Strona 1 z 3

Prośba głupiego

: pn sty 02, 2006 14:37 pm
autor: Mariusz Tomaszewski
Ja przybywam z pewną prośbą. Mianowicie chodzi mi o recenzje. Szczególnie te, które powszechnie uchodzą za rewelacyjne. Ja rozumiem, że tzw. eksperci doceniają rozpaśną analizę i fachowe słownictwo, które skutecznie zniechęci do muzyki filmowej przeciętnego fana muzyki w ogóle. Moją uwagę zwróciło ostatnio coś innego. Mianowicie wartość logiczna zdań, które są przez nas tworzone. Tak więc wspierając się pewnym przykładem, chciałbym, aby ktoś wyjaśnił mi, o co w tym wszystkim chodzi? Czy już piszemy tylko i wyłącznie dla samego pisania nie zwracając uwagi na to co piszemy? A jeszcze gorzej jest z czytaniem, bo często wydaje mi się, że nie rozumiejąc czegoś wolimy o tym nie mówić głośno, lepiej jest przyklasnąć i uchodzić za mega-mądrego. Oto i przykłady:
Te uczucia kompozytor uzyskał poprzez jakby improwizowane frazowanie, a jeszcze dzięki znakomitemu wykonaniu brzmi on bardzo szczerze, ma w sobie artystyczną prawdę.
Kompozytor piękną melodię uzupełnił chwytającą za serce harmonią z typowo żydowskimi przesunięciami. Ekspresji i dramatyzmu dodają jej jeszcze pełne napięcia „grające” pauzy w środku fraz.
Wybacz Olku, to nic osobistego, tak mi się nawinęły akurat te teksty w związku z szumem wokół Munich.

Nie jestem żadnym geniuszem, ale na pewno głupi też nie jestem. Jednak coś mi nie pasuje w takim pisaniu. Nie wiem, może ktoś będzie w stanie skutecznie wyprowadzić mnie z mojej niewiedzy. Czekam na ratunek :P

: pn sty 02, 2006 16:13 pm
autor: Łukasz Waligórski
Faktycznie sporo ostatnio recenzenci tworzą takich niezrozumiałych neologizmów. Wydaje mi się że to dlatego że każdy z nas chce być oryginalny. Kiedy się juz napisze te kilkadziesiąt recenzji to przychodzi taki moment że człowiek się orientuje że w sumie ciągle pisze to samo i tak samo. Wtedy żeby nie popaść w rutynę i monotonię wymyśla się jak można jakoś inaczej opisać coś co już opisywało się kilkadziesiąt razy. Sam zresztą robię takie rzeczy...

Inną sprawą jest że faktycznie niekiedy te neologizmy są kompletnie przekombinowane i zdradzają one zwykły brak wiedzy recenzenta. Przykładem mogą być chociażby przytoczone przez Ciebie fragmenty recki Olka. niech mi ktoś na Boga wyjaśni co to jest to improwizowane frazowanie, bo osobiście nigdy się z takim czymś nie spotkałem. Nie twierdzę że teorię muzyki mam w małym palcu ale czegoś mnie nauczyciele fortepianu nauczyli... Tak samo jest z tymi "żydowskimi przesunięciami" - nie wiem co to takiego ale mam nadzieję że nie chodzi o "żydowskie przesiedlenia". :lol:

Inwencja w pisaniu recenzji jest jak najbardziej porządana tylko że wypada się jednak trzymać jakichś zasad i logiki. To że ktoś napisze zdanie którego nikt nie rozumie, to nie znaczy że jest ono mądre. Często bywa całkiem na odwrót...

: pn sty 02, 2006 17:09 pm
autor: Olek Dębicz
Serdecznie dziękuję za uwagi. Zawsze starałem się pisać poprawnie i klarownie. Jak widać teraz mi nie wyszło, więc śpieszę z wyjaśnieniami. Improwizowane frazowanie - w improwizacji wykonawca w pewnym sensie odchodzi od melodii, którą improwizuje. Charakter frazy skojarzył mi się właśnie z improwizacją, ponieważ nie jest to taka czysta, płynna melodia, a dosyć swobodne wyrażenie uczuć poprzez dźwięki.

: pn sty 02, 2006 17:11 pm
autor: Olek Dębicz
aha...jeszcze te nieszczęsne przesunięcia :)...Przesunięcia harmoniczne to zmiany danego składnika w akordzie tonicznym. W przypadku przesunięć w "Monachium", składniki toniczne przechodzą na dźwięki skali żydowskiej tej tonacji.

: pn sty 02, 2006 17:17 pm
autor: Ghostek
och lol, używacie bardzo zdezoksyrybonukleinowanego słownictwa ;p

: pn sty 02, 2006 18:06 pm
autor: Pokemon
Od jakiegoś czasu męczy mnie to o czym mowa w tym temacie. Rozumiem, że ktoś kto się zna na muzyce chce to w jakiś sposób okazać, nie sądze jednak, aby używanie "zdezoksyrybonukleinowanego słownictwa" było dobrym wyjściem:). Niewiele "czaję" z przytoczonych tutaj słów Olka( chociaż uważam Cię, za jeden z filarów Soundtracks.pl) i szczerze mówiąc nie widzę sensu uzywania takich zwrotów w recenzji, bądź co bądź, skierowanej do przęcietnego fana muzyki filmowej. Ja jako owy "przeciętniak" nie mam pojęcia o co chodzi, choc mozna dzięki temu mieć niezłą zabawę: siada się z kolegami przy "piwku", włącza recenzowany score i zgaduje się czy mieliśmy właśnie do czynienia ze "zmianą danego składnika w akordzie tonicznym" czy też nie:). Nie zrozumice mnie źle, taka wiedza mi imponuje i sam chciałbym ją posiadać- ale nie posiadam, w wyniku czego wiele zdań jest dla mnie bezuzytecznych, a w recenzji wydaje mi się to rzeczą niedopuszczalną. Soundtracks.pl jak i Filmmusic nie są chyba stronami o teorii muzyki, a o muzyce samej w sobie, dla porównania, pisząc recenzję, dajmy na to książki, nie będe mówił jaki to dobry papier, że czcionka fantastyczna i poligraficzne blablabla, bo nie o to przecież chodzi, nie chodzi o to jak muzyka wygląda na pięciolini, ważne jak ona brzmi... Jeszcze jedno, jak czasami widać w komentarzach, na wymienione( i inne) strony przychodzą "przypadkowi" ludzie, a to słyszeli Bandytę, a to Park Jurajski i chcą się podzielić swoim zdaniem. Możliwe, że taki człek postanowi przejrzeć stronę, pomyśli "poszukam czegos fajnego" i trafi na recenzję, z której nic nie zrozumie i pomyśli "nie chcę słuchać soundtracków, Ci fani to jacyś Trekkies":). Nie wiem czy moje wynurzenie ma sens, ale starałem się:).

: pn sty 02, 2006 18:16 pm
autor: Pokemon
...i jako gość nie mogę edytować swojego posta, arggg. Aaaa czemu go nie sprawdziłem?

: pn sty 02, 2006 19:27 pm
autor: Łukasz Waligórski
Pokemon pisze:Od jakiegoś czasu męczy mnie to o czym mowa w tym temacie. Rozumiem, że ktoś kto się zna na muzyce chce to w jakiś sposób okazać, nie sądze jednak, aby używanie "zdezoksyrybonukleinowanego słownictwa" było dobrym wyjściem:). Niewiele "czaję" z przytoczonych tutaj słów Olka( chociaż uważam Cię, za jeden z filarów Soundtracks.pl) i szczerze mówiąc nie widzę sensu uzywania takich zwrotów w recenzji, bądź co bądź, skierowanej do przęcietnego fana muzyki filmowej. Ja jako owy "przeciętniak" nie mam pojęcia o co chodzi, choc mozna dzięki temu mieć niezłą zabawę: siada się z kolegami przy "piwku", włącza recenzowany score i zgaduje się czy mieliśmy właśnie do czynienia ze "zmianą danego składnika w akordzie tonicznym" czy też nie:). Nie zrozumice mnie źle, taka wiedza mi imponuje i sam chciałbym ją posiadać- ale nie posiadam, w wyniku czego wiele zdań jest dla mnie bezuzytecznych, a w recenzji wydaje mi się to rzeczą niedopuszczalną. Soundtracks.pl jak i Filmmusic nie są chyba stronami o teorii muzyki, a o muzyce samej w sobie, dla porównania, pisząc recenzję, dajmy na to książki, nie będe mówił jaki to dobry papier, że czcionka fantastyczna i poligraficzne blablabla, bo nie o to przecież chodzi, nie chodzi o to jak muzyka wygląda na pięciolini, ważne jak ona brzmi... Jeszcze jedno, jak czasami widać w komentarzach, na wymienione( i inne) strony przychodzą "przypadkowi" ludzie, a to słyszeli Bandytę, a to Park Jurajski i chcą się podzielić swoim zdaniem. Możliwe, że taki człek postanowi przejrzeć stronę, pomyśli "poszukam czegos fajnego" i trafi na recenzję, z której nic nie zrozumie i pomyśli "nie chcę słuchać soundtracków, Ci fani to jacyś Trekkies":). Nie wiem czy moje wynurzenie ma sens, ale starałem się:).
Święte słowa. Dodałbym do tego jeszcze czasem niemiłosiernie długie teksty, których po prostu nie chce się czytać. Wiem że to tak łatwo krytykować innych ale sam dostaję wiele podobnych głosów. Będąc nieskromnym powiem, że pisząc teksty do gazety studenckiej czy do radia, często jestem sprowadzany na ziemię kiedy ktoś mi się pyta "a kto to jest ten Media Ventures?" Z taką sytuacją spotkałem się chociażby kiedy pisałem recenzję "Constantine", która miała się pojawić w w/w gazecie. Dla kogoś kto interesuje się muzyką filmową jest to głupie pytanie, ale nie możemy się nastawiać że nasze teksty czytają tylko ludzie którzy wiedzą o co chodzi.

Z takim podejściem nigdy nie wypełnimy dobrze naszej "misji" jaką jest propagowanie muzyki filmowej. Zagłębiając się w takie fachowe i niezrozumiałem słownictwo jakie (Bogu ducha winny) Olek pokazał w "Munich" coraz bardziej się zamykamy na zwykłych śmiertelników. Swoją chęcią zaimponowania wiedzą, odstraszamy ludzi od muzyki filmowej. Dlatego też często apeluję żebyśmy pisali teksty proste, treściwe w przystępny i zachęcający sposób traktujące o muzyce filmowej jako o czymś ciekawym.

Trudno jest uciec przed charakterystycznym słownictwem, które nie znajduje rzadnych odpowiedników w poprawnej polszczyźnie, ale niech nasz jezyk pozostanie mimo wszystko komunikatywny. Swego czasu cieszyłem się w inicjatywy FilmMusic, które chciało stworzyć słowniczek fachowej terminologii. Niestety od kilku miesięcy słowniczek jest pusty. Może wypadałoby się tym zająć?

: pn sty 02, 2006 20:18 pm
autor: Ghostek
Problem słownika jest w trakcie rozwiązywania jakby co :)

: pn sty 02, 2006 21:24 pm
autor: Łukasz Waligórski
Tomasz Goska pisze:Problem słownika jest w trakcie rozwiązywania jakby co :)
To fajnie. :)

: wt sty 03, 2006 00:00 am
autor: Olek Dębicz
ok...postaram się więcej nie używać takich sformułowań. Jesli pamiętacie jakieś niejasności z moich poprzednich recenzji, to piszcie.

: wt sty 03, 2006 00:01 am
autor: Mariusz Tomaszewski
Miło mi, że nie tylko ja mam z tym problem :wink: Cieszy mnie również, że redaktor Olek pospieszył nam z wyjaśnieniami. Jednakże 'zmiany danego składnika w akordzie tonicznym' mówią mi tyle co nic :lol: Zatem może lepiej odłożyć takie słownictwo na bok, chyba nie zależy nam na zaimponowaniu w środowisku, a na promowaniu muzyki filmowej :?: Co do nieszczęsnego słownika, to ten też nie będzie ratunkiem, bo mało komu będzie się chciało tam wchodzić. Ale idea godna podziwu i również z niecierpliwością czekam na rezultaty :P Pozdrawiam :)

: wt sty 03, 2006 13:31 pm
autor: Marek Łach
A ja jednak, bo dłuższym zastanowieniu, poprę Olka. Oczywiście zdaję sobie sprawę z faktu, bo tak samo jak Mariusz miałem problemy ze zrozumieniem przytoczonych tu dwóch cytatów z recenzji (chociaż z improwizowanym frazowaniem nawet trafiłem w swoich domysłach:D), iż fragmenty te rzeczywiście odebrane mogą być jako zbyt ciężkie dla przeciętnego czytelnika.

Chciałbym tylko zwrócić uwagę, bo Łukasz zaczął snuć tutaj jakieś katastroficzne wizje, że te dwa cytaty nie mają absolutnie żadnego przełożenia na całościowy odbiór recenzji. Są to, na dłuższą metę, tylko pojedyncze detale; reszta recenzji właściwie nie obfituje w podobne smaczki, Olek posługuje się raczej przyjętymi wśród nas i zrozumiałymi dla większości ogólnikami, jak 'atonalność', 'metrum', czy 'rejestry'. Naprawdę, nie jest to terminologia z kosmosu, używają jej wszyscy piszący obecnie. Olek nie zafundował nam drobiazgowej analizy strony technicznej kompozycji Williamsa, jedynie zwrócił uwagę na kilka ciekawych jej niuansów. To tylko dodatek do reszty tekstu, która mieści się jak najbardziej w przyjętych normach. Ta recenzja JEST komunikatywna.

Poza tym, zawsze miło się czegoś z teorii muzyki nauczyć, dzięki za poszerzenie horyzontów;)

: wt sty 03, 2006 14:10 pm
autor: Mariusz Tomaszewski
Ja widać chyba lubię być w opozycji do wszystkiego :P Niestety moim zdaniem nie piszemy dla siebie, tylko dla ludzi. Mamy promować tą muzykę! Nie uda nam się osiągnąć tego poprzez takie grafomaństwo. Piszmy dla ludzi, a nie dla siebie! Rozczarowałeś mnie Marek w tym przypadku :roll:

: wt sty 03, 2006 14:58 pm
autor: Marek Łach
:mrgreen:

Jakie grafomaństwo?? Chyba trochę zbyt pochopnie oceniasz ogół czytelników. Powtórzę jeszcze raz, te kilka wstawek natury technicznej nie ma większego znaczenia dla odbioru całości tekstu, recenzja jest klarowna i jasna. Sama organizacja tekstu jest po prostu utrzymana w klasycznym stylu i większość z nas pisze bardzo podobnie. Gdyby Olek poświęcił na analizę warstwy technicznej cały akapit czy dwa, z punktu widzenia osoby wykształconej muzycznie, stałbym murem po Twojej stronie Mariusz, ale recenzent tutaj, jak mi się wydaje, bardzo oszczędnie dawkuje nam, czytelnikom, kilka informacji.. hmm... z górnej półki powiedzmy. Olkowi prawie udało się pogodzić komunikatywność tekstu z jego wartością, rzekłbym, dydaktyczną. Ale nie jest to nachalny dydaktyzm, tylko wtrącenie.

Nie uważajmy czytelników za idiotów, poradzą sobie. Z kolei dla osoby zupełnie zielonej w temacie, techniczne uwagi Olka będą tak samo bezwartościowe jak drobiazgowe analizy płyt dokonywane przez wielu redaktorów, analizy pod kątem filmu czy w kontekście całego gatunku. Dlatego takie sytuacje, jak ta, o której wspomniał Łukasz, ta anegdotka z pytaniem o Media Ventures, nie mogą nas ograniczać. Takiej osobie wystarczyłaby krótka notka "podoba się/nie podoba się" z paroma argumentami. A to już w naszym wykonaniu byłoby reakcyjne, a nie ewolucyjne. Pozdrawiam i mimo rozczarowań polecam się na przyszłość :wink: