Re: Alexandre Desplat - Godzilla (2014)
: czw maja 08, 2014 12:43 pm
Problem polega na tym, że wszystkie oceny tego score są słuszne. Dlatego, choć go przesłuchałem dwukrotnie, do tej pory nie jestem w stanie wystawić własnej oceny. Wojtek będzie miał trudny tekst do napisania.
Po pierwsze, tak, jeśli kiedyś Desplat napisał muzykę określaną strasznym słowem generic, to Godzillę niestety określa to doskonale. To trzeba powiedzieć z góry. Zupełnie jednak nie zgadzam się z opinią Adama, jakoby Desplat wystąpił "poniżej godności", a tym bardziej nie zgadzam się z założeniem, że mamy oceniać kompozytorów pokroju Desplata bardziej surowo niż innych. Wielu kompozytorów, także z trochę wyższej półki niż chłopiec do bicia w muzyce filmowej, czyli RCP, nie ogarnęło by tego score tak, jak zrobił to Desplat. Tym bardziej sposób oceniania musi być obiektywnie taki sam. Nie można przyjmować ostrzejszych bądź łagodniejszych kryteriów, bo coś brzmi fajniej niż się spodziewałem albo gorzej niż się spodziewałem, bo Jackman pisał wcześniej beznadziejnie albo Desplat fantastycznie. To się nie trzyma, pod żadnym względem, kupy i jest niesprawiedliwe wobec zarówno obu, jak i innych kompozytorów. Wręcz obraźliwe.
Teraz mogę przejść do tego, co uważam za dobre w tym score. W dyskusji między Kaonashim a hp_gofem, szczerze mówiąc, sympatyzuję z obiema stronami. Fantastycznie, jeśli są wyraziste tematy, ale trzeba także oceniać działanie w filmie na równi z albumowym, bo wtedy dopiero zrozumiemy zamierzenie i strukturę. Kolejna uwaga do Adama: Tak, album się, wyobraź sobie, analizuje. I hp_gof doskonale wymienił kryteria, za pomocą których powinno się album analizować.
Co do tematyki, ja mam zawsze pewien dylemat. Bardzo lubię tematy tak rozpoznawalne jak Tańczący z Wilkami, Mononoke czy Wichry namiętności. To coś pięknego, cudownego, pięknie się to nuci. Tylko że uwielbiam też, kiedy ścieżka powoli ujawnia swoje wartości. W muzyce filmowej moim zdaniem przede wszystkim dominującym kryterium powinna być jednak spójność brzmienia. Warto o tym pamiętać, bo niezwrócenie uwagi na to kryterium prowadzi do nieporozumień, w którym naprawdę dobry score może zostać uznany za nudny, za to, że kompozytor "się skończył", kiedy właśnie jego piękno objawia się w nieoczywistościach - melodyjnych (mimo dość złożonej struktury tematycznej, padło wiele niesprawiedliwych ocen Book Thiefa z tego powodu), emocjonalnych czy narracyjnych. Temat Godzilli Desplata jest, powiem więcej niż wielu tutaj, dość kliszowy. Ale doskonale wpisuje się w materiał, którego jest podstawą. Jest generic, ale także stanowi dobrą podstawę (zwłaszcza to, jak jest rytmizowany) reszty score. To jest takie proste.
Wątki japońskie.... nie uważam, że to wychodzi tylko z podejścia "jesteśmy w Japonii, to do Japonii jedziemy". Uważam, że jeśli coś wyróżnia ten score ponad pewną przeciętność brzmieniową, to są to właśnie bardzo poprawnie pod względem etnicznym wstawki. Shakuhachi, którego tak nie lubi hp_gof (a szkoda, bo to cudowny instrument), idealnie oddaje nie tylko japońskie pochodzenie Godzilli, sceny, które najpewniej się będą w tym kraju działy, czy nawet Kena Watanabe. Dodaje tajemniczości, pewnego rodzaju obcości, zwłaszcza, że skale japońskie są dość specyficzne dla naszego ucha i właśnie taki lekko mistyczny (choć mistycyzmu u Desplata nie ma), niepokojący, poważny element to, i podstawa rytmiczna, jaką dodatkowo stanowi taiko, znakomicie do tego pasuje. To jest score rytmu, dysonansu (parę wstawek na smyczki jest wprost moim zdaniem genialnych!), dużego zespołu orkiestralnego, który potrafi odpowiednio walnąć. Desplat doskonale ogarnia symfonikę.
Nie chodzi mi tylko o smaczki. Moim zdaniem umiejętność spójnego prowadzenia brzmienia i jakość samego pisania na orkiestrę (zwłaszcza dziś, mało kto TAK pisze dziś na orkiestrę) jest zdecydowanie na plus. Wyrazistość muzyki, jeśli chodzi o tematykę i w ogóle jakikolwiek element wyróżniający ten score od innych (może poza trąbką w jednym kawałku), niestety jest na minus. Technikę należy jak najbardziej docenić, etnikę też. Można było jednak pójść trochę dalej (co jednak zrewiduje dopiero film) i rację ma Wawrzyniec, że zestawianie Pacific Rim z tym Godzillą nie ma sensu ze względu na różne konwencje.
To tak jakbyś powiedział, że Szeregowiec Ryan to fatalny score do filmu wojennego, bo nie brzmi jak Parszywa dwunastka.
Po pierwsze, tak, jeśli kiedyś Desplat napisał muzykę określaną strasznym słowem generic, to Godzillę niestety określa to doskonale. To trzeba powiedzieć z góry. Zupełnie jednak nie zgadzam się z opinią Adama, jakoby Desplat wystąpił "poniżej godności", a tym bardziej nie zgadzam się z założeniem, że mamy oceniać kompozytorów pokroju Desplata bardziej surowo niż innych. Wielu kompozytorów, także z trochę wyższej półki niż chłopiec do bicia w muzyce filmowej, czyli RCP, nie ogarnęło by tego score tak, jak zrobił to Desplat. Tym bardziej sposób oceniania musi być obiektywnie taki sam. Nie można przyjmować ostrzejszych bądź łagodniejszych kryteriów, bo coś brzmi fajniej niż się spodziewałem albo gorzej niż się spodziewałem, bo Jackman pisał wcześniej beznadziejnie albo Desplat fantastycznie. To się nie trzyma, pod żadnym względem, kupy i jest niesprawiedliwe wobec zarówno obu, jak i innych kompozytorów. Wręcz obraźliwe.
Teraz mogę przejść do tego, co uważam za dobre w tym score. W dyskusji między Kaonashim a hp_gofem, szczerze mówiąc, sympatyzuję z obiema stronami. Fantastycznie, jeśli są wyraziste tematy, ale trzeba także oceniać działanie w filmie na równi z albumowym, bo wtedy dopiero zrozumiemy zamierzenie i strukturę. Kolejna uwaga do Adama: Tak, album się, wyobraź sobie, analizuje. I hp_gof doskonale wymienił kryteria, za pomocą których powinno się album analizować.
Co do tematyki, ja mam zawsze pewien dylemat. Bardzo lubię tematy tak rozpoznawalne jak Tańczący z Wilkami, Mononoke czy Wichry namiętności. To coś pięknego, cudownego, pięknie się to nuci. Tylko że uwielbiam też, kiedy ścieżka powoli ujawnia swoje wartości. W muzyce filmowej moim zdaniem przede wszystkim dominującym kryterium powinna być jednak spójność brzmienia. Warto o tym pamiętać, bo niezwrócenie uwagi na to kryterium prowadzi do nieporozumień, w którym naprawdę dobry score może zostać uznany za nudny, za to, że kompozytor "się skończył", kiedy właśnie jego piękno objawia się w nieoczywistościach - melodyjnych (mimo dość złożonej struktury tematycznej, padło wiele niesprawiedliwych ocen Book Thiefa z tego powodu), emocjonalnych czy narracyjnych. Temat Godzilli Desplata jest, powiem więcej niż wielu tutaj, dość kliszowy. Ale doskonale wpisuje się w materiał, którego jest podstawą. Jest generic, ale także stanowi dobrą podstawę (zwłaszcza to, jak jest rytmizowany) reszty score. To jest takie proste.
Wątki japońskie.... nie uważam, że to wychodzi tylko z podejścia "jesteśmy w Japonii, to do Japonii jedziemy". Uważam, że jeśli coś wyróżnia ten score ponad pewną przeciętność brzmieniową, to są to właśnie bardzo poprawnie pod względem etnicznym wstawki. Shakuhachi, którego tak nie lubi hp_gof (a szkoda, bo to cudowny instrument), idealnie oddaje nie tylko japońskie pochodzenie Godzilli, sceny, które najpewniej się będą w tym kraju działy, czy nawet Kena Watanabe. Dodaje tajemniczości, pewnego rodzaju obcości, zwłaszcza, że skale japońskie są dość specyficzne dla naszego ucha i właśnie taki lekko mistyczny (choć mistycyzmu u Desplata nie ma), niepokojący, poważny element to, i podstawa rytmiczna, jaką dodatkowo stanowi taiko, znakomicie do tego pasuje. To jest score rytmu, dysonansu (parę wstawek na smyczki jest wprost moim zdaniem genialnych!), dużego zespołu orkiestralnego, który potrafi odpowiednio walnąć. Desplat doskonale ogarnia symfonikę.
Nie chodzi mi tylko o smaczki. Moim zdaniem umiejętność spójnego prowadzenia brzmienia i jakość samego pisania na orkiestrę (zwłaszcza dziś, mało kto TAK pisze dziś na orkiestrę) jest zdecydowanie na plus. Wyrazistość muzyki, jeśli chodzi o tematykę i w ogóle jakikolwiek element wyróżniający ten score od innych (może poza trąbką w jednym kawałku), niestety jest na minus. Technikę należy jak najbardziej docenić, etnikę też. Można było jednak pójść trochę dalej (co jednak zrewiduje dopiero film) i rację ma Wawrzyniec, że zestawianie Pacific Rim z tym Godzillą nie ma sensu ze względu na różne konwencje.
To tak jakbyś powiedział, że Szeregowiec Ryan to fatalny score do filmu wojennego, bo nie brzmi jak Parszywa dwunastka.