Kompozytor muzyki filmowej - najemnik, czy jeszcze artysta?

Tutaj dyskutujemy o poszczególnych ścieżkach dźwiękowych napisanych na potrzeby kina.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Ghostek
Hardkorowy Koksu
Posty: 10435
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
Kontakt:

Kompozytor muzyki filmowej - najemnik, czy jeszcze artysta?

#1 Post autor: Ghostek » ndz lip 30, 2006 11:03 am

Hile, soundtrackomaniacy!
Odkąd zajmuje się nałogowym słuchaniem muzyki filmowej nurtuje mnie pewien problem. Mianowicie pytanie, czy kompozytora trudniącego się w branży filmowej możemy nazywać jeszcze artystą, czy jest to może zwykły najemnik? Patrząc na dokonania niektórych ambitnych twórców (niekoniecznie europejskich) można śmiało dopatrywać się pewnego polotu artystycznego, ale czy w dobie masowo tworzonych ścieżek i zajmujących się tą "produkcją" ludzi pojęcie artysty ma rację bytu?
Obrazek

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9331
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

#2 Post autor: Paweł Stroiński » ndz lip 30, 2006 23:50 pm

Kwestia skomplikowana, ale arcyciekawa. Wierzę, że jest nawet w Hollywood miejsce na muzykę artystyczną. Na otrzymanie takowej ścieżki składają się głównie dwa czynniki - czynnik wewnętrzny, czyli inspiracja oraz czynnik zewnętrzny, czyli mówiąc bardzo ogólnie atmosfera tworzenia ścieżki, licząc w to głównie czas i relacje między kompozytorem i reżyserem. Teraz przejdźmy do przykładów.

Wydaje mi się, że dzisiaj, po niejakim zmęczeniu materiału ze strony największych nazwisk, z tychże największe możliwości mają John Williams, Hans Zimmer, Danny Elfman i James Newton Howard. Dlaczego? W przypadku Williamsa mamy jego współpracę ze Spielbergiem, co do Monachium i Wojny światów, trzeba by wskazać na krótki czas tworzenia tych ścieżek (zwłaszcza Monachium) i może dochodzić do glosu mały brak inspiracji (głosy, że Williams ma problemy z wejściem w Monachium). Stworzył jednak dzieło o wysokim poziomie artyzmu (caly czas oczywiście mówimy o moim zdaniu), jakim były Wyznania gejszy. W przypadku kina nie-Spielbergowskiego (Spielberg spoważniał, przez co partytury stają się coraz trudniejsze w odbiorze, weźmy i to pod uwagę) i nieseryjnego (czyli w tej chwili nie-Harry Potter i nie-Gwiezdne wojny, które przynajmniej dla twórcy wydają się rozdziałami skończonymi), są jeszcze szanse na coś, o przynajmniej śladowych ilościach artyzmu.

Hans Zimmer. Terrence Malicka zapewne stracił. Współpraca przy The Thin Red Line stworzyła kompozycję o poziomie, do którego Zimmer zapewne nigdy już nie dojdzie i trzeba to stwierdzić zupełnie obiektywnie. Stracił także Ridleya Scotta, a szkoda, bo ten reżyser umiał zainspirować Zimmera do stworzenia czegoś nowego. Co mu zostało? Mroczne dramaty i thrillery, chociaż z drugiej strony mamy tam Hannibala, którego będzie wyjątkowo trudno prześcignąć. Wydaje się jednak, że znajduje on powoli idealne współbrzmienie elektroniki z orkiestrą i jego proces "dojrzewania" (od przełomowego TTRL po dziś, mimo poważnego regresu w ostatnich latach) się powoli kończy. Potrzebuje jednak małych projektów, i to takich dla przyjaciół, jak Spanglish, An Everlasting Piece (żadne arcydzieło, ale kameralne i dość ciekawe) czy As Good As It Gets. Nie mówię tu o Weather Manie, który nie jest delikatnie mówiąc wyjątkową partyturą, chociaż jeśli Verbinski będzie robił więcej takich kameralnych projektów, może coś z tego wyjść.

Danny Elfman ma sytuację najprostszą chyba. Genialny samouk zawsze potrafił się muzyką najzwyczajniej w świecie cieszyć i ma wielki zmysł do eksperymentowania. Potrafi także stworzyć dość tradycyjną ścieżkę, dzięki temu jest tak ostatnio popularny. W jego przypadku mamy kino Tima Burtona, kino wyjątkowe, które może zagwarantować wiele radości z tych prac w przyszłości. Plusem jest także wyjątkowy, charakterystyczny styl Elfmana.

James Newton Howard i artyzm? A właśnie, że tak. Współpraca z Hindusem M. Nightem Shyamalanem pozwala mu na wiele swobody. Dla mnie przypadkiem partytury pelnej artyzmu jest Osada. Howard tworzy dla niego najpiękniejsze tematy i są to jego najinteligentniejsze partytury.

Oczywiście nie zapominajmy też o Ennio Morricone. Sądzę, że przy spełnieniu dobrych warunków artyzm jest możliwy

Awatar użytkownika
Łukasz Waligórski
Początkujący orkiestrator
Posty: 617
Rejestracja: śr maja 18, 2005 12:27 pm
Kontakt:

#3 Post autor: Łukasz Waligórski » pn lip 31, 2006 00:12 am

Paweł Stroiński pisze:...Współpraca z Hindusem M. Nightem Shyamalanem pozwala mu na...
M. Night Shyamalan to Amerykanin... :wink:

Awatar użytkownika
Patryk
Parkingowy przed studiem nagrań
Posty: 24
Rejestracja: pn maja 02, 2005 20:25 pm

#4 Post autor: Patryk » pn lip 31, 2006 00:31 am

Łukasz Waligórski pisze:
Paweł Stroiński pisze:...Współpraca z Hindusem M. Nightem Shyamalanem pozwala mu na...
M. Night Shyamalan to Amerykanin... :wink:
Facet urodził się w Indiach, rodzice tez stamtąd pochodzą, naprawdę nazywa się Manoj Nelliattu.
Amerykańskie jest w nim to, że się tam wychował i ma obywatelstwo.
Myślę, że określenie Hindus pasuje do niego tak samo jak choćby Polak do człowieka, który dajmy na to będąc brzdącem wyjechał wraz z rodzicami na "zachód".

ODPOWIEDZ