IFMCA - Czy to jest potrzebne?
- Łukasz Wudarski
- + Sergiusz Prokofiew +
- Posty: 1326
- Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
IFMCA - Czy to jest potrzebne?
Postanowiłem założyć ten wątek, aby nie śmiecić w jakichś innych, gdyż sądzę, że będzie to dłuższa dyskusja, zapewne całkiem ciekawa. Otóż w koper rzucił pół żartem pół serio oskarżenie, że głosujący krytycy to małolaty nie znający się na muzyce filmowej, fanboye którzy w swym zaślepieniu dla kultury popularnej nominują takie gnioty jak Modern Warfare II, czy Briana Tylera jako kompozytora roku. Jako członek tego zacnego grona, muszę jednak stanąć nieco w obronie mych kolegów. Po pierwsze to nie fanboye. Każdy z krytyków zrzeszonych w IFMCA ma naprawdę spore doświadczenie w pisaniu o muzyce filmowej. Trudno chyba nazwać małolatem Southalla, Erica Woodsa, Demetrisa Christodoulidesa, czy nawet Jonathana Broxtona. Można się z nimi nie zgadzać w postrzeganiu muzyki filmowej (szczególnie jeśli teksty pisze Broxton czy nie daj boże Clemmensen), ale to ludzie jednak z doświadczeniem. Oczywiście wychowani na amerykańskiej muzyce filmowej, tej hollywoodzkiej mają pewien problem z chwyceniem Europy, Azji i wszystkiego co jest inne. Na całe szczęście to się zmienia. Porównajcie sobie nominacje sprzed kilku lat, gdzie królowały same partytury z Hollywood, z tymi dzisiejszymi. Przecież jest o niebo lepiej. Dzięki forum, na którym członkowie dyskutują, powstała platforma wymiany informacji, która daje możliwość innym poznania twórczości ciekawych kompozytorów, którzy w USA nie mogą zaistnieć bo np. film zupełnie nie ma promocji, a co się z tym wiąże nie jest dostępny soundtrack. Nie daje to jednak odpowiedzi na pytania skąd taki Tyler… A no stąd że mimo wszystko ciężko zapoznać się z tak przeogromnym materiałem muzyczno filmowym. Tym bardziej że w dalszym ciągu mamy problem natury metodologicznej. Jak oceniać muzykę filmową? Czy jako samodzielny twór, czy jako cos co brzmi w filmie. Jeśli patrzymy na to jako coś co oddziałuje w filmie to nagle mamy pewien problem. Chociażby z Desplatem. Czy takie New Moon można nominować? Albo Pana Lisa? Na płycie owszem muzyka przecież świetna ale w kinie (szczególnie New Moon) daje dupy na pełnej linii (nie ważne z czyjej winy, liczy się efekt). Ja nominując w tym roku starałem się patrzeć przez pryzmat filmów które oglądałem. Niestety tu też jest kłopot. Z dostępnością wielu filmów. Uważam że oglądam dużo (no pewnie mógłbym więcej), ale i tak jak zerknąłem na listę to zobaczyłem ile filmów w ogóle mi umknęło (albo nie obejrzałem ich bo po prostu nie mogłem – brak dostępności). Więc co ma powiedzieć taki krytyk, który nie ma możliwości zapoznania się ze wszystkim, a chce być fair? Nominuje to co zna, czyli blockbustery. Ale to nie wszystko. Wiele ścieżek otrzymało nominacje z powodów (o które toczy się teraz wielka batalia) zbyt dużej liczby kategorii i nominowanych scorów. Niestety podział na tak wiele działów w których na dodatek trzeba wybrać aż po pięć soundtracków skutkuje tym że jak chcemy oddać wszystkie 5 głosów to trzeba nominować np. takie gówniane G.I. Joe (no albo Zimmera). Stąd propozycje zmian, które mam nadzieję doprowadzą do zmniejszenia liczby kategorii (można przecież połączyć kilka działów, nie wydzielać filmów animowanych – przecież dziś filmy animowane nie mają już osobnego brzmienia – taki WALL – E jakby był filmem sci-fi z aktorami, prawdopodobnie brzmiałby tak samo, albo bardzo podobnie, podobnie Bitwa o Terrę) oraz zmniejszenia liczby nominowanych. To wszystko wpłynie (mam nadzieję) na większą czytelność całości i co za tym idzie na jakość nominacji.
No i na koniec pozostaje odpowiedź na podstawowe pytanie- czy IFMCA jest potrzebna? Moim zdaniem tak, bo nawet, gdy z ich wyborami się nie zgadzamy to jednak te wybory oddają w jakiś sposób krytyczną recepcję muzyki filmowej w danym roku. Nawet jeśli sprowadzoną do pewnego uśrednienia.
No i na koniec pozostaje odpowiedź na podstawowe pytanie- czy IFMCA jest potrzebna? Moim zdaniem tak, bo nawet, gdy z ich wyborami się nie zgadzamy to jednak te wybory oddają w jakiś sposób krytyczną recepcję muzyki filmowej w danym roku. Nawet jeśli sprowadzoną do pewnego uśrednienia.
Why So Serious !?
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Re: IFMCA - Czy to jest potrzebne?
Mi się wydaje, że to jest problem już totalnie przebrzmiały, przedyskutowany wiele razy i zdziwię się, jeśli IFMCA ma z tym wciąż kłopot. Jak dla mnie obecnie pojawiła się nowa kwestia - zmieniły się metody ilustracji w stosunku do tych sprzed kilkunastu lat i trzeba zmodyfikować metodologię, żeby nie oceniać kryteriami rodem z Bravehearta czy Jurassic Park ścieżek, które prezentują inne rozumienie medium, jakim jest film.Łukasz Wudarski pisze:Tym bardziej że w dalszym ciągu mamy problem natury metodologicznej. Jak oceniać muzykę filmową? Czy jako samodzielny twór, czy jako cos co brzmi w filmie.
- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26547
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
Oczywiście, że IFMCA to wymysł Belzebuba.Mefisto pisze:hmm... ja tu miejsca na dyskusję nie widzę - sam napisałeś eleborat i sam odpowiedziałeś na pytanie i to właściwie wszystko zamykaNiemniej ciekaw jestem czy ktoś uważa odwrotnie, czyli że IFMCA to wymysł szatana




A mnie się wydaję Marek, że to tylko Ty masz problem z tą kwestią. Te metody zmieniając się cały czas. Pojawia się moda na taką muzykę, po paru latach na inną. Kiedyś mieliśmy ilustracje GA, potem były jazzowo-funkowe scory lat 70., potem znowu powrót do wielkich orkiestr, ale z drugiej strony elektronika a la Faltermeyer, potem to znowu zaczęło się zmieniać, Zimmer i jego banda dokonali miksu elektroniki z orkiestrą na swój sposób itd. itp. A teraz mamy taką epokę, że reżyserzy lubią anonimowe tapetki. Wobec tego Twoim zdaniem powinniśmy zmodyfikować system oceniania? Żeby docenić te najmniej anonimowe (a może te najbardziej, bo o tę anonimowość w końcu reżyserom chodzi)? Nie wiem... odnoszę wrażenie, że szukasz sposobu, by wszyscy zaczęli doceniać na przykład jakieś plumkadełka Desplata.Marek Łach pisze:Mi się wydaje, że to jest problem już totalnie przebrzmiały, przedyskutowany wiele razy i zdziwię się, jeśli IFMCA ma z tym wciąż kłopot. Jak dla mnie obecnie pojawiła się nowa kwestia - zmieniły się metody ilustracji w stosunku do tych sprzed kilkunastu lat i trzeba zmodyfikować metodologię, żeby nie oceniać kryteriami rodem z Bravehearta czy Jurassic Park ścieżek, które prezentują inne rozumienie medium, jakim jest film.


- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9346
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
- Bucholc Krok
- Jean-Baptiste Lully
- Posty: 17506
- Rejestracja: wt wrz 16, 2008 20:21 pm
- Lokalizacja: Golden Age
- Bucholc Krok
- Jean-Baptiste Lully
- Posty: 17506
- Rejestracja: wt wrz 16, 2008 20:21 pm
- Lokalizacja: Golden Age
- Łukasz Wudarski
- + Sergiusz Prokofiew +
- Posty: 1326
- Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9346
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
- Łukasz Waligórski
- Początkujący orkiestrator
- Posty: 617
- Rejestracja: śr maja 18, 2005 12:27 pm
- Kontakt:
Czy IFMCA jest potrzebne? Odpowiem że tak. Czy nagrody IFMCA są potrzebne? Nie jestem pewien.
Prawda jest taka, że w tak małym środowisku jak światek entuzjastów muzyki filmowej, wszelkie zgromadzenia, które mogą być platformą do wymiany poglądów są potrzebne. Osobiście nie jestem zbyt wielkim zwolennikiem aktywności na różnych forach. Kiedyś próbowałem się udzielać ma MainTitles, itp... Niestety pracuję codziennie po 8 godzin i kiedy wracam do domu starcza mi czasu jedynie na pisanie recenzji. Nie mam już siły szukać dyskusji na różnych forach i udzielać się a nich. IFMCA jest taką platformą na którą często zaglądam bo wiem że mogę tam znaleźć ciekawe treści. Tworzą ją ludzie znający temat na wskroś, z różnych krajów, od których można wiele się nauczyć. Pod tym względem myślę że dla takich ludzi jak my takie forum jest przydatne. Członkostwo w nim stanowi brutalne sito, które jednak sprawia że tamtejsze dyskusje toczą się na konkretne tematy, w konkretnym tonie.
Inna sprawa to nagrody IFMCA. Niestety póki co to nominacje i wybór zwycięzców są jedynym motorem napędzającym dyskusje na forum. Obecnie sytuacja jest taka że IFMCA istnieje dla nagród, mimo że to nagrody powinny być wynikiem istnienia i działalności IFMCA... Może z czasem się to zmieni i wtedy będą one bardziej miarodajne i satysfakcjonujące dla większości komentatorów. Póki co niestety grupa Amerykańska dyktuje większość nominacji i ostatecznie wygląda to tak że mimo międzynarodowości zgromadzenia, faworyzuje ono Hollywood. To kwestia stosunku ilościowego członków z poszczególnych krajów (kontynentów) i znajomości pomiędzy amerykańskimi członkami, które wykraczają poza forum IFMCA...
Dlatego nawet jeśli IFMCA nie jest potrzebne to jest przydatne. To miejsce gdzie naprawdę można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, znaleźć wskazówki o rewelacyjnych, nieznanych płytach.
Prawda jest taka, że w tak małym środowisku jak światek entuzjastów muzyki filmowej, wszelkie zgromadzenia, które mogą być platformą do wymiany poglądów są potrzebne. Osobiście nie jestem zbyt wielkim zwolennikiem aktywności na różnych forach. Kiedyś próbowałem się udzielać ma MainTitles, itp... Niestety pracuję codziennie po 8 godzin i kiedy wracam do domu starcza mi czasu jedynie na pisanie recenzji. Nie mam już siły szukać dyskusji na różnych forach i udzielać się a nich. IFMCA jest taką platformą na którą często zaglądam bo wiem że mogę tam znaleźć ciekawe treści. Tworzą ją ludzie znający temat na wskroś, z różnych krajów, od których można wiele się nauczyć. Pod tym względem myślę że dla takich ludzi jak my takie forum jest przydatne. Członkostwo w nim stanowi brutalne sito, które jednak sprawia że tamtejsze dyskusje toczą się na konkretne tematy, w konkretnym tonie.
Inna sprawa to nagrody IFMCA. Niestety póki co to nominacje i wybór zwycięzców są jedynym motorem napędzającym dyskusje na forum. Obecnie sytuacja jest taka że IFMCA istnieje dla nagród, mimo że to nagrody powinny być wynikiem istnienia i działalności IFMCA... Może z czasem się to zmieni i wtedy będą one bardziej miarodajne i satysfakcjonujące dla większości komentatorów. Póki co niestety grupa Amerykańska dyktuje większość nominacji i ostatecznie wygląda to tak że mimo międzynarodowości zgromadzenia, faworyzuje ono Hollywood. To kwestia stosunku ilościowego członków z poszczególnych krajów (kontynentów) i znajomości pomiędzy amerykańskimi członkami, które wykraczają poza forum IFMCA...
Dlatego nawet jeśli IFMCA nie jest potrzebne to jest przydatne. To miejsce gdzie naprawdę można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, znaleźć wskazówki o rewelacyjnych, nieznanych płytach.
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
OK. Najpierw wstęp, żeby wskazać punkt wyjścia mojego rozumowania.
Teraz porównanie. Po jednej stronie weźmy sztandarową tradycjonalistyczną ścieżkę, która stanowi dzisiaj jakiś wzorzec - np. Legends of the Fall. Po drugiej natomiast weźmy, takie rzeczy jak "8 i pół" Roty, "Dziecko Rosemary" Komedy, "Nędzne psy" Fieldinga, czy prace Artemiewa do filmów Tarkowskiego. Pomińmy różnice gatunkowe na chwilę. Czy tych wszystkich filmów nie dałoby się zilustrować według zasad, jakim rządzą się Wichry namiętności i ścieżki wyrastające z tradycyjnego pnia (czyli temat-liryka-akcja-suspense, schemat jakiego zwykle używa się w recenzjach)?
8 i pół to dramat obyczajowy, więc Rota mógł napisać rzewne tematy dla głównych bohaterów, skąpać wszystko w lirycznym obrazku Italii, dodać trochę muzyki dramatycznej. Tego w jego ścieżce za bardzo nie ma, a w każdym razie nie to jest najistotniejsze - zamiast tego dostajemy mocno metaforyczny temat, którego punktem odniesienia nie są emocje bohaterów, a raczej pewna idea.
Czy w Dziecku Rosemary Komeda wykorzystuje muzykę w taki sposób, by wywoływać w nas smutek, rozbawienie, strach? Też nie, jego ilustracja nie manipuluje w ten sposób emocjami widza - a czy nie mogłoby tak być? Łatwo sobie wyobrazić ładny temat miłosny, temat zagrożenia, cały obrazek rodzajowy, jaki zapewne Horner, Elfman czy Williams by wykreowali.
Czy w Nędznych psach suspense ma taki kształt i zadania, jak goldsmithowski suspense z lat 90, który wciskał nas w krzesło swoją dawką napięcia i podkręcał adrenalinę, gdy oczekiwaliśmy co wydarzy się za parę sekund? Nie - u Fieldinga suspense nie ma straszyć, ma podskórnie wywoływać uczucie niepewności, wyobcowania, ale nie ma podkręcać adrenaliny - działa bardziej na intuicję. Sam Fielding zresztą powiedział, że w Main Title nie chciał zasygnalizować ani nadchodzących tragicznych zdarzeń, ani nie chciał narzucić widzowi obrazka rodzajowego wsi angielskiej, bo oba te wyjścia zrujnowałyby film i element zaskoczenia. A takie treści byłyby czymś, co ilustrator-tradycjonalista podkreśliłby jako pierwsze.
Wreszcie Artemiew - łatwo w Stalkerze wyobrazić sobie muzykę akcji, goldsmithowski suspense, jakiś smutny temat dla głównego bohatera, szczyptę idylli w pierwszym kontakcie ze Strefą. Dlaczego Artemiew idzie na przekór temu i dostajemy bardzo mistyczną, metafizyczną wręcz ilustrację, w której nie ma elementu "fabularnego", nie opowiada ona żadnej "historii".
W związku z tym - widać, że do tych filmów tradycyjna ilustracja według schematu temat-liryka-suspense-akcja, mogłaby pasować, powyżsi kompozytorzy mogliby takie ścieżki napisać, ale z jakiegoś powodu z tego zrezygnowali, a ich muzyka w dużej mierze nie wyraża treści stricte fabularnych. Patrząc z przeciwnej strony, Legends of the Fall jest w 100% fabularne, natomiast trudno dopatrzeć się tam bogatszej metafizyki, ikonografii czy metaforyki. Nawet tematy głównych bohaterów to po prostu trzy czy cztery ładne melodie, które różnią się minimalnie swoim charakterem (temat Samuela wyraża jego delikatność i na tym koniec wyróżników).
W takim razie, rozpisując to łopatologicznie:
- skoro do Legends of the Fall stosujemy metodykę A, która pozwala wystawić nam tej ścieżce maksymalną ocenę
- a do Roty/Komedy/Fieldinga/Artemiewa stosujemy metodykę B, która pozwala wystawić tym ścieżkom (teoretycznie) maksymalną ocenę
- i obie te metody oceniania są rozłącznie, tzn. A ignoruje kwestie metaforyczne, natomiast B nie uwzględnia kwestii fabularnych (czyli "opowiadania" historii za pomocą muzyki)
to:
1) Jeśli zastosujemy metodę A do ścieżek Roty/Komedy/Fieldinga/Artemiewa, zignorujemy ich istotne cechy i ocenimy je błędnie
2) Jeśli zastosujemy metodykę B do ścieżki Hornera, zignorujemy jej istotne cechy i ocenimy ją błędnie.
A zatem mamy dwa różne rozumienia roli muzyki, i dwie różne metody, z których każda jest ukierunkowana w inny sposób i ma wyrażać inne treści. Ergo: nie powinniśmy tych metod mieszać, bo osiągniemy błędne wyniki.
Tyle tytułem wstępu - to co napisałem wyżej może się wielu wydać oczywistością, ale chciałbym wiedzieć, czy zgadzacie się z tym powyższym.
Tu jest klucz. Otóż moim zdaniem rola muzyki filmowej nigdy nie była czymś jednorodnym. Owszem, w obrębie tradycyjnych form narracji, gdzie muzyka opowiada pewną fabułę, zróżnicowanie to, tak jak Koper pisze, opiera się na zmianach stylistyki (i tak westerny Bernsteina i Morricone tak naprawdę w dużej mierze skonstruowane są identycznie, tylko przy pomocy innych "materiałów", w tym wypadku brzmień). Ale przecież kino nigdy nie ograniczało się do opowiadania historii.Koper pisze:Bo mi się wydaje, że od zawsze rola muzyki filmowej jest taka sama. Zmienia się tylko stylistyka.
Teraz porównanie. Po jednej stronie weźmy sztandarową tradycjonalistyczną ścieżkę, która stanowi dzisiaj jakiś wzorzec - np. Legends of the Fall. Po drugiej natomiast weźmy, takie rzeczy jak "8 i pół" Roty, "Dziecko Rosemary" Komedy, "Nędzne psy" Fieldinga, czy prace Artemiewa do filmów Tarkowskiego. Pomińmy różnice gatunkowe na chwilę. Czy tych wszystkich filmów nie dałoby się zilustrować według zasad, jakim rządzą się Wichry namiętności i ścieżki wyrastające z tradycyjnego pnia (czyli temat-liryka-akcja-suspense, schemat jakiego zwykle używa się w recenzjach)?
8 i pół to dramat obyczajowy, więc Rota mógł napisać rzewne tematy dla głównych bohaterów, skąpać wszystko w lirycznym obrazku Italii, dodać trochę muzyki dramatycznej. Tego w jego ścieżce za bardzo nie ma, a w każdym razie nie to jest najistotniejsze - zamiast tego dostajemy mocno metaforyczny temat, którego punktem odniesienia nie są emocje bohaterów, a raczej pewna idea.
Czy w Dziecku Rosemary Komeda wykorzystuje muzykę w taki sposób, by wywoływać w nas smutek, rozbawienie, strach? Też nie, jego ilustracja nie manipuluje w ten sposób emocjami widza - a czy nie mogłoby tak być? Łatwo sobie wyobrazić ładny temat miłosny, temat zagrożenia, cały obrazek rodzajowy, jaki zapewne Horner, Elfman czy Williams by wykreowali.
Czy w Nędznych psach suspense ma taki kształt i zadania, jak goldsmithowski suspense z lat 90, który wciskał nas w krzesło swoją dawką napięcia i podkręcał adrenalinę, gdy oczekiwaliśmy co wydarzy się za parę sekund? Nie - u Fieldinga suspense nie ma straszyć, ma podskórnie wywoływać uczucie niepewności, wyobcowania, ale nie ma podkręcać adrenaliny - działa bardziej na intuicję. Sam Fielding zresztą powiedział, że w Main Title nie chciał zasygnalizować ani nadchodzących tragicznych zdarzeń, ani nie chciał narzucić widzowi obrazka rodzajowego wsi angielskiej, bo oba te wyjścia zrujnowałyby film i element zaskoczenia. A takie treści byłyby czymś, co ilustrator-tradycjonalista podkreśliłby jako pierwsze.
Wreszcie Artemiew - łatwo w Stalkerze wyobrazić sobie muzykę akcji, goldsmithowski suspense, jakiś smutny temat dla głównego bohatera, szczyptę idylli w pierwszym kontakcie ze Strefą. Dlaczego Artemiew idzie na przekór temu i dostajemy bardzo mistyczną, metafizyczną wręcz ilustrację, w której nie ma elementu "fabularnego", nie opowiada ona żadnej "historii".
W związku z tym - widać, że do tych filmów tradycyjna ilustracja według schematu temat-liryka-suspense-akcja, mogłaby pasować, powyżsi kompozytorzy mogliby takie ścieżki napisać, ale z jakiegoś powodu z tego zrezygnowali, a ich muzyka w dużej mierze nie wyraża treści stricte fabularnych. Patrząc z przeciwnej strony, Legends of the Fall jest w 100% fabularne, natomiast trudno dopatrzeć się tam bogatszej metafizyki, ikonografii czy metaforyki. Nawet tematy głównych bohaterów to po prostu trzy czy cztery ładne melodie, które różnią się minimalnie swoim charakterem (temat Samuela wyraża jego delikatność i na tym koniec wyróżników).
W takim razie, rozpisując to łopatologicznie:
- skoro do Legends of the Fall stosujemy metodykę A, która pozwala wystawić nam tej ścieżce maksymalną ocenę
- a do Roty/Komedy/Fieldinga/Artemiewa stosujemy metodykę B, która pozwala wystawić tym ścieżkom (teoretycznie) maksymalną ocenę
- i obie te metody oceniania są rozłącznie, tzn. A ignoruje kwestie metaforyczne, natomiast B nie uwzględnia kwestii fabularnych (czyli "opowiadania" historii za pomocą muzyki)
to:
1) Jeśli zastosujemy metodę A do ścieżek Roty/Komedy/Fieldinga/Artemiewa, zignorujemy ich istotne cechy i ocenimy je błędnie
2) Jeśli zastosujemy metodykę B do ścieżki Hornera, zignorujemy jej istotne cechy i ocenimy ją błędnie.
A zatem mamy dwa różne rozumienia roli muzyki, i dwie różne metody, z których każda jest ukierunkowana w inny sposób i ma wyrażać inne treści. Ergo: nie powinniśmy tych metod mieszać, bo osiągniemy błędne wyniki.
Tyle tytułem wstępu - to co napisałem wyżej może się wielu wydać oczywistością, ale chciałbym wiedzieć, czy zgadzacie się z tym powyższym.