Rok 2005
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Rok 2005
Korzystając z tego, że jest to dokładnie 365-ty post na forum, chciałbym zaproponować dyskusję na temat minionego już roku w muzyce filmowej. Co o nim sądzicie? Jak można go podsumować?
W tym roku obyliśmy się bez wielkich tragedii, chociaż dramatyczne pytanie, kto odejdzie po Jerrym Goldsmith'u i Elmerze Bernsteinie pozostaje. Niósł on ze sobą wielkie kontrowersje (prace Johna Williamsa, współpraca Zimmer/Howard, zwolnienie Howarda Shore'a z King Konga), ale i wielkie zaskoczenia (być może powrót Jamesa Hornera).
Generalnie rok uznaję za mimo wszystko całkiem udany.
W tym roku obyliśmy się bez wielkich tragedii, chociaż dramatyczne pytanie, kto odejdzie po Jerrym Goldsmith'u i Elmerze Bernsteinie pozostaje. Niósł on ze sobą wielkie kontrowersje (prace Johna Williamsa, współpraca Zimmer/Howard, zwolnienie Howarda Shore'a z King Konga), ale i wielkie zaskoczenia (być może powrót Jamesa Hornera).
Generalnie rok uznaję za mimo wszystko całkiem udany.
Ja również uznaję go za dość udany, na pewno lepszy od roku 2004, mieliśmy dużo ciekawych pozycji, choć równocześnie wiele przeciętności. Żeby się nie rozwodzić, bo pewnie niechybnie dojdzie do tego w naszej dyskusji , moje TOP-5 minionego roku na chwilę obecną (bez rankingu) wygląda następująco:
Fateless - Morricone
Kingdom of Heaven - Gregson-Williams
The Legend of Zorro - Horner
Memoirs of a Geisha - Williams
The Ring/The Ring 2 - Zimmer/Lohner/Tillman
P.S. Paweł, może nie wywołujmy wilka z lasu takimi pytaniami "kto odejdzie następny"...
Fateless - Morricone
Kingdom of Heaven - Gregson-Williams
The Legend of Zorro - Horner
Memoirs of a Geisha - Williams
The Ring/The Ring 2 - Zimmer/Lohner/Tillman
P.S. Paweł, może nie wywołujmy wilka z lasu takimi pytaniami "kto odejdzie następny"...
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Ja rok uznaję za zupełnie średni, ot tak na poziomie roku 2004. Przede wszystkim warto zauważyć, że obyło się bez tak wyróżniających się indywidalności - za wyjątkiem może Gejszy - jak Pasja, Troja Yareda i The Village z zeszłego roku. Po drugie, popatrzmy jaki potencjał miały tegoroczne projekty - fakt, że spośród tak potężnych przedsięwzięć właściwie tylko Gejsza i KoH wzbudziły zachwyt u większości słuchaczy, świadczy że sporo szans zmarnowano. Zmarnowano co prawda to trochę za mocne słowo, ale na pewno możliwości były o wiele większe, chociażby u Williamsa (ROTS), no i przede wszystkim w Batmanie oraz Ringu 2 (wybacz, Tomek:D). Miło że Desplat powoli przebija się coraz wyżej, chociaż na pewno trudno Syrianę czy Hostage uznać za coś wyróżniającego się. Elfman ze swoim Charliem i Corpse Bride trzyma wciąż wysoki poziom; Morricone bez większej rewelacji (nawet Fateless), ale z niekłamaną gracją; JNH w porządku. No i na koniec nieszczęsna Narnia, do której podejście może - choć raczej cudów nie oczekuję - zmieni obejrzenie filmu. Tak, oczekiwałem po tym roku znacznie więcej. Ale większego rozczarowania nie odczuwam. Ot, taki przeciętniak.
A czołówka?
Memoirs of a Geisha oraz Corpse Bride
A czołówka?
Memoirs of a Geisha oraz Corpse Bride
Wybaczam Chodziło mi tylko i wyłącznie o sam album The Ring/The Ring 2 (nie rozgraniczam muzyki do każdego z filmów). JNH w porządku? Myślę, że bardzo średnio, bezbarwny Interpreter, marginesowy w jego wykonaniu Batman i poprawny King Kong, ale w przyszłym roku jest Lady in Water Shyamalna, więc możemy się spodziewać małego arcydziełka myślę Poza tym intryguje mnie bardzo nowy proejkt Gibsona - Apocalypto, i kto napisze muzykę do tegoż. Pozdrawiam!
- Łukasz Waligórski
- Początkujący orkiestrator
- Posty: 617
- Rejestracja: śr maja 18, 2005 12:27 pm
- Kontakt:
Na 90% Debney...Tomek pisze:Poza tym intryguje mnie bardzo nowy proejkt Gibsona - Apocalypto, i kto napisze muzykę do tegoż. Pozdrawiam!
Jeśli o mnie chodzi to ten rok jest wyśmienity. Nie chodzi tu bynajmniej tylko o poziom tegorocznych wydawnictw ale o to że coś w naszym kraju drgnęło. Myślę że dużym sukcesem jest powstanie dwóch nowych portali o muzyce filmowej (dochodzą do mnie nawet słuchu że powstaje kolejny, podobny do tego na KMF...). Co by nie powiedzieć konkurencja zawsze podnosi poziom. Poza tym oczywiście mieliśmy kilka świetnych koncertów z tymi Kaczmarka i Philipa Glassa w Poznaniu. No i oczywiście nie można zapominać o Oscarze dla Kaczmarka, który chyba był dla nas największym wydarzeniem tego 2005 roku. Do swoich osobistych sukcesów zaliczyłby jeszcze szansę pracy z radio gdzie mogę puszczać do woli muzykę filmową.
Jednym słowem - wyśmienity rok.
Skąd ta pewność Muzykę do Pasji też miał na 95% procent podobno skomponować James Horner... Nie zdziwię się jak Gibson w ogóle nie użyje żadnej muzyki w filmie... Dziś niczego nie wiadomo... Biorąc pod uwagę latyno-amerykański charakter filmu, kultura Majów itp. itd. można się pokusić np. o takie nazwisko jak Antonio Pinto, dlaczego nie?Łukasz Waligórski pisze:Na 90% Debney...Tomek pisze:Poza tym intryguje mnie bardzo nowy proejkt Gibsona - Apocalypto, i kto napisze muzykę do tegoż. Pozdrawiam!
- Łukasz Wudarski
- + Sergiusz Prokofiew +
- Posty: 1326
- Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
Podobnie jak Marek uważam ten rok za średni a nawet słaby. Drzemał w nim ogromny potencjał, niesamowitych produkcji. Produkcji wysokobudżetowych z duzymi środkami przeznaczonymi na muzykę. Właściwie tylko williamsowska Gejsza spełniła oczekiwania (choć może też nie do końca, bo jednak przy całej wspaniałości tego scoru, tematycznie jest on mało oryginalny, ale ten element można akurat wielkiemu Johnowi wybaczyć). Całą reszta scorów hollywoodzkich generalnie zawodziła (wyjątkiem może być Królestwo niebieskie, które zaproponowało ciekawą wizje muzyki epickiej, opartej wparwdzie na zimmerowskim Gladiatorze, lecz mimo to wnoszącą promyk nowości- łączenie specyficznego chóru z nowatorskimi samplami). Nie mogę się zupełnie zgodzić co do lansowanego przez niektórych (choćby nasz kolega Paweł) powrotu Hornera do rewelacyjnej formy. To tak jakbym napisał że Piraci z Karaibów Badelta były rewelacją roku ze względu na swą świetną słuchalność. Legenda nie ma ani słuchalności ani oryginalności. Z nowych propozycji Hornera wolę już dziwacznego Chumscrubbera.
Niezbyt wesoło jest też w Europie. Tradycyjnie idzie ona swoimi ścieżkami jednak często pojawia się problem z przebiciem się mało znanych płyt do skomercjalizowanego świata muzyki filmowej. Przykładem może być świetne i oryginalnie brzmiące, choć niemal przez nikogo nie zauważone Quo vadis baby Ezio Bosso). Smutne jest to iż leży zupełnie polska muzyka filmowa. Poza Ławeczką, Tulipanami i paroma Hip Hopowymi dziwactwami nie zostało wydane nic, nie wspomnę już że czasy gdy wydawano scory orkiestrowe należą chyba do poddziedziny archeologii... Dobrze że w tym roku niejako na osłodę mieliśmy ciekawego, choć coraz bardziej wtórnego Preisnera (Beautiful Country). Niewesoło zaczyna też się robić na terytorium japońskim. Tka jakby japończycy zaczęli zjadać swój ogon. Myślałem że epicka opowieść jaką zaprezentuje nam Kenji Kawai (mając do dyspozycji wielką orkiestrę) powali wszystkich na kolana. Owszem dostaliśmy ciekawą płytę z iście mistrzowskim głównym tematem, lecz niestety poza nim w wielu miejscach płyta zbyt mocno powiela wcześniejsze rozwiązania kompozytora (elektronika), a także w kilku miejscach żywcem odwołuje się do Vangelisa. Wśród pozostałych japońskich propozycji nie znajduję żadnej rewelacji wbijającej w fotel (Ruchomy Zamek Hauru zaliczam do minionego roku)
Jak zauważył Film Score Monthly (i koledzy z soundtracks.pl) miniony rok był rokiem temp tracka. Nie tylko chodzi o podkładanie nieoryginalnej muzyki pod film (Kingdom of Heaven, Miss Agent 2), ale co gorsza wciąż powielane pewne schematy. Boje się że coraz mniej jest już miejsca na indywidualne myślenie. Chyba definitywnie minęły czasy że muzyka filmowa jest sztuką. Obym się mylił, ale moje nadzieje z roku na rok maleją.
Niezbyt wesoło jest też w Europie. Tradycyjnie idzie ona swoimi ścieżkami jednak często pojawia się problem z przebiciem się mało znanych płyt do skomercjalizowanego świata muzyki filmowej. Przykładem może być świetne i oryginalnie brzmiące, choć niemal przez nikogo nie zauważone Quo vadis baby Ezio Bosso). Smutne jest to iż leży zupełnie polska muzyka filmowa. Poza Ławeczką, Tulipanami i paroma Hip Hopowymi dziwactwami nie zostało wydane nic, nie wspomnę już że czasy gdy wydawano scory orkiestrowe należą chyba do poddziedziny archeologii... Dobrze że w tym roku niejako na osłodę mieliśmy ciekawego, choć coraz bardziej wtórnego Preisnera (Beautiful Country). Niewesoło zaczyna też się robić na terytorium japońskim. Tka jakby japończycy zaczęli zjadać swój ogon. Myślałem że epicka opowieść jaką zaprezentuje nam Kenji Kawai (mając do dyspozycji wielką orkiestrę) powali wszystkich na kolana. Owszem dostaliśmy ciekawą płytę z iście mistrzowskim głównym tematem, lecz niestety poza nim w wielu miejscach płyta zbyt mocno powiela wcześniejsze rozwiązania kompozytora (elektronika), a także w kilku miejscach żywcem odwołuje się do Vangelisa. Wśród pozostałych japońskich propozycji nie znajduję żadnej rewelacji wbijającej w fotel (Ruchomy Zamek Hauru zaliczam do minionego roku)
Jak zauważył Film Score Monthly (i koledzy z soundtracks.pl) miniony rok był rokiem temp tracka. Nie tylko chodzi o podkładanie nieoryginalnej muzyki pod film (Kingdom of Heaven, Miss Agent 2), ale co gorsza wciąż powielane pewne schematy. Boje się że coraz mniej jest już miejsca na indywidualne myślenie. Chyba definitywnie minęły czasy że muzyka filmowa jest sztuką. Obym się mylił, ale moje nadzieje z roku na rok maleją.
Why So Serious !?
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Do Tomka - ok, z Ringiem już rozumiem, chociaż sie nie zgadzam;) Co do JNH faktycznie, nie popatrzyłem na pierwszą połowę roku, pozostając pod wpływem King Konga - więc rzeczywiście, średnio.
Co do Hornera, to ja jednak obstaję przy pozytywnej opinii na temat Legendy i, choć to już sprawa subiektywna, słuchalności; Horner nie uniknął co prawda dłużyzn, ale generalnie album dostarczył mi dużo więcej przyjemności niż Maska, zresztą o tym pisałem już u siebie;)
A ponieważ w poprzednim poście zapomniałem, do rozczarowań oczywiście zaliczyć trzeba jeszcze dwa: HP4 Doyle'a (Patrick, a tak w ciebie wierzyłem) oraz Olivera Twista pani Portman (co z kolei nie zaskoczyło mnie specjalnie...). Potter, zważywszy na moje oczekiwania co do talentu kompozytora, to chyba największy zawód tego roku...
Pozdrawiam:)
Co do Hornera, to ja jednak obstaję przy pozytywnej opinii na temat Legendy i, choć to już sprawa subiektywna, słuchalności; Horner nie uniknął co prawda dłużyzn, ale generalnie album dostarczył mi dużo więcej przyjemności niż Maska, zresztą o tym pisałem już u siebie;)
A ponieważ w poprzednim poście zapomniałem, do rozczarowań oczywiście zaliczyć trzeba jeszcze dwa: HP4 Doyle'a (Patrick, a tak w ciebie wierzyłem) oraz Olivera Twista pani Portman (co z kolei nie zaskoczyło mnie specjalnie...). Potter, zważywszy na moje oczekiwania co do talentu kompozytora, to chyba największy zawód tego roku...
Pozdrawiam:)
Harry jest jeszcze przede mną więc się nie wypowiadam, natomiast co do Hornera, i jego Legendy, myślę, że bycie oryginalnym, odkrywczym nie jest jedyną wykładnią, czasami trzeba podchodzić do muzyki filmowej w kategorii "fajnowości" a w tym przypadku Legenda Zorro jest doskonała i dająca satysfakcjęMarek Łach pisze:Do Tomka - ok, z Ringiem już rozumiem, chociaż sie nie zgadzam;) Co do JNH faktycznie, nie popatrzyłem na pierwszą połowę roku, pozostając pod wpływem King Konga - więc rzeczywiście, średnio.
Co do Hornera, to ja jednak obstaję przy pozytywnej opinii na temat Legendy i, choć to już sprawa subiektywna, słuchalności; Horner nie uniknął co prawda dłużyzn, ale generalnie album dostarczył mi dużo więcej przyjemności niż Maska, zresztą o tym pisałem już u siebie;)
A ponieważ w poprzednim poście zapomniałem, do rozczarowań oczywiście zaliczyć trzeba jeszcze dwa: HP4 Doyle'a (Patrick, a tak w ciebie wierzyłem) oraz Olivera Twista pani Portman (co z kolei nie zaskoczyło mnie specjalnie...). Potter, zważywszy na moje oczekiwania co do talentu kompozytora, to chyba największy zawód tego roku...
Pozdrawiam:)
- Łukasz Wudarski
- + Sergiusz Prokofiew +
- Posty: 1326
- Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt:
Zgadzam się że do muzyki trzeba podchodzić (częstokroć w kategorii fajności), tylko że ta cholerna kategoria jest jak na złość żenująco subiektywna. Jeszcze raz powrócę do przykładu Piratów z Karaibów, scoru który ja bardzo lubię słuchać!!! Co nie znaczy, że uważam go za dobry i stawiam mu wysokie oceny, albo że nazywam go kolejnym punktem w rozwoju, czy też powrotem Badelta etc.... Bo jakie są wady Piratów? Żenująca nieoryginalność, słabe wykonanie, odejście od konwencji kina pirackiego (z czym akurat mógłbym dyskutować, czy to wada czy zaleta). Podobnie weźmy Legendę. Wady; dłużyzny, nieoryginalność (brak nowych tematów). Zaletą jest wykonanie i techniczna strona partytury. Tylko że w tym przecież nie leży jej jakość. W Hollywood nawet cienias (Sahara Mansela) może zrobić świetną techniczne partyturę jeśli ma dobrego orkiestratora (faktem że Horner ma wykształcenie i świetnie orkiestruje sam). Ale nie w tym rzecz. Legenda p[podobnie jak Piraci też operuje kliszami, tylko z innego kina. Dlaczego jak się operuje kliszami MVT to jest be, a jak kliszami kino przygodowe (znane z kina nowej przygody choćby) to wszystko jest cacy???? Może teraz w oczach niektórych zbluźnię, ale jakościowo zarówno Piraci jak i Legenda stoją na tym samym poziomie, i argumenty o wykształceniu orkiestracyjnym Hornera niż tu nie pomogą.
Why So Serious !?
Ależ Łukasz ja nie twierdzę, że Legenda jest jakimś punktem w rozwoju, w przypadku Hornera żadnym! Podajesz przykład Piratów, słusznie, tylko że są pewne różnice pomiędzy tymi ścieżkami. Przede wszystkim Piraci są ścieżką, którą wyprodukowałby (bo nie mówię o procesie tworzenia w tym przypadku, klasycznym procesie, bo takowego nie ma) każdy z pomagierów Zimmera w każdym miesiącu, każdego roku i żadna z nich nie różniłaby się od siebie, co pokazuje np. żenująca Wyspa pod dowództwem Stefana Jabłońskiego. Naprawdę dość już takiej muzyki, ona się przejadła!!! Najgorsze, że jest całkowicie a) wtórna i w b) wykonaniu dużo słabsza od tego co potrafiłby zrobić Hans Zimmer (zresztą przekonamy się w tym roku...), skreśla to w moim odczuciu całkowicie tą ścieżkę.Łukasz Wudarski pisze:Zgadzam się że do muzyki trzeba podchodzić (częstokroć w kategorii fajności), tylko że ta cholerna kategoria jest jak na złość żenująco subiektywna. Jeszcze raz powrócę do przykładu Piratów z Karaibów, scoru który ja bardzo lubię słuchać!!! Co nie znaczy, że uważam go za dobry i stawiam mu wysokie oceny, albo że nazywam go kolejnym punktem w rozwoju, czy też powrotem Badelta etc.... Bo jakie są wady Piratów? Żenująca nieoryginalność, słabe wykonanie, odejście od konwencji kina pirackiego (z czym akurat mógłbym dyskutować, czy to wada czy zaleta). Podobnie weźmy Legendę. Wady; dłużyzny, nieoryginalność (brak nowych tematów). Zaletą jest wykonanie i techniczna strona partytury. Tylko że w tym przecież nie leży jej jakość. W Hollywood nawet cienias (Sahara Mansela) może zrobić świetną techniczne partyturę jeśli ma dobrego orkiestratora (faktem że Horner ma wykształcenie i świetnie orkiestruje sam). Ale nie w tym rzecz. Legenda p[podobnie jak Piraci też operuje kliszami, tylko z innego kina. Dlaczego jak się operuje kliszami MVT to jest be, a jak kliszami kino przygodowe (znane z kina nowej przygody choćby) to wszystko jest cacy???? Może teraz w oczach niektórych zbluźnię, ale jakościowo zarówno Piraci jak i Legenda stoją na tym samym poziomie, i argumenty o wykształceniu orkiestracyjnym Hornera niż tu nie pomogą.
Legenda natomiast jest rzemiosłem na najwyższym poziomie, rzemiosłem i żywą muzyką instrumentalną który cenię o wiele wyżej (mój subiektywizm), od topornego imitowania żywych instrumentów środkami elektronicznymi. I jest rzemiosłem wtórnym, ponieważ nie wnosi nic nowego w obrębie ilustracji do filmów o Zorro, ale w odróżnieniu od Maski Zorro zawiera niemal dziecięcy entuzjazm, kupę naprawdę przemyślanie i finezyjnie napisanej muzyki awanturniczej, naprawdę najwyższej klasy i Horner naprawdę poprawił się tutaj jeżeli chodzi o dłużyzny. Dodatkowo (również moje subiektywne zdanie), przywraca nie jako elementy, które dziś ze świecą szukać w muzyce filmowej tego gatunku, epickiej, przygodowej, ekscytującej, czytelne nawiązania do starej muzyki hollywoodzkiej, w nowoczesnych aranżacjach. Przynajmniej jako praca autorska, mimo że wtórna jest pracą autorską, a nie jak nieszczęsni Piraci "przeterminowanym Zimmerem po przejściach". Dodatkowo Horner wrzuca do swojej muzyki kupę niunasów znaych nawet z jego partytur kina fantasy/przygody lat 80-ych, za to u mnie ma duże brawa.
A nazwanie Mansella cieniasem to lekka przesada, te plotki związane z Nicholasem Doddem nie mają nic do rzeczy.
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
W Legendzie przeważa przede wszystkim fakt, że całosć wydaje się wielką zabawa. Wykonanie jest po prostu doskonałe, przeważa pod tym względem moim zdaniem nawet ostatnie dokonania Williamsa (dyrygent świetny, ale tego entuzjazmu nie słyszałem od dawna i nie chodzi tu tylko o ogólny nastrój ścieżki, genialnym wykonaniem może się popisać Lista Schindlera). Horner pokazuje, ile potrafi osiągnąć używając właściwie wyłącznie orkiestrowych środków wyrazu (w opozycji do bardziej zorientowanych na elektronikę prac ostatnich 4 lat).
Jeśli Horner włączył coś nowego do konwencji przygodowej, to wspomniane w mojej recenzji elementy thrillera. Z jednej strony można tu psioczyć na oryginalność tego pomysłu (wykorzystywanego przez niego od czasu Sneakers jeśli nie wcześniej), z drugiej mnie powrót do tej konwencji bardzo cieszy, bo to jeden z moich ulubionych elementów stylistycznych tego kompozytora. Słuchalność poprawia tu zwiększenie intensywności emocjonalnej całości (przez co trochę trudniej niż zwykle o dłużyzny).
A Piraci? Fatalne wykonanie, sama elektronika zastępująca instrumenty żywe (a to podstawowy grzech), odwołania do tradycji są nieudolne (bo minimalne są, wbrew temu, co się uważa). Co z tego, że ta ścieżka jest konsekwentna, skoro właściwie pozbawiona emocji? Tu leży problem Badelta i spółki.
Jeśli Horner włączył coś nowego do konwencji przygodowej, to wspomniane w mojej recenzji elementy thrillera. Z jednej strony można tu psioczyć na oryginalność tego pomysłu (wykorzystywanego przez niego od czasu Sneakers jeśli nie wcześniej), z drugiej mnie powrót do tej konwencji bardzo cieszy, bo to jeden z moich ulubionych elementów stylistycznych tego kompozytora. Słuchalność poprawia tu zwiększenie intensywności emocjonalnej całości (przez co trochę trudniej niż zwykle o dłużyzny).
A Piraci? Fatalne wykonanie, sama elektronika zastępująca instrumenty żywe (a to podstawowy grzech), odwołania do tradycji są nieudolne (bo minimalne są, wbrew temu, co się uważa). Co z tego, że ta ścieżka jest konsekwentna, skoro właściwie pozbawiona emocji? Tu leży problem Badelta i spółki.
- Ghostek
- Hardkorowy Koksu
- Posty: 10219
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
- Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
- Kontakt:
To by było ciekawe, choć nie wiem jak Pinto sprawdziłby się rzucony momentalnie z kina ambitnego do epickego...Tomek pisze:Biorąc pod uwagę latyno-amerykański charakter filmu, kultura Majów itp. itd. można się pokusić np. o takie nazwisko jak Antonio Pinto, dlaczego nie?
Wracając do tematu.
Dla mnie ten rok był nieco zaskakujący. Wiele projektów wielkich kompozytorów na które czekałem z niecierpliwością rozczarowały mnie (np.: Zemsta Sithów, Wojna Światów), z kolei mniej znani artyści zaimponowali mi swoim talentem (Buonvino, Wurman, Pinto, Amar, Cusson, Bosso itd). Mam na to swoją teorię. Myślę, że ten rok uświadomił mnie bardzo, że muzyka filmowa nie kończy się tylko na sprawdzonych nazwiskach i znanych tytułach. Systematycznie oddalałem się od wielkich projektów dzięki czemu otworzyłem się na nowe style i brzmienia. Chcąc uporządkować jakoś to wszystko wymienię może ścieżki, które według mnie najbardziej zaskoczyły mnie pozytywnie w tym roku:
- Alex Wurman - March Of The Penguins
Antonio Pinto - Lord Of War
Armand Amar - Va Vis Et Deviens
Harry Gregson-Williams - Kingdom Of Heaven
Clint Mansell - Sahara