Tylko że nie bierzesz pod uwagę tego, że film odnosi wielki sukces, a to się wprost proporcjonalnie przekłada na sukces score w przypadku tych bezmózgich blockbusterów, o których mówisz

Więc Adam może się grubo zdziwić, że pojawi się szansa na sukces komercyjny tego score, tak jak sukces komercyjny osiągnęła czwarta część Piratów Hansa, mimo że powszechnie środowisko (na zachodzie nota bene bardzo po stronie Desplata!) wyśmiało (słusznie) tamten score. Więc Adam może mówić o blamażu, a Desplat może zacierać ręce z sukcesu finansowego filmu, bo dzięki temu i on ma większe szanse komercyjne niż na przykład w przypadku Monuments Men czy tym bardziej Grand Budapest Hotel.
I tutaj widzę pewną szansę wbrew pozorom. Godzilla za żadne skarby nie jest scorem wybitnym. I mówię to (to szczególnie dla Adama powtarzam, bo ty, Wawrzyńcze, akurat wielokrotnie pokazujesz, że umiejętność czytania ze zrozumieniem posiadasz) po raz setny: jest to score, któremu w karierze Desplata najbliżej do tak kochanego w świecie muzyki słowa "generic". Zachód nie chce tego dostrzec, bo patrzy przez pryzmat nie tyle zespołu (157 osób w orkiestrze, o Jezu!) co niewątpliwych, wbrew pozorom, zalet tej ścieżki. My w Europie widzimy to bardziej obiektywnie, co często przekłada się na większą krytykę jakiegoś score (Godzilla jest ostatnio szczególnym przykładem) lub bardziej przychylne oko (Spiderman Zimmera, mimo dużego ciepła, z jakim przyjęto go na Zachodzie, tu Clemmensen się wyróżnił bardzo negatywnie, co bardzo skrzętnie), więc widzimy oczywiste wady, takie jak pewne nawiązania do Beltramiego (nie zgodzę się, że Desplat PISZE ten score Beltramim, ale są pewne elementy jego stylistyki, na przykład bardzo podobnie operuje dysonansem), takie jak brak pewnego mocnego tematu, czego akurat np. ja się nie czepiam, bo film zrealizowany tak jak Godzilla nie ma prawa brzmieć jak zapewne oczekiwane (dobra, przesadzam jakby co) przez Adama Transformersy, które faktycznie za wyznacznik pewnej jakości blockbustera pisanego w stylu RCP mogą być uznawane i to całkiem obiektywnie, bo pierwsza część Jablonskiego, jakkolwiek plastikowa by nie była... zawiera najlepsze anthemy, do tej pory nieprzebite, w historii współczesnego RCP, bijące na głowę nawet dokonania Hansa gdzieś od czasu pierwszych Piratów (nie, temat miłosny z trójki NIE JEST ANTHEMEM, dziękuję). Film robiony na modłę współcześnie rozumianego realizmu, do którego Edwards próbuje, mniej lub bardziej skutecznie, włożyć element narracji skrajnie subiektywnej (to, że np. Godzilla rzadko widziany jest w pelni, to że walki często są "urywane", tak by nie stracić konsekwentnie budowanej narracji "z miasta" mi się podobało, ale fanom blockbusterów podobać się nie musi i to rozumiem), nie wymagało skrajnie mocnego tematu na modłę czy to anthemu czy nawet tematyki w stylu Arnolda/Barry'ego/Manciny (!), które to tematy uświadczyliśmy w ścieżce do filmu Emmericha. Jest to anty-Emmerich i to mi się w filmie Edwardsa bardzo podobało.
Trochę mnie zniosło w meandry spojrzenia na środowisko pod względem geograficznym, a także na krótką analizę score, więc szybko i na krótko wrócę do tematu: Uważam, że score Desplata, choć nie jest świeży w kontekście tego specyficznego gatunku jakim jest współczesne kino blockbusterowe (problem monster movies pominę, bo nie jestem od tego ekspertem i na takiego nie chcę się kreować), jest szansą na sukces muzyki pisanej bardziej tradycyjnie. Mówię tutaj o partyturze o wyraźnym charakterze organicznym, mimo wstawek elektronicznych. Ścieżka Desplata wybitna nie jest, ale może trochę przypomnieć tym fanom kina, którzy zaczynają przygodę z muzyką filmową, że nie tylko RCP istnieje (wiem, że upraszczam, ale tu też istnieje problem Briana Tylera trochę).
I jeśli moje prognozy są słuszne, mimo że nie jest to bardzo dobra muzyka, to dla brzmienia muzyki filmowej w przyszłości może bardzo wiele dobrego zrobić.