Polscy recenzenci muzyki filmowej

Tutaj dyskutujemy o poszczególnych ścieżkach dźwiękowych napisanych na potrzeby kina.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Polscy recenzenci muzyki filmowej

#1 Post autor: Paweł Stroiński » ndz maja 22, 2005 23:25 pm

Do stworzenia tego tematu zainspirowała mnie zaczęta przez Łukasza Wudarskiego dyskusja pod recenzją Chocolat na soundtracks.pl. Co sądzicie o polskich recenzentach? Jak mamy pisać kontrowersyjne recenzje? Problem polega na tym, że tu stoi się, jak zaznaczył Łukasz, pod swoistą presją. Kiedy w dyskusji skrytykowałem muzykę do Goldfingera, zostałem ostro za to zbesztany, dlatego np., że muzyka za dobrze działa w filmie, że to zmieniło podejście kompozytorów do takich filmów. Dobrze, a co z działaniem na płycie?

Przykład niedawny. Tomek Rokita dał 4,5 gwiazdki partyturze uważanej często za najlepszą w karierze Johna WIlliamsa. Mowa oczywiście o Imperium Kontratakuje. Kolejna sytuacja, gdzie skrytykowana została muzyka uważana przez wszystkich (jak i przez część naszych recenzentów) za arcydzieło. Za dużo underscore. Tylko co z tego, jeśli dla 90% portali jest zupełnie inaczej. Nie potrafię się tu zgodzić z Adamem Krysińskim z Soundtracks, który twierdzi zawsze, że portale nie mogą się mylić. Nie tu szukać autorytetów. Wyznaczając system oceniania na naszym portalu staraliśmy się być jak najbliżej obiektywizmu. Stąd na przykład kryterium oryginalności, które może czasami obniżyć ocenę ścieżki uznawanej za wybitną. Może to i kontrowersyjne, ale trzeba znaleźć jakieś kryteria.

Co do jakości tekstów. Nie powinienem o tym mówić, bo sam nie należę do mistrzów w tym fachu, mam swoje grzeszki, jak np. stronę Muzyka filmowa wg Devoe'a, czy bezprawne krytykowanie tekstów innych, podczas gdy moje nie były doskonałe. Chętnie poznamy wasze opinie na temat naszych tekstów i nie tylko naszych. Co chcecie, byśmy zmienili? Jesteśmy otwarci na wasze rady.

Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

#2 Post autor: Tomek » ndz maja 22, 2005 23:56 pm

Fajnie że Paweł poruszył ten temat. Sam chciałbym się usprawiedliwić, iż parę pozycji z mojej strony może i w przeszłości przeceniłem i dziś nie oceniłbym tak wysoko. No ale człowiek nie był tych parę lat temu tak światły ;-). Dzisiaj staram się podchodzić krytycznie do wszystkich pozycji, oczywiscie na tyle ile się da...Oczywiscie kazdy z nas ma swoich większych lub mniejszych faworytów i czasami zabierze coś a czasami doda do oceny, ale lepiej ocenę 5 razy w takim wypadku przemyśleć, wziąść ją w kontekst całej twórczości kompozytora, gatunku, całej muzyki filmowej itp. Przyznam się szczerze, że ze szczególnym "okrucieństwem" staram się podchodzić szczególnie do najnowszych pozycji, trochę łagodniejszym okiem patrząc na stare.

Co do ESB to poważnie zastanawiałem się nad wystawieniem jeszcze niższej oceny, ale czasem w człowieku odzywa się takie coś jak "odpowiedzialność w stosunku do historii i narodu" :D i boi się ostro skrytykować :D
Obrazek

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

#3 Post autor: Paweł Stroiński » pn maja 23, 2005 00:17 am

I to jest właśnie problem. "odpowiedzialnośćw stosunku do historii i narodu". A co by było jeśli, dajmy na to, wychwalany pod niebiosa Tańczący z Wilkami Barry'ego czy nawet Gladiator Zimmera były doskonale działającymi w filmami partyturami z polifonicznym współbrzmieniem zsamplowanych wielorybów psujących powietrze? Zaznaczmy, że, z oczywistych względów, ścieżek nie wydano. Zyskałyby status legendy. Niezasłużony.

Po tej dygresji przejdźmy do problematyki recenzowania takich ścieżek. Ścieżka wybitna zdarza się niezmiernie rzadko. Mało kto rzuci się na Conana barbarzyńcę Basila Poledourisa, mało kto na Omena Goldsmitha. Przypadki jednostkowe zostaną wyśmiane. Dobrze. To teraz wyobraźmy sobie, że Omen jest jeszcze bardziej atonalny i niesłuchalny. Wciąż jednak tak samo znakomity. Problem underscore w Gwiezdnych wojnach. Tomek wskazał, że jest wybitnie ilustracyjny. Prawda. W filmie doskonale działa. Też prawda. Tylko jak to ocenić?

Analogiczny problem z Gladiatorem Zimmera. Wiele osób zgodzi się, że Bitwa jest dziełem wybitnym. Dobrze. Na płycie działa znakomicie. Prawda. W filmie działa znakomicie. Trudno się nie zgodzić. Zimmer skopiował Marsa Holsta. Też prawda. Gorzej, przyznał się do tego jakiś rok później i po dużych kontrowersjach. Czy to wszystko powinno wpłynąć na ocenę?

Zabrzmię kontrowersyjnie, ale owszem. Oryginalność Gladiatora broni to, że to podejście zostało przejęte przez kompozytorów w innych filmach epickich, łącznie z Pasją Johna Debneya. W przypadku Gwiezdnych wojen problemy ze słuchalnością są skutecznie niwelowane przez działanie muzyki w filmie. Ścieżki takie często działają w filmie znakomicie. Czy słuchalność na płycie się jednak nie liczy? Naszym zdaniem się liczy. Czasami z tego tytułu będziemy dla kompozytorów bezlitośni.

Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

#4 Post autor: Tomek » pn maja 23, 2005 00:31 am

Paweł Stroiński pisze:I to jest właśnie problem. "odpowiedzialnośćw stosunku do historii i narodu". A co by było jeśli, dajmy na to, wychwalany pod niebiosa Tańczący z Wilkami Barry'ego czy nawet Gladiator Zimmera były doskonale działającymi w filmami partyturami z polifonicznym współbrzmieniem zsamplowanych wielorybów psujących powietrze? Zaznaczmy, że, z oczywistych względów, ścieżek nie wydano. Zyskałyby status legendy. Niezasłużony.
Po tej dygresji przejdźmy do problematyki recenzowania takich ścieżek. Ścieżka wybitna zdarza się niezmiernie rzadko. Mało kto rzuci się na Conana barbarzyńcę Basila Poledourisa, mało kto na Omena Goldsmitha. Przypadki jednostkowe zostaną wyśmiane. Dobrze. To teraz wyobraźmy sobie, że Omen jest jeszcze bardziej atonalny i niesłuchalny. Wciąż jednak tak samo znakomity. Problem underscore w Gwiezdnych wojnach. Tomek wskazał, że jest wybitnie ilustracyjny. Prawda. W filmie doskonale działa. Też prawda. Tylko jak to ocenić?
Rozgraniczają oceny na działanie w filmie, na płycie itd. tak jak to robi Marek z http:/dyrwin.w.interia.pl :) Pewne pozycje weszły do kanonu, są klasyką, trudno rzucać się z siekierą na autorytety, tym bardziej nam, którzy fo tego nie mają raczej prawa. Ale czasem warto dla pikanterii (żartuję :) ) zrobić coś na opak :D

Paweł Stroiński pisze: Analogiczny problem z Gladiatorem Zimmera. Wiele osób zgodzi się, że Bitwa jest dziełem wybitnym. Dobrze. Na płycie działa znakomicie. Prawda. W filmie działa znakomicie. Trudno się nie zgodzić. Zimmer skopiował Marsa Holsta. Też prawda. Gorzej, przyznał się do tego jakiś rok później i po dużych kontrowersjach. Czy to wszystko powinno wpłynąć na ocenę?
Zabrzmię kontrowersyjnie, ale owszem. Oryginalność Gladiatora broni to, że to podejście zostało przejęte przez kompozytorów w innych filmach epickich, łącznie z Pasją Johna Debneya. W przypadku Gwiezdnych wojen problemy ze słuchalnością są skutecznie niwelowane przez działanie muzyki w filmie. Ścieżki takie często działają w filmie znakomicie. Czy słuchalność na płycie się jednak nie liczy? Naszym zdaniem się liczy. Czasami z tego tytułu będziemy dla kompozytorów bezlitośni.
Nie brzmisz absolutnie kontrowersyjnie. Gladiator jest jaki jest niektórzy nadal kochają tą muzykę, niektórzy wieszają na niej psy dla zasady, bo tak długo wytrzymuje próbę czasu. Ale jednego nie da się przecenić - właśnie jest to ścieżka która ma bardzo duży wpływ na dzisiejszą muzykę filmową i tzw. wpływy etniczne wykorzystywane w muzyce filmowej. I kupa twórców robi sobie z tej pozycji zżynki, jak np. ostatnio przesłuchany przeze mnie soundtrack z Dzieci Diuny Briana Tyler'a.
Obrazek

Damian Sołtysik
Parkingowy przed studiem nagrań
Posty: 3
Rejestracja: pn maja 23, 2005 08:44 am
Kontakt:

#5 Post autor: Damian Sołtysik » pn maja 23, 2005 09:59 am

No właśnie, problem "działania" muzyki poza filmem to interesująca kwestia. Mam ten problem z niejednym soundtrackiem Goldsmitha. Co zrobić przykładowo z Planetą Małp, którą mam zamiar w przyszłości zrecenzować. Z jednej strony jest to muzyka bardzo trudna do wytrzymania i wyczerpująca, prawie że niesłuchalna. Więc pomimo dużej innowacyjności i świeżości score trzeba obniżyć ocenę do 4. Tu jest moment zawahania. Czy to aby nie za mało, przecież to klasyk, wszyscy zachodni recenzenci dali 5 gwiazdek, jak wystawię 4 to zostanę wyśmiany, i ludzie przestaną mnie traktować poważnie. W takich przypadkach mam do wyboru olać wszystkich pomimo niewątpliwej innowacyjności partytury, imponującego zaawansowania technicznego, tego, że score jest już klasykiem etc, etc właśnie ze względu na tragiczną słuchalność dać jej 4 gwiazdki(a może nawet niżej) czy też postawić maksymalną ocenę i w recenzji bardzo wyraźnie zaznaczyć, że owszem jest to arcydzieło, ale nie jest to muzyka dla każdego i
radzę posłuchać najpierw innych dzieł kompozytora a do recenzowanego dzieła sięgnąć gdy już będziemy bardziej dojrzali i wyrobieni w temacie.

Co do klasyków, podobnie jak Paweł traktowałbym je łaskawszym okiem.
Jestem przeciwny obniżaniu oceny dlatego, że coś jest stare czy też dlatego, że się postarzało ze względu na to, że artysta mocno poeksperymentował. Taka jest czasem cena eksperymentów. Dlaczego dyskryminować jakieś dzieło tylko dlatego, że powstało powiedzmy w latach 60-tych a dzisiaj mamy XXI wiek i komponuje się zupełnie inaczej. Odnosząc to do ludzi, nie fair byłoby oceniać gorzej kogoś tylko dlatego że jest już stary, że urodził się kilkadziesiąt lat wcześniej. Liczy się co innego.

Jest jeszcze problem postrzegania tych klasyków. Uważam, że powinno się patrzeć na nie trochę bardziej z perspektywy czasów, w których powstały - jeśli tylko mamy taką możliwość (np. czy dzieło było oryginalne, przełomowe w owych czasach, czy wyróżniało się w jakimś elemencie na tle innych) niż z perspektywy współczesności (np. jaki wpływ wywarło na ilustracje kompozytorów dzisiaj tworzących, jaki ślad pozostawiło po sobie w świadomości zwykłych ludzi itd. wedle uznania). Natomiast jestem całkowicie przeciwny ocenianiu starej muzyki pod kątem gustów i upodobań przeciętnego, młodego zazwyczaj człowieka i takiemu kalkulowaniu - "e tam, kto to dzisiaj będzie słuchał takiego starego score z Bonda czy epickiej muzyki Rozsy, przecież dzisiaj mamy action-score z Media Ventures czy inną efektowną muzykę". Oto się proszę nie martwić, zawsze się znajdą miłośnicy muzyki z Golden i Silver Age, i jak przewiduję(bazując na moich obserwacjach preferencji muzycznych fanów muzyki filmowej, którzy wypowiadali się chociażby na forum dyskusyjnym FSM) będzie ich przybywać. Ludziom którzy dzisiaj słuchają wyłacznie muzyki z ery współczsnej Bronze Age, kiedyś się to znudzi i zapragną sięgnąć wstecz, do korzeni muzyki filmowej.

Awatar użytkownika
Łukasz Wudarski
+ Sergiusz Prokofiew +
Posty: 1326
Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
Lokalizacja: Toruń
Kontakt:

#6 Post autor: Łukasz Wudarski » pn maja 23, 2005 13:44 pm

Wydaje się, że nie można oceniać dzieła w oderwaniu od czasu i historii. Jeśli weźmiemy takie Hoosiers Jerry Goldsmitha ( w swoim czasie płytę w pewien sposób innowatorską, bo wyznaczającą nowy trend w muzyce sportowej) i ocenimy je według dzisiejszych kryteriów mody, to soundtrack zostanie skrytykowany za archaiczną elektronikę etc i dostanie jakieś 3 gwiazdki. Ale czy tak można robić? Czy istnieje dzieło (szczególnie muzyczno filmowe), które zawsze będzie uniwersalne i które bez względu na modę będzie dobre, będzie się podobać? Takie ttóre nigdy się nie zestarzeje? Kantysta odpowie, że tak. Że jak cos jest dobre to zawsze będzie dobre, bo istnieje obiektywne piękno. Postmodernista będzie polemizował. Jaką więc wybrać opcję? Przyznam się, że jestem w kropce. Bo jaki mają cel wszystkie portale dotyczące muzyki filmowej? Wydaje się, że ich głównym zadaniem jest promowanie muzyki filmowej. Logiczne. Ale jeśli nieopierzonemu „rookie” polecimy Planetę Małp (do docenienia której potrzeba na serio sporej wiedzy o muzyce choćby informacji o atonalizmie) to można bardzo łatwo zniechęcić do całego gatunku. Wydaje mi się zatem, że zadaniem recenzenta nie jest jedynie wystawienie oceny maksymalnej i napisanie samych superlatyw. Odnoszę wrażenie że wielu autorów tak postępuje. Rozpisują się ze coś jest piękne, wspaniałe i genialne (bo im się podoba a do ego zostało stworzone przez ich faworyta) ale już umotywować tego nie potrafią. Szczególnie często ma to miejsce przy twórczości Johna Williamsa, chociaż ostatnio pojawił się także fanatyk pana Morricone. Oczywiście nie można wpadać w skrajność i programowo krytykować wszystko co jest dziełem naszego obiektu zniewag… Ale wydaje mi się że pisząc recenzję czegokolwiek i kogokolwiek należy wytykać minusy. Nie bójmy się tego. Nie lękajmy się co inni powiedzą. Piszmy tak jak uważamy. Jakie zatem jest zadanie recenzenta? Sądzę że przede wszystkim analiza i krytyka danej ścieżki (pozytywna jak i negatywna, tak krytyka może być pozytywna- wiedzą o tym Ci co kiedykolwiek pisali tzw. krytyki artystyczne). Wbrew całemu miszmaszowi to nie ocena jest najważniejsza – choć sam się łapie na tym że wytykam innym błędy w ocenieniu, ale to jest najłatwiej skrytykować. Wiem wstydzę się tego bardzo… Pisanie o muzyce filmowej nie jest łatwe. Sam mam z tym problem i często łapię się na tym że myślę o płycie w sposób zbyt matematyczny (mimo iż jestem humanistą i pierwsza lepsza przekupka oszuka mnie w barze na marne złocisze). Z drugiej jedna strony nie można popaść w egzaltowaną formę pseudopoetycką z której nic nie wynika poza grafomanią. Zatem chyba najważniejszą sparwą jest patrzenie na ścieżkę w sposób analityczny i uważam to za cel pracy recenzenta. I kwestia ostatnia. Pisał już o tym kolega Damian na soundtracku . Wydaje mi się, że aby być dobrym recenzentem nie wystarczą chęci. Trzeba się jeszcze nasłuchać. Ja kiedyś też sądziłem że Horner to najlepszy z kompozytorów hollywoodzkich, ale po przesłuchaniu tych 600 czy 700 soundtracków różnych twórców wiem, że choć wypracował własny styl jest jedynie wielkim eklektykiem, który czasami potrafi poruszyć wyobraźnie słuchaczy. Bycie zatem recenzentem to ciężki kawałek chleba i nie wystarczy miłowanie muzyki filmowej, najzwyklej w świecie trzeba mieć ku temu predyspozycje. Będę może brutalny ale uważam, że są autorzy, którzy piszą nie mając ku temu żadnych talentów. Tylko proszę mnie nie pytać którzy to. Jak ktoś ma oczy szybko się skapnie o kogo chodzi.
Why So Serious !?

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

#7 Post autor: Paweł Stroiński » pn maja 23, 2005 20:04 pm

Czasami jednak problem polega na nie tylko na tym czy muzyka jest sama w sobie atonalna (dlatego np. polecenie Goldenthala młodemu nieopierzonemu i niezorientowanemu w muzyce współczesnej - XX-wiecznej - byłoby błędem). Powiedzmy, że najlepsza partytura na świecie ma tak słabą jakość nagrania, że nie nadaje się do słuchania. I co zrobić w takim przypadku? Marek Łach ma barrdzo dobrą kategorię oceny - kompozycja. Dzięki temu może ostro skrytykować wydanie Psychozy i odebrać ją jako niesłuchalną, ale samą jakość muzyki Herrmanna ocenił najwyzej. Takim przypadkiem jest skądinąd przełomowy Goldfinger, zresztą w piątkowej recenzji na soundtracks i tak wytknięto Barry'emu błąd orkiestracyjny. Może właśnie tak trzeba?

Z drugiej strony, nie ma muzyki idealnej, może tylko Mozart. Trzeba wziąć pod uwagę to, co Łukasz mówi często o muzyce filmowej. Ma ona rolę służebną. Nie można zapomnieć o tym, że to muzyka działająca przede wszystkim w filmie. To może czasami źle transpirować na płytę. Wiem, idealny kompozytor potrafi zrobić znakomicie słuchalną muzykę do horroru, jak w przypadku Omena Goldsmitha czy niektórych prac Morricone. Oceniamy jednak płyty i mamy polecać je naszym czytelnikom. Jak wybrnąć z tej dwuznacznej przecież sytuacji?

Awatar użytkownika
Marek Łach
+ Jerry Goldsmith +
Posty: 5671
Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
Lokalizacja: Kraków

ESB i Oceny

#8 Post autor: Marek Łach » pn maja 23, 2005 22:46 pm

Dobrze, że Paweł przywołał tu przykład ESB. W tym przypadku sprawa jest o tyle odmienna, że mamy tu do czynienia z wydaniem właściwie kompletnej muzyki z filmu, co na ogół przy takich długościach napisanych na potrzeby obrazu partytur po prostu nie zdarza się. 120- czy 140-minutowe albumy to wyjątki, na ogół perełki kolekcjonerskie. Pojawia się tu poważny problem z oceną. Na ogół najbardziej sprawiedliwe oceny wystawia się porównawszy daną pracę z kilkoma innymi przedstawicielami gatunku - nie wyłącznie danego kompozytora (niech będzie ROTS - jak na Williamsa średnio, ale w kontekście całej muzyki filmowej - jak to Clemmensen dobrze zauważył - znacznie lepiej). W przypadku ESB nieco trudno się na takie porównanie zdobyć, bo rozmiarowo (razem z resztą starej trylogii) na wydaniu RCA przewyższa ów score większość porównywalnych tematyką partytur. Pozostaje kwestia: czy uznawać RCA jako fenomenalne wydanie kolekcjonerskie (bo w tym kontekście jest jednym z najlepszych na rynku), czy też wyłącznie jako kolejny zwykły album. Właściwie to kupujący nie są wcale ograniczeni do tej wersji, w końcu przez rynek przelatują niezliczone kompilacje, re-recordingi itp. itd. Najsłynniejsze tematy można zdobyć bez trudu. Czy zatem jest potrzeba obniżać ocenę czegoś, co w zamyśle, mimo dużej kampanii reklamowej, skierowane było głównie do fanów (tacy nie pogardzą żadną dodatkową minutą muzyki)? Nie mówimy tu o przeciętniaku, ale jednym z najważniejszych score'ów w historii, który obecnie stanowi nieraz obiekt analiz, a nie jedynie źródło przyjemności. Sam przygotowuję się do recenzji tej kompozycji Williamsa i dotąd nie jestem zupełnie zdecydowany, jak końcowo ocenić album. To nie 80-minutowe, bezmyślne hornerowskie wydanie, które mogłoby otrzymać *****, gdyby nie długość (The Missing)...

Co do ocen: wydaje mi się, że 3 oceny to już maksimum, nadmierne rozdrobnienie nie służy recenzji, bo przeciętny czytelnik odczyta je jako dowód niezdecydowania i słabej woli recenzenta. Zdecydowanie najważniejsze są tutaj FILM i PŁYTA. Resztę uważam tylko za oceny pomocnicze, które ewentualnie mogą wskazać braki (np.Braveheart, album i film na max, ale trudno nie wspomnieć tu o wadach tej pracy, co sugeruje obniżenie oceny; ale z drugiej strony, ile jest score'ów, które TAK działają na cd i w połączeniu z obrazem?). Osobiście, gdybym zobaczył ogólną ocenę, dajmy na to, *** przy Planecie Małp Goldsmitha, uśmiałbym się setnie, gdyż taka forma sugeruje po prostu słabość kompozycji. Clemmensen wpada we własne sidła od czasu do czasu, zwłaszcza recenzując Northa (chociaż niewiele tego ma), gdyż w końcowej ocenie nie może wyodrębnić jakości technicznej. Dlatego oceny są jakie są. Ale oczywiście, to pojedyncze przypadki. Uważam, że należy ograniczać się do minimalnej wymaganej liczby ocen, gdzie to tylko możliwe, gdyż jest to po świadectwo rozważenia wszystkich 'za i przeciw' i zaprezentowania przy użyciu minimalnych środków najbardziej efektywnej konkluzji. Pozdrawiam.

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

#9 Post autor: Paweł Stroiński » śr maja 25, 2005 16:16 pm

Dyskusja chyba trochę się nam rozeszła. Kryterium oryginalności wydaje nam się potrzebne, bo w ten właśnie sposób być moze można obalić wybitność niektórych ścieżek, wykazując, że coś wybitnego to powstało parę lat (wieków) temu.

Jak być uczciwym wobec danej ścieżki? Weźmy znowu przykład Goldfingera. Muzyka Narry'ego jest bardzo dobra, niezależnie od tego, czy dzisiaj brzmi archaicznie (co po troszę jest prawdą) czy nie. Doskonale wypada takżę w filmie. Tylko przeszkadza jakość nagrania. Jasne. Można uzasadniać to obiektywnie, oryginalne taśmy zaginęły. Tylko, że ja osobiście na przykład nie potrafiłem przebrnąć przez instrumentalną wersję piosenki. Te zgrzyty mnie po prostu bardzo skutecznie odstraszyły. Czy można wtedy (w związku z tym, że nie mamy w ocenach cząstkowych połówek, o całą gwiazdkę) obniżyć muzykę na płycie? Prawdą jest, że ścieżka Barry'ego zmieniła podejście kompozytorów do thrillerów szpiegowskich, tak jak Gladiator Zimmera do dramatów epickich (w tamtym przypadku weźmy jeszcze pod uwagę problem zmian w samym podejściu do historii, ale to nie miejsce na takie rozważania).

Kompozytorom trzeba oddać sprawiedliwość. Bardzo często kopie mają duży sens. Zdarzają się co prawda nadinterpretacje (Marsa w Gladiatorze tłumaczono tym, że jest to rzymski bóg wojny. Kiedy Zimmer wreszcie przyznał się do kopii, mówił, że myślał o w ogóle innych kompozytorach). Musimy wziąć także pod uwagę problematykę temp-trackingu (wpływ muzyki tymczasowej na partyturę ostateczną bywa czasami niestety bardzo duzy, czego doświadczyliśmy już nie raz. Nawet Trevor Jones w muzyce do Around the World in 80 Days musiał skopiować Hooka czy nawet Piratów z Karaibów). Czasami da się je interpretować. Najważniejsze jest działanie w filmie. Tylko, że znowu muszę przypomnieć, że recenzujemy płyty. To podstawowy dylemat recenzenta muzyki filmowej. Tu aż trzeba zadać pytanie, czy recenzje na naszym portalu przekonują czytelników. Bardzo proszę o odpowiedź. Zdaję sobie sprawę, że idealnej metodologii nie ma, bo trzeba by pogodzić muzykologię, historię sztuki (i jej teoretyczne zaplecze), czasem nawet z teorią literatury, nie mówiąc o problemach estetyki kina.

Autor recenzji Chocolat

#10 Post autor: Autor recenzji Chocolat » czw maja 26, 2005 13:17 pm

Najpierw powinno zadać się pytanie do czego taka recenzja ma przekonywać. Ma przekonać czytelnika do zakupienia płyty ?

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

#11 Post autor: Paweł Stroiński » czw maja 26, 2005 13:28 pm

Myślę raczej, że recenzja płyty powinna najpierw powiedzieć, komu można polecić daną płytę. Oczywistością jest, że nie wszystko można polecić każdemu. Początkujący słuchacz muzyki filmowej, jeśli nie zna muzyki atonalnej, raczej (choć nic nie jest przesądzone) nie zacznie od Elliota Goldenthala. Większość zgodzi się na pewno ze mną, że taka muzyka skierowana jest do określonego słuchacza. Nie do każdego może też trafić znakomita skądinąd Rachel Portman. Sądzę, że trzeba mówić, do kogo płyta jest skierowana.

Awatar użytkownika
bladerunner22
Zdobywca Oscara
Posty: 2803
Rejestracja: ndz sie 21, 2011 14:16 pm

Re: Polscy recenzenci muzyki filmowej

#12 Post autor: bladerunner22 » śr wrz 21, 2011 23:11 pm

,,Adam, może pisz pod jakimś nickiem, bo kompromitujesz nasz portal''. Olek Dębicz . Ładnie tam u was ostatnio ...

nie chce nic suegrować , ale zanim nastąpi upadek SC. PL warto przemyśleć, czy nie warto by było połączyć sił SC z Filmmusickiem PL i stworzyć jeden wielki portal poświęcony muzyce filmowej :) .

Oczywiście, dobrze, że jest alternatywa wiadomo, ale 3 portale to jednak trochę za dużo jak na taki kraj jakim jest Polska.
Jedna z najpiękniejszych piosenek Lady Pank :

''Zabić Strach''

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58235
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: Polscy recenzenci muzyki filmowej

#13 Post autor: Adam » czw wrz 22, 2011 08:27 am

bladerunner22 pisze:,,Adam, może pisz pod jakimś nickiem, bo kompromitujesz nasz portal''. Olek Dębicz . Ładnie tam u was ostatnio ...

nie chce nic suegrować , ale zanim nastąpi upadek SC. PL warto przemyśleć, czy nie warto by było połączyć sił SC z Filmmusickiem PL i stworzyć jeden wielki portal poświęcony muzyce filmowej :) .

Oczywiście, dobrze, że jest alternatywa wiadomo, ale 3 portale to jednak trochę za dużo jak na taki kraj jakim jest Polska.
Bladu dobrze się czujesz? :) Napisałem prawdę bez wycieczek personalnych, a że ktoś się obraża to nie moja wina :D Mało mnie to obchodzi.. I dobrze ktoś tam mu odpisał o ocenach płyt. Także nie rób oftopa, nie odkopuj prowokacyjnie żenującego tematu (sorry, przeczytałem ten temat i mało się nie posikałem ze smiechu jakie cuda tworzyliście :D ) , bo gwarantuje Ci że prędzej padną inne portale niż nasz, co historia już kilka razy pokazała ale Ty nie możesz tego pamiętać boś za młody :P także karawana jedzie dalej :)
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
Koper
Ennio Morricone
Posty: 26137
Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
Lokalizacja: Zielona Góra
Kontakt:

Re: Polscy recenzenci muzyki filmowej

#14 Post autor: Koper » czw wrz 22, 2011 11:05 am

Nie słuchałem tego Mildred Pierce, ale po komentach widzę, że redaktor Dębicz zatracił kontakt z rzeczywistością już do reszty... ?
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58235
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: Polscy recenzenci muzyki filmowej

#15 Post autor: Adam » czw wrz 22, 2011 11:14 am

zawsze możesz ten muł przesłuchac, wpisać komenta i odpowiedzieć sobie samemu na pytanie :P :
Mystery Man pisze:
Mildred Pierce - mój kandydat do gniota roku. Tak, gniota! Być może to dlatego, że sporo sobie po nowym Burwellu obiecywałem. Głównie jednak dlatego, że - w przeciwieństwie do wielu innych pozycji - nie dałem razy za jednym podejściem przesłuchać tej długo za długiej całości, gdzie znowuż score miesza się z utworami z epoki. Te drugie nieangażuję, te pierwsze są z kolei tak miłosiernie nudne, miałkie, nijakie i wciąż takie same (a przy okazji powrzucane na krążek bez ładu i składu), że dopiero przy czwartym podejściu dotrwałem do końcowej nuty. I głównie za to, bo nie za samą jakość partytury (poprawka na to, że nie znam tej mini-serii HBO) daję niestety

1 / 5
A ja myślałem, że już ze mną coś nie tego. Okropnie spędzony czas....
#FUCKVINYL

ODPOWIEDZ