IFMCA - Czy to jest potrzebne?
: ndz lut 07, 2010 18:42 pm
Postanowiłem założyć ten wątek, aby nie śmiecić w jakichś innych, gdyż sądzę, że będzie to dłuższa dyskusja, zapewne całkiem ciekawa. Otóż w koper rzucił pół żartem pół serio oskarżenie, że głosujący krytycy to małolaty nie znający się na muzyce filmowej, fanboye którzy w swym zaślepieniu dla kultury popularnej nominują takie gnioty jak Modern Warfare II, czy Briana Tylera jako kompozytora roku. Jako członek tego zacnego grona, muszę jednak stanąć nieco w obronie mych kolegów. Po pierwsze to nie fanboye. Każdy z krytyków zrzeszonych w IFMCA ma naprawdę spore doświadczenie w pisaniu o muzyce filmowej. Trudno chyba nazwać małolatem Southalla, Erica Woodsa, Demetrisa Christodoulidesa, czy nawet Jonathana Broxtona. Można się z nimi nie zgadzać w postrzeganiu muzyki filmowej (szczególnie jeśli teksty pisze Broxton czy nie daj boże Clemmensen), ale to ludzie jednak z doświadczeniem. Oczywiście wychowani na amerykańskiej muzyce filmowej, tej hollywoodzkiej mają pewien problem z chwyceniem Europy, Azji i wszystkiego co jest inne. Na całe szczęście to się zmienia. Porównajcie sobie nominacje sprzed kilku lat, gdzie królowały same partytury z Hollywood, z tymi dzisiejszymi. Przecież jest o niebo lepiej. Dzięki forum, na którym członkowie dyskutują, powstała platforma wymiany informacji, która daje możliwość innym poznania twórczości ciekawych kompozytorów, którzy w USA nie mogą zaistnieć bo np. film zupełnie nie ma promocji, a co się z tym wiąże nie jest dostępny soundtrack. Nie daje to jednak odpowiedzi na pytania skąd taki Tyler… A no stąd że mimo wszystko ciężko zapoznać się z tak przeogromnym materiałem muzyczno filmowym. Tym bardziej że w dalszym ciągu mamy problem natury metodologicznej. Jak oceniać muzykę filmową? Czy jako samodzielny twór, czy jako cos co brzmi w filmie. Jeśli patrzymy na to jako coś co oddziałuje w filmie to nagle mamy pewien problem. Chociażby z Desplatem. Czy takie New Moon można nominować? Albo Pana Lisa? Na płycie owszem muzyka przecież świetna ale w kinie (szczególnie New Moon) daje dupy na pełnej linii (nie ważne z czyjej winy, liczy się efekt). Ja nominując w tym roku starałem się patrzeć przez pryzmat filmów które oglądałem. Niestety tu też jest kłopot. Z dostępnością wielu filmów. Uważam że oglądam dużo (no pewnie mógłbym więcej), ale i tak jak zerknąłem na listę to zobaczyłem ile filmów w ogóle mi umknęło (albo nie obejrzałem ich bo po prostu nie mogłem – brak dostępności). Więc co ma powiedzieć taki krytyk, który nie ma możliwości zapoznania się ze wszystkim, a chce być fair? Nominuje to co zna, czyli blockbustery. Ale to nie wszystko. Wiele ścieżek otrzymało nominacje z powodów (o które toczy się teraz wielka batalia) zbyt dużej liczby kategorii i nominowanych scorów. Niestety podział na tak wiele działów w których na dodatek trzeba wybrać aż po pięć soundtracków skutkuje tym że jak chcemy oddać wszystkie 5 głosów to trzeba nominować np. takie gówniane G.I. Joe (no albo Zimmera). Stąd propozycje zmian, które mam nadzieję doprowadzą do zmniejszenia liczby kategorii (można przecież połączyć kilka działów, nie wydzielać filmów animowanych – przecież dziś filmy animowane nie mają już osobnego brzmienia – taki WALL – E jakby był filmem sci-fi z aktorami, prawdopodobnie brzmiałby tak samo, albo bardzo podobnie, podobnie Bitwa o Terrę) oraz zmniejszenia liczby nominowanych. To wszystko wpłynie (mam nadzieję) na większą czytelność całości i co za tym idzie na jakość nominacji.
No i na koniec pozostaje odpowiedź na podstawowe pytanie- czy IFMCA jest potrzebna? Moim zdaniem tak, bo nawet, gdy z ich wyborami się nie zgadzamy to jednak te wybory oddają w jakiś sposób krytyczną recepcję muzyki filmowej w danym roku. Nawet jeśli sprowadzoną do pewnego uśrednienia.
No i na koniec pozostaje odpowiedź na podstawowe pytanie- czy IFMCA jest potrzebna? Moim zdaniem tak, bo nawet, gdy z ich wyborami się nie zgadzamy to jednak te wybory oddają w jakiś sposób krytyczną recepcję muzyki filmowej w danym roku. Nawet jeśli sprowadzoną do pewnego uśrednienia.