Post autor: Adam » wt sty 04, 2011 14:52 pm

Marek Łach pisze:Jako ilustracja filmowa HTTYD jest przesadzony, przebajerzony i nieodpowiedzialny. Problem tkwi w tym, że muzyka Powella w czasie seansu w ogóle nie ewoluuje. Chodzi mi tu nie tylko o brak ewolucji tematów, których większość słyszymy w ciągu pierwszych minut filmu i potem nie ma już nas czym zaskoczyć (tu ewentualnie można przyjąć, że przeciętny widz i tak ich nie zapamięta od razu, więc z jego punktu widzenia nie będzie to jakaś poważna wada), bo pod względem zróżnicowania tematycznych aranżacji Smok nie prezentuje się zbyt kreatywnie (np. złowrogi temat "złych" smoków, który za każdym razem brzmi prawie identycznie). Chodzi mi głównie o to, że Powell nie daje zupełnie wytchnienia przez ciągłą bombastyczność - prawie każda jedna scena jest przez jego muzykę powiększona tyle razy, jak gdyby każda kolejna miała być już kulminacją. Efekt jest taki, że mija pół godziny filmu, a muzyka nie może być już większa, bardziej ekspresyjna, nie może wywołać intensywniejszych emocji, bo ta granica została już osiągnięta. Za wyjątkiem Romantic Flight żadna, ani jedna późniejsza scena - z końcową bitwą w szczególności - nie zrobiła na mnie jakiegokolwiek wrażenia. Bo Powell za wcześnie osiągnął najwyższy pułap emocjonalny. To jest dla mnie zupełnie nieodpowiedzialne, to psuje film, bo końcowa bitwa i finał powinny wyróżniać się bombastem, patosem, ekspresją na tle wcześniejszych scen - a nic takiego nie ma miejsca, bo jedyną różnicą jest to, że o ile bombastyczny Test Drive trwał trwał 2 minuty, to bombastyczna bitwa trwa 10 minut. Konstrukcja tej ilustracji jest przez to strasznie mierna, bo brakuje jej stopniowania. Jeden Forbidden Friendship wielkiej różnicy nie robi. Nie każda scena, nie każde spotkanie ze smokiem, musi być automatycznie czymś największym we wszechświecie - czasem można odstawić sekcję dętą, podniosłe tematy, i pójść na chwilę w delikatny underscore, który też trafnie przekaże nastrój sceny, a nie będzie brzmiał jak gdyby to już był finał filmu.
ok, przyjmuję te argumenty :) było tak od razu :P filmu nie widziałem więc nie mogę polemizować, ale czy to co piszesz że w pierwszych minutach mamy już wszystko co najlepsze to np. nie jest wina złego podłożenia muzy do filmu?

Awatar użytkownika
Marek Łach
+ Jerry Goldsmith +
Posty: 5671
Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
Lokalizacja: Kraków

#50 Post autor: Marek Łach » wt sty 04, 2011 15:04 pm

To jest moim zdaniem wina złego rozplanowania ścieżki - początek filmu to tak jak na płycie This Is Berk + Dragon Battle. Jest tam większość głównych tematów, nie powiem, całkiem nieźle to wypada (choć w paru ujęciach też czuć przesadę), bo jest to po prostu scena akcji i musiało być bombastycznie, czy natomiast trzeba było odkrywać wszystkie karty, mam wątpliwości. Gdyby potem Powell na pół godziny dał sobie spokój z monstrualną symfoniką to pewnie nie byłoby się czego czepiać. :) Ogólnie winą obarczam Powella, nie montażystów czy reżysera.

Awatar użytkownika
Koper
Ennio Morricone
Posty: 26136
Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
Lokalizacja: Zielona Góra
Kontakt:

#51 Post autor: Koper » wt sty 04, 2011 16:14 pm

A ja pozostanę przy swoim i uważam, że Łachu oczekuje zbyt wiele od ilustracji prostej jak konstrukcja cepa animowanej przygodówki z komediowym zacięciem. Że muzyka Powella jest przerysowana? A jakie są postaci w tym filmie? Karykaturalność aż nadto widoczna. Moim zdaniem przejaskrawienie jest celowe i zrozumiałe.
Poszedłem na ten film po 1 może 2 odsłuchach płyty i bardzo mi się muzyka w obrazie podobała. Choć siedziałem w kinie, nie czułem się intensywnie atakowany jej bombastycznością jak Marek, nie zwracało mojej uwagi też to, co tak nie podoba się Markowi (przedstawienie wszystkich głównych tematów już w "This is Berk" - no ale to łatwiej wychwycić na płycie przecież jak w filmie). Mam w ogóle wrażenie, że mój redakcyjny kolega zamiast cieszyć się filmem i muzyką oglądał go tylko pod kątem, że tak to górnolotnie określę, zawodowym, będąc po 120 przesłuchaniach OSTa, bawił się w analizy, porównania z płytą itp. i stąd jego ocena i odbiór jest tak skrajnie różny od 99% społeczeństwa.
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński

Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

#52 Post autor: Tomek » wt sty 04, 2011 16:36 pm

Dokładnie uważam to samo co Koper. Dziełko rozrywkowe na 95%, a zabawa w analizy jakby to co najmniej Rozsa albo Newman byli, gdzie w swoich golden-age'owych epikach mieli 4 godziny na rozwijanie tematów i pomysłów :)

Dodatkowo Marek wychodzi z naiwnego założenia fana filmówki (sorry Marek), że to kompozytor decyduje co dać do filmu, w jakich proporcjach i jeszcze gdzie ma muzyka się znaleźć.
Obrazek

Awatar użytkownika
Arthur
Nominacja do odkrycia roku
Posty: 1135
Rejestracja: śr paź 20, 2010 21:16 pm
Lokalizacja: Pzn

#53 Post autor: Arthur » wt sty 04, 2011 17:08 pm

ja też dołoże swoje 3 gwoździe do ukrzyżowania :twisted:

To film dla dzieci, więc ma być bombastycznie, głośno, w ogóle pełno wszystkiego- wtedy dzieci są szczęśliwe:)

Może Powell chciał by przez tą mocną ekspresyjność przez cały film podtrzymać dzieciaków w stanie 1,5 godzinnego filmu akcji (bo chyba taki on jest nie?), gdyby było za wiele spokojnej muzyki(szczególnie w środku było) to mogło by przynudzać, oderwać od filmu by zająć się np. warkoczem koleżanki lub kolegi popcornem.

W tym kontekście też porównanie do SW jest nie najlepsze.

Obrazek
Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli. - Albert Schweitzer

Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

#54 Post autor: Tomek » wt sty 04, 2011 17:25 pm

Słuszne (i w sumie logiczne) spostrzeżenia :)

Fajne zdjątko :)
Obrazek

Awatar użytkownika
dziekan
James Newton Howard
Posty: 3782
Rejestracja: śr lis 18, 2009 19:32 pm

#55 Post autor: dziekan » wt sty 04, 2011 17:56 pm

Rozumiem,że Marek jest rozgoryczony konstrukcją muzyki w filmie.To troche za mało aby móc jednoznacznie stwierdzic,że to ''słaba muzyka filmowa'' :wink:
Ja uważam,że ta muzyka jest naprawde dobra na miare możliwosci celuloidu.

Awatar użytkownika
Wawrzyniec
Hans Zimmer
Posty: 33874
Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
Kontakt:

#56 Post autor: Wawrzyniec » wt sty 04, 2011 18:26 pm

Marek Łach pisze:Moja krytyka Smoka wywołała tyle rozgoryczenia i złości, że porzuciłem pisanie nowej recenzji.
Słusznie smok ważniejszy.
Marek Łach pisze:Jako ilustracja filmowa HTTYD jest przesadzony, przebajerzony i nieodpowiedzialny. Problem tkwi w tym, że muzyka Powella w czasie seansu w ogóle nie ewoluuje. Chodzi mi tu nie tylko o brak ewolucji tematów, których większość słyszymy w ciągu pierwszych minut filmu i potem nie ma już nas czym zaskoczyć (tu ewentualnie można przyjąć, że przeciętny widz i tak ich nie zapamięta od razu, więc z jego punktu widzenia nie będzie to jakaś poważna wada), bo pod względem zróżnicowania tematycznych aranżacji Smok nie prezentuje się zbyt kreatywnie (np. złowrogi temat "złych" smoków, który za każdym razem brzmi prawie identycznie). Chodzi mi głównie o to, że Powell nie daje zupełnie wytchnienia przez ciągłą bombastyczność - prawie każda jedna scena jest przez jego muzykę powiększona tyle razy, jak gdyby każda kolejna miała być już kulminacją. Efekt jest taki, że mija pół godziny filmu, a muzyka nie może być już większa, bardziej ekspresyjna, nie może wywołać intensywniejszych emocji, bo ta granica została już osiągnięta. Za wyjątkiem Romantic Flight żadna, ani jedna późniejsza scena - z końcową bitwą w szczególności - nie zrobiła na mnie jakiegokolwiek wrażenia. Bo Powell za wcześnie osiągnął najwyższy pułap emocjonalny. To jest dla mnie zupełnie nieodpowiedzialne, to psuje film, bo końcowa bitwa i finał powinny wyróżniać się bombastem, patosem, ekspresją na tle wcześniejszych scen - a nic takiego nie ma miejsca, bo jedyną różnicą jest to, że o ile bombastyczny Test Drive trwał trwał 2 minuty, to bombastyczna bitwa trwa 10 minut. Konstrukcja tej ilustracji jest przez to strasznie mierna, bo brakuje jej stopniowania. Jeden Forbidden Friendship wielkiej różnicy nie robi. Nie każda scena, nie każde spotkanie ze smokiem, musi być automatycznie czymś największym we wszechświecie - czasem można odstawić sekcję dętą, podniosłe tematy, i pójść na chwilę w delikatny underscore, który też trafnie przekaże nastrój sceny, a nie będzie brzmiał jak gdyby to już był finał filmu.


Naprawdę z całym szacunkiem do Twej osoby, ale dla mnie to już brzmi trochę jak doszukiwanie wad i błędów na siłę. Ja sam nie wiem, gdzie można byłoby ten underscore wściubić i dzięki Bogu tak Powell nie postąpił. To jest animacja o smokach, napakowanych Wikingach, wielka przygoda, akcja, musi być głośno i bombastycznie. Trochę za dużo anonimowych score'ów do filmów fantasy/przygoda w ostatnim czasie powstało, to aż miło, że Powell poszedł w innym kierunku, bardziej klasycznym kierunku ilustracji.
Ja byłem w kinie na tym filmie, świetnie nagłośnionym. I nie czułem się, aby ta muzyka mnie zagłuszała, zabijała swoją bombastycznością. Wręcz przeciwnie wreszcie czułem powiew przygody i co najważniejsze słyszałem muzykę w filmie. A dla mnie ważne jest aby muzyka była wyrazista i robiła za coś więcej niż tylko tło w obrazie.
Wyłożenie kart za pierwszym razem z tym też się nie zgadzam. Dla mnie normalny chwyt wykorzystywany w muzyce filmowej. Kompozytor wykłada głównie tematy, które następnie w filmie w danych momentach wykorzystuje. Muzyka oparta o bazę tematyczną, też nie spotyka się tego często.
Marek Łach pisze:Wawrzyniec zastanawiał się, czemu lubię Johna Williamsa skoro krytykuję wielkoorkiestrowe HTTYD. Tu odpowiedź jest prosta - wystarczy wziąć pozornie bardzo "bałaganiarskie" pod względem konstrukcji Empire Strikes Back. ESB ma tę cechę, że składa się jak gdyby z segmentów, które kończą się kulminacjami (choć faktycznie nic równie emocjonującego jak Hyperspace i Rebel Fleet nie ma wcześniej miejsca). Można więc odnieść wrażenie, że score Williamsa też nie za bardzo zmierza do jednego, wielkiego muzycznego zakończenia i że dużo wcześniej osiąga te wysokie rejestry emocjonalne - np. monstrualna bitwa o Hoth. Ale zobaczcie ile czasu mija, zanim Williams zaczyna wyciskać z orkiestry to maksimum, to jest co najmniej 20 parę minut filmu, które poprzedza tak naprawdę muzyka dość stonowana, nawet jeśli dotycząca dramatycznych wydarzeń. Zanim rozbrzmieje Imperial March i Battle of Hoth jesteśmy stopniowo przygotowywani, napięcie stopniowo, oszczędnie rośnie, przez co bitwa pod względem muzycznym imponuje i miażdży widza. Gdyby Williams przez całe 20 minut filmu wyżywał się na orkiestrze, to słysząc Battle of Hoth wzruszylibyśmy ramionami, tak jak ja słuchając w filmie Battling the Green Death. Po Battle of Hoth i ewakuacji rebeliantów z Asteroid Field włącznie Williams znowu tonuje muzykę i dąży do kolejnej kulminacji, która znowu nas zaskoczy, bo do tego czasu Hoth "wywietrzeje" nam z głowy. Powellowi zupełnie brakuje tej "cykliczności".
Dobrze kombinujesz, ale dalej mnie nie przekonałeś. "How To Train Your Dragon" ma inną budowę niż "Empire Strikes Back". Imperium rozpoczyna się spokojnie i dlatego też Williams na początku buduje napięcie, aż w końcu ŁUP! pojawia się Flota Imperialna. A potem ŁUBU DUBU! Bitwa o Hoth. Smoka zaczyna się od razu od wielkiej bitwy. Smoki atakują wioskę wikingów Berk. Jest walka, wikingowie walczą, ogień, wybuchy, głodne i straszne bestie latają ze wszystkich stron! Akcja, emocje, coś się dzieje, dużo się dzieje. Potrzeba mocnej muzyki i taką Powell serwuje. Zresztą już samo pierwsze pojawienie się Berk przy akompaniamencie pięknej muzyki wypada cudnie.
A w sumie jeżeli podążamy w tym kierunku rozumowania, to Williamsowi powinno się dostać za muzykę w "Jurrasic Park", gdyż też na początku filmu w "Journey To The Island" stawia na stół najważniejsze dwa tematy.
Marek Łach pisze:I dlatego jest to moim zdaniem niezbyt udana muzyka filmowa (za wyjątkiem boskiego Test Drive i zwłaszcza Romantic Flight). Z drugiej strony podtrzymuję swoją oryginalną opinię, że Powell poszedł w fajnym kierunku i jego epika jest bardzo orzeźwiająca w porównaniu z apatyczną Narnią chociażby. Powell pisze coś względnie świeżego, bo łączy swój nowoczesny styl z tradycyjnym scoringiem. Gdyby wykazał się odrobiną umiarkowania, napisałby wspaniałą ilustrację. A tak jego score jest tylko sumą swoich części - bo każdy utwór osobno fajnie się słucha, ale nijak nie wychodzi z tego rozsądna, przemyślana muzyczna eskapada. I dlatego mówię, że Smok to dobra muzyka do słuchania poza filmem, ale moim zdaniem swojej filmowej funkcji nie spełnia jak należy.
Szkoda, że pomijasz to "Forbidden Friendship", które ilustruje naprawdę ładną scenę, w bardzo piękny sposób.
Ja liczę, że Powell przy następnych animacjach znowu poszaleje i zaserwuje taki score, który popcha film do przodu i sprawi, że chce się żyć. :)
To jest moje zdanie :)
#WinaHansa #IStandByDaenerys

Awatar użytkownika
Arthur
Nominacja do odkrycia roku
Posty: 1135
Rejestracja: śr paź 20, 2010 21:16 pm
Lokalizacja: Pzn

#57 Post autor: Arthur » wt sty 04, 2011 18:32 pm

czy wy napewno byliście na tym samym filmie?
jeden ledwie przeżył ten film, a drugi skakał z fotela na fotel łapiąc smoka(pewnie obrzucając popcornem reszte :P). A może by tak całe fm poszło na jeden film i by tak to nagrać? :D
Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli. - Albert Schweitzer

Awatar użytkownika
Wawrzyniec
Hans Zimmer
Posty: 33874
Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
Kontakt:

#58 Post autor: Wawrzyniec » wt sty 04, 2011 18:37 pm

Ja byłem na tym filmie w 3D, Mefisto był na pokazie w IMAX, Marek widział chyba na komputerze z tego co się orientuję :) Każdy inaczej odbiera dane filmy i ja się nie wstydzę tego, że się dobrze bawiłem. Zresztą czasami dobrze człowiekowi zrobi czysta rozrywka zamiast tylko na tzw. ambitne filmy artystyczne chodzić. :)
#WinaHansa #IStandByDaenerys

Awatar użytkownika
Marek Łach
+ Jerry Goldsmith +
Posty: 5671
Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
Lokalizacja: Kraków

#59 Post autor: Marek Łach » wt sty 04, 2011 19:52 pm

My się chyba nie do końca rozumiemy. Ja nie twierdzę, że Powell napisał muzykę, która stylem nie pasuje do filmu. Jest przygodowo, przebojowo, jest świeżo i uważam, że Powell dobrze to wyczuł. Ale potem popełnił grzech nadmiaru. Ja bez problemu zostawiłbym w najważniejszych dla fabuły, reprezentatywnych dla filmu scenach taką ilustrację jaką mamy - This Is Berk, Forbidden Friendship, Test Drive, Romantic Flight, nawet Battling the Green Death. Ale pod warunkiem, że wyróżniałyby się one intensywnością na tle reszty ścieżki. Po cholerę do każdej jednej, nic nie znaczącej sceny (niekoniecznie akcji) dawać muzykę równie wielkoorkiestrową? Wtedy te centralne sekwencje przestają się wybijać tak jak by na to zasłużyły.

I to że jest to animacja dla dzieci to dla mnie żaden argument. Horner i Goldsmith potrafili pięknie z rozmysłem prowadzić swoje ilustracje w Balto czy Mulan - i tam wszystko było zbalansowane. Nie oznacza to że chciałbym słyszeć jakiś drugorzędny underscore! Dla mnie każdy utwór mógłby w Smoku prezentować jakiś ładny temat, byle aranżacyjnie to zrównoważyć. Czy wszystko trzeba rozpisywać na całą orkiestrę? Czy nie można napisać jakiejś subtelnej liryki na solowe skrzypce, która prezentowałaby prosty, popowy, przyswajalny dla młodej publiki temat? Mulan to również była prościutka, przygodowa bajka dla dzieci - i co, nie było miejsca na delikatną lirykę? Na subtelne orkiestracje? Czy na czymś ucierpiała "przygodowość" tamtej bajki? A również opowiadała o brutalnej wojnie.

Też dziwi mnie zarzucanie mi jakbym analizował nie wiadomo co. Powtórzę: u Hornera, u Goldsmitha nie miałbym takich zastrzeżeń. A przecież Land Before Time nie jest wyrafinowaną bajką dla dorosłych jak animacje Miyazakiego.
To jest animacja o smokach, napakowanych Wikingach, wielka przygoda, akcja, musi być głośno i bombastycznie
Ma być, ale nie non stop. Bo nie każda scena jest bombastyczna. This Is Berk ma być bombastycze - tutaj mnie nie zrozumieliscie. To jest scena akcji, ma być głośno i intensywnie. Gdybyśmy potem dostali trochę umiaru, niczego bym się nie doczepił, choć wciąż uważam, że wrzucanie do jednego utworu wszystkich tematów jest trochę bez sensu. W Mulan pierwsza scena to atak Hunów, jest głośno, brutalnie - ale potem przychodzi odrobina wytchnienia, bo i emocje opadają.
A dla mnie ważne jest aby muzyka była wyrazista i robiła za coś więcej niż tylko tło w obrazie.
Delikatna liryka też może być wyrazista w filmie i nie robić za tło, zwłaszcza w filmie dla dzieci. Dziesiątki, setki takich przypadków można by wymienić, z powyższymi tytułami włącznie.
też na początku filmu w "Journey To The Island" stawia na stół najważniejsze dwa tematy.
Ale i przedtem i potem mamy emocjonalną "sinusoidę". Dzięki temu Journey wypada tak genialnie, bo wyróżnia się na tle reszty ścieżki. Dużo czasu zajmuje Williamsowi i Spielbergowi zanim ponownie puszczą hamulce. I co, czy delikatna liryka w scenach spotkań z "przyjaznymi" dinozaurami krzywdzi film i sprawia, że muzyki nie słychać? Bzdura! Właśnie dlatego ta muzyka jak taka dobra w połączeniu z obrazem.
Dodatkowo Marek wychodzi z naiwnego założenia fana filmówki (sorry Marek), że to kompozytor decyduje co dać do filmu, w jakich proporcjach i jeszcze gdzie ma muzyka się znaleźć.
Jakoś nie przypominam sobie, żeby dzisiejsi obrońcy Powella bronili w ten sposób Zimmera przy wielu jego projektach z ostatnich lat. Oczywiście że praca nad filmem jest wynikiem kompromisu i ostatnie słowo ma reżyser/producent. Ale jeśli kompozytor wie, że coś nie będzie działało należycie, a i tak na to przystaje, to znaczy że świadomie zgodził się na zepsucie filmu. Oczywiście Powell pewnie w tym przypadku tak nie uważał, ale cóż - moim zdaniem mylił się. I jak dla mnie o mało co nie zarżnął filmu tak jak to zrobił Zimmer w trzecich Piratach. Których nawiasem mówiąc wielu obrońców Powella też wtedy za to krytykowało (dlatego, że Piraci byli bardziej syntetyczni a Smok jest bardziej orkiestrowy?).

Ergo: gdyby w paru scenach dać ilustrację trochę delikatniej zaaranżowaną, bardziej stonowaną, a z paru scen wywalić zaledwie kilka minut score'a, pograć trochę ciszą, to Smok byłby nieskończenie lepszą muzyką filmową niż jest w tej chwili. Miłośnicy mocnych, pamiętnych tematów wyszliby z kina zadowoleni bo te tematy wciąż by były i rzucałyby się w uszy, i ja byłym po seansie zadowolony. TO TYLE. NIE, NIE CHCĘ ŻEBY W ANIMACJI Z DREAMWORKS STOSOWAĆ INTELEKTUALNĄ MUZYKĘ Z KINA BERGMANA.

A żeby dać kontrprzykład ścieżki do filmu animowanego, której moim zdaniem pięknie udaje się to, co nie udało się Powellowi (choć ma ona swoje własne problemy), to takim scorem są dla mnie Sowy Hirschfeldera. I to jest odpowiedzialna muzyka filmowa.
Ostatnio zmieniony wt sty 04, 2011 20:15 pm przez Marek Łach, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Koper
Ennio Morricone
Posty: 26136
Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
Lokalizacja: Zielona Góra
Kontakt:

#60 Post autor: Koper » wt sty 04, 2011 20:13 pm

Ja jakoś nie czułem tego wielkiego atakowania bombastycznością, jak Ty Marek. Chyba masz wrażliwsze uszy, albo odbierasz na innych częstotliwościach. :P Z kolei sowy nieco giną momentami, poza main themem trudno w tym filmie zauważyć muzykę, a jeszcze ten fail Snydera z piosenką w środku...
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński

ODPOWIEDZ