Muzyka filmowa w Polsce

Tutaj dyskutujemy o poszczególnych ścieżkach dźwiękowych napisanych na potrzeby kina.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Thedues
Site Admin
Posty: 299
Rejestracja: śr lip 13, 2005 12:52 pm
Lokalizacja: Kraków(9miesiecy w roku:D)
Kontakt:

#31 Post autor: Thedues » śr cze 28, 2006 14:27 pm

Paweł Stroiński pisze:Dzisiaj miałbym wątpliwości, czy można recenzowac thrillery bez znajomości chociażby jednego kawałka Bernarda Herrmanna. Wiem, że przesadzam, ale to może dać do myślenia..
Powiem tylko tyle śmiechu warte Pawel;) To bzdury nie z tej ziemii i w sumie popieram Lukasza Waligórskiego. Jak powiedział powniniśmy opisywać to co słyszymy a nie to co nam się wydaje...
Cholera ludzie my przecież stworzyliśmy strony dla laikow a nie dla jakiś wyjadaczy muzyki filmowej. Szczerze mówiąc moja wiedza na temat GA jest zerowa i nawet nie mam zamiaru narazie zgłebiać tej wiedzy...
Chcesz mi powiedzieć, że moje interpretacje scieżek do horrów były błędne?!?! bo nie znałem się na Hermanie i jego muzyce?!?! Jezu co do za bełkot... Sorry Paweł ale pobiłeś samego siebie... Co ma piernik do wiatraka?!?! Myślisz, że wszyscy wspólcześni kompozytorzy wzorują się na Hermanie?!? ehhhh szkoda słów....
Paweł Stroiński pisze:Z ignorancji wynika wiele podstawowych błędów jak chociażby niestety passus Olka o wysokiej oryginalności Beneath Alrischa z Kodu da Vinci, chociaż to czysty Herrmann... Wszyscy zapewne zachwycają się tematem Marion z Poszukiwaczy zaginionej Arki, a to nic innego niż przeróbka Korngolda z Sea Hawka, Williams nie pokwapił się nawet zmienić aranżacji.
Nie no nie mogę;) W tej sytuacji to już przegięcie.... To że Pan Dębicz nie zaważył podobieństw do jakiegoś "nudziarza z GA albo z klasyki" to już musimy po nim jechać?!?! Paweł Twoje wypowiedzi są bardzo krzywdzące zachowujesz sie jakbyś pozjadał wszystkie rozumy. Mnie to naprawdę nic nie obchodzi, że Williams skopiował owy temat od tego czy od tamtego... Kogo to obchodzi??? Tomka Rokite, Marka Łacha i innych kumpli z towarzystwa??? (Sorry chłopaki, że akurat was wymieniłem nie miałe nic złego na myśli) Nie filozofujmy bo niedługo to będziemy mądrzejsi niż ustawa przewiduje.

Kiedyś napisałeś do mnie Paweł abym zrobił recke Max Steiner King Konga a ja pytam się na co po co dla kogo?!?! Ileż to osób mamy w Polsce którzy fascynują sie na tyle Kongiem są ślepymi maniakami tej olbrzymiej małpy aby zaintersować sie tą sciąna dźwieku jaką zaprezentował Steiner.... Co ja bym w tej recenzji zawarł skoro nawet nie mogę przesłuchać do końca płyty bo mnie to odrzuca... Co mam ludziom powiedzieć, że cieżka płyta ale warto bo to prekursor gatunku?!?!

Co do GA Pawle i zresztą wszystkim wam polecam wejść na strone i zobaczyć jakie są wyniki ankiety.... Chyba, że wszyscy są tak zaślepieni, że nie chą uwierzyć....
Jedyna osobą, która weszła niedawno do środowiska jest Koper. Uważam, że jego wypowiedzi dużo wnoszą ale niestety są ingorowane albo też tłumione nawałem bzdurnych argumentów. Skoro człowiek który przegląda naszą strone pisze nam, że recenzje są za długie to moze pomyślmy trochę... zastanówmy się... Może recenzje są zbyt nudne zbyt monotonne... może oczy bolą od tego dłuuuuugiego czytania.... Nie sugerujmy się naszymi poglądami bo my myślimy, że wszystko jest ok. Trzeba zuważac co sądzi lud... a nie odwrotnie. Chcieliśmy stworzyć coś zupełnie innego niż s.pl mieliśmy być altnernatywą dla nich a tu zaczynami działać i zachowywać się jak oni...

P.S. To moje zdanie i wyłącznie mój pogląd, nikt nie musi się zgadzać i nikogo nie chciałem w zadnym sposób urazić wypowiedzią, jeśli jednak tak się stało to przepraszam z góry za to.
psychiczny redaktor & admin portalu filmmusic.pl

Awatar użytkownika
Olek Dębicz
Gość od wnoszenia fortepianu
Posty: 63
Rejestracja: pn cze 06, 2005 21:30 pm
Lokalizacja: Wrocław
Kontakt:

#32 Post autor: Olek Dębicz » śr cze 28, 2006 15:28 pm

Paweł Stroiński pisze:Co do tego przechodzenia ciarek i ponadczasowości u Mozarta... Czytałem opinie fanów muzyki filmowej, że Zimmer jest lepszy od Mozarta...[/img]
:shock: :shock: :shock:
Aleksander Dębicz - redaktor portalu Soundtracks.pl

Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

#33 Post autor: Tomek » śr cze 28, 2006 15:33 pm

Panowie, panowie, ochłodźcie swoje głowy :D Ja rozumiem, że jest ogólnie "patelnia" przy tej pogodzie (chociaż dzisiaj nie :D), ale czasami emocje biorą górę. Mam nadzieję, że ta dyskusja nie przerodzi się w mecz Portugalia-Holandia? :) Ile głosów, tyle postaw i zdań. Każdy ma trochę racji. Zgadzam się z Łukaszem Waligórskim, że takie dogłębne analizowanie czasami zabija radość ze słuchania. Rację ma również, iż w istocie Golden Age przejawia symptomy archaizmu, tak jak ta modernistyczna, dzisiejsza muzyka filmowa (która jest przynajmniej dla mnie po części intrygująca), kiedyś się też zestarzeje.

Co do Herrmanna, to akurat temu twórcy jest najbliżej do współczesności, dlatego podobnie jak Paweł, będę bronił jego geniuszu. I nie jest on kompozytorem stricte-golden age'u, który wymyślił atonalizm - wybacz Łukasz, ale trochę wychodzi tu Twoja niewiedza. Herrmann jest akurat dla mnie wielkim romantykiem, zresztą kto przynajmniej słyszał "Scene d'Amour" z Vertigo wie o czym mówię. Jego największe dokonania datują się na okres późniejszy, choć już Citizen Kane z 1942 roku prześciga swoją epokę. Myślę, że muzyka stara ma dużo do zaoferowania. Jednak oczywiście nie należy zaczynać od "gigantów na 3 dyski", bo w ten sposób się zniechęcimy. Najlepiej szukać jakichś zestawień kompilacyjnych, które w bardzo dobry sposób będą potrafiły przybliżyć sposób grania z odległych czasów i to najlepsze co mają do zaoferowania. Mam wrażenie, że większości takie rzeczy w ogóle nie interesują, bo trzeba zdobyć od razu całe partytury. A to jest tak samo jak z dzisiejszą muzyką filmową. Czy ktokolwiek zaczął od pełnych score'ów? Najpierw były jakieś tematy, składanki itp. Dlatego też, uważam że popełniłeś błąd Łukasz, że od razu rzuciłeś się na całego King Konga Steinera, który podejrzewam chciałeś przesłuchać pod kątem recenzji najnowszego Konga? To mogło cię od razu zniechęcić i to jest zrozumiałe. Na przykład mam gdzieś Gone With the Wind Steinera i po prostu nie mogłem przez to przejść... Dość trudny był również Sea Hawk Korngolda, który mimo swojego genialnego tematu miał dużo takich "manier" charakterystycznych dla tego okresu... Na przekór temu co piszesz drogi Przemku :), nie jestem specjalistą jak Marek :D, ale intryguje mnie to co przekazuje ta era muzyczna i zawsze z ciekawością czytam teksty Marka czy to Tomka Goski czy Pawła ostatnio. A co do tych nieszczęsnych recenzji (nie w sensie ich jakości :) musicali to przecież zrecenzowane zostały tylko pozycje Kapera, co według mnie nie jest żadną ujmą, a jest całkowicie zrozumiałe. Tym bardziej, że Tomek dostał te płyty od FSM więc aż wypadało te pozycje zrecenzować, skoro to Polak!

A co do samych recenzji Golden Age'u, bo tak po nich jedziecie, ciekawy jestem czy je w ogóle czytaliście? Np. w Buncie na Bounty Tomek Goska wręcz zgrabnie prześlizgiuje się tylko sygnalizując najważniejsze elementy muzyki, nawet sam pisze że nie ma sensu wnikać, bo każdy i tak się znudzi a wszystko i tak dogłębnie zostało opisane w książeczce. Nie chcę tu uchodzić za "adwokata diabłów" (biorąc pod uwagę że mam diabelskie nazwisko... :twisted: ), ale wydaje mi się że krytykujcie a nie czytacie...

Jak widać wszystko sprowadza się do szacunku. Jeżeli nie macie szacunku do tej muzyki, Wasza sprawa. Ale nie mówcie, że jest nikomu nie potrzeba, stara i be...
Ostatnio zmieniony śr cze 28, 2006 15:34 pm przez Tomek, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

#34 Post autor: Tomek » śr cze 28, 2006 15:34 pm

Olek Dębicz pisze:
Paweł Stroiński pisze:Co do tego przechodzenia ciarek i ponadczasowości u Mozarta... Czytałem opinie fanów muzyki filmowej, że Zimmer jest lepszy od Mozarta...[/img]
:shock: :shock: :shock:
Olek, nie przejmuj się tak :) To tylko fani Zimmera. Oni świata nie widzą poza swoim meisterem... ;)
Obrazek

Awatar użytkownika
Łukasz Waligórski
Początkujący orkiestrator
Posty: 617
Rejestracja: śr maja 18, 2005 12:27 pm
Kontakt:

#35 Post autor: Łukasz Waligórski » śr cze 28, 2006 17:02 pm

Tomek pisze:Co do Herrmanna, to akurat temu twórcy jest najbliżej do współczesności, dlatego podobnie jak Paweł, będę bronił jego geniuszu. I nie jest on kompozytorem stricte-golden age'u, który wymyślił atonalizm - wybacz Łukasz, ale trochę wychodzi tu Twoja niewiedza.
Moja niewiedza? A to bardzo ciekawe bo to właśnie Paweł przekonywał mnie że Herrmann rozwinął muzykę atonalną - której zresztą miałem nie mylić z dodekafonią...
Tomek pisze:Jednak oczywiście nie należy zaczynać od "gigantów na 3 dyski", bo w ten sposób się zniechęcimy. Najlepiej szukać jakichś zestawień kompilacyjnych, które w bardzo dobry sposób będą potrafiły przybliżyć sposób grania z odległych czasów i to najlepsze co mają do zaoferowania. Mam wrażenie, że większości takie rzeczy w ogóle nie interesują, bo trzeba zdobyć od razu całe partytury. A to jest tak samo jak z dzisiejszą muzyką filmową. Czy ktokolwiek zaczął od pełnych score'ów? Najpierw były jakieś tematy, składanki itp. Dlatego też, uważam że popełniłeś błąd Łukasz, że od razu rzuciłeś się na całego King Konga Steinera, który podejrzewam chciałeś przesłuchać pod kątem recenzji najnowszego Konga?
Faktycznie Konga Steinera słuchałem w kontekście tego nowego. Chciałem nawet napisać jego recenzję ale podobnie jak Przemek stwierdziłem że tak naprawdę nie ma o czym pisać... To co piszesz o kompilacjach tylko potwierdza to co pisałem wcześniej. Z tego całego materiału jaki w czasach GA pojawiał się na ścieżkach dźwiękowych autonomię zachowywały zaledwie drobne minuty zawierające tematy przewodnie. Cała reszta to była istna ściana dźwięku. Zresztą zgadzam się że tematy w GA były naprawdę dobre ale na tym się kończy. Poza tym kilku tematów z GA miałem okazję słuchać na jakimś koncercie i prezentowały się naprawdę dobrze.
Tomek pisze:A co do samych recenzji Golden Age'u, bo tak po nich jedziecie, ciekawy jestem czy je w ogóle czytaliście? Np. w Buncie na Bounty Tomek Goska wręcz zgrabnie prześlizgiuje się tylko sygnalizując najważniejsze elementy muzyki, nawet sam pisze że nie ma sensu wnikać, bo każdy i tak się znudzi a wszystko i tak dogłębnie zostało opisane w książeczce. Nie chcę tu uchodzić za "adwokata diabłów" (biorąc pod uwagę że mam diabelskie nazwisko... :twisted: ), ale wydaje mi się że krytykujcie a nie czytacie...
I tutaj pojawia się ciekawa kwestia, bo zdaje się że nie czytałeś Tomek tego co napisałem wcześniej. Recenzja może być napawdę arcymądra ale jeżeli jest niemiłosiernie długa to ja jej nie będę czytał, podobnie jak i większość osób - chociaż jednak staram się czytać. Ostatnio czytałem tekst o "Psycho" i po przedarciu się przez te 10 akapitów stwierdziłem że równie dobrze można by napisać o tym osobny artykuł albo nazwać to analizą a nie recenzją... Tak więc drogi Tomku tutaj nie rozchodzi się o to że krytykujemy a nie czytamy bo czytamy - chociaż do takiej krytyki to nie jest potrzebne. To co mnie najbardziej irytuje to różnice w konstrukcji recenzji. Żadna z recenzji GA nie przypomina jakiejkolwiek współczesnej. Może i GA to muzyka stara, ale po co przytaczać w recenzjach wiedzę wręcz historyczną? Czy GA naprawdę zasługuje na tak szczególne traktowanie? Jeśli tak to skąd wziął się ten bojkot koncertów we Wrocławiu skoro tam repertuar aż tętnił takimi starociami? Był Kosma, Mancini, Kaper... straszna niekonsekwencja.
Tomek pisze:Jak widać wszystko sprowadza się do szacunku. Jeżeli nie macie szacunku do tej muzyki, Wasza sprawa. Ale nie mówcie, że jest nikomu nie potrzeba, stara i be...
I znowu zarzucasz mi nieprawdę co sobie wypraszam... Szanuję twórców GA ale to nie oznacza że muszę lubić tę muzykę. To jest jakiś istotny kawałek muzyki filmowej, który jednak w mojej opinii nie należy do najbardziej udanych. Jesli chcecie pisać o tym recenzje, artykuły itp to nie ma sprawy. Ja nie mam zamiaru marnować na to czasu. Dla mnie promocja muzyki filmowej powinna opierać się na pokazywaniu współczesnych kompozytorów.

Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

#36 Post autor: Tomek » śr cze 28, 2006 17:45 pm

Łukasz Waligórski pisze:Moja niewiedza? A to bardzo ciekawe bo to właśnie Paweł przekonywał mnie że Herrmann rozwinął muzykę atonalną - której zresztą miałem nie mylić z dodekafonią...
Ciekawe... Słuchając muzyki Herrmanna nigdy bym jej nie przytknął etykietki "atonalna" :) Z tego co wiem, to Alex North był prekursorem muzyki atonalnej, pisanej w systemie 12-tonowym, ale Herrmann? Chyba że ja się mylę, to najwyżej wyjdzie moja niewiedza :)
Łukasz Waligórski pisze:Faktycznie Konga Steinera słuchałem w kontekście tego nowego. Chciałem nawet napisać jego recenzję ale podobnie jak Przemek stwierdziłem że tak naprawdę nie ma o czym pisać... To co piszesz o kompilacjach tylko potwierdza to co pisałem wcześniej. Z tego całego materiału jaki w czasach GA pojawiał się na ścieżkach dźwiękowych autonomię zachowywały zaledwie drobne minuty zawierające tematy przewodnie. Cała reszta to była istna ściana dźwięku. Zresztą zgadzam się że tematy w GA były naprawdę dobre ale na tym się kończy. Poza tym kilku tematów z GA miałem okazję słuchać na jakimś koncercie i prezentowały się naprawdę dobrze.
Troszkę upraszaczasz sprawę, bo to samo można napisać o współczesnych, dużych partyturach hollywoodzkich. Że jest to ściana dźwięku z świetnym tematem głównym. Tak można to też wypośrodkować. Natomiast tu chyba chodzi o kwestię podejścia do samej muzyki.
Łukasz Waligórski pisze:I tutaj pojawia się ciekawa kwestia, bo zdaje się że nie czytałeś Tomek tego co napisałem wcześniej. Recenzja może być napawdę arcymądra ale jeżeli jest niemiłosiernie długa to ja jej nie będę czytał, podobnie jak i większość osób - chociaż jednak staram się czytać. Ostatnio czytałem tekst o "Psycho" i po przedarciu się przez te 10 akapitów stwierdziłem że równie dobrze można by napisać o tym osobny artykuł albo nazwać to analizą a nie recenzją... Tak więc drogi Tomku tutaj nie rozchodzi się o to że krytykujemy a nie czytamy bo czytamy - chociaż do takiej krytyki to nie jest potrzebne. To co mnie najbardziej irytuje to różnice w konstrukcji recenzji. Żadna z recenzji GA nie przypomina jakiejkolwiek współczesnej. Może i GA to muzyka stara, ale po co przytaczać w recenzjach wiedzę wręcz historyczną? Czy GA naprawdę zasługuje na tak szczególne traktowanie? Jeśli tak to skąd wziął się ten bojkot koncertów we Wrocławiu skoro tam repertuar aż tętnił takimi starociami? Był Kosma, Mancini, Kaper... straszna niekonsekwencja.
Mam nadzieję, że te wszystkie uwagi czyta Paweł:). To już wynika z samodyscypliny pisarskiej piszącego, z niczego innego. Sam tekst Pawła był świetny, tak merytorycznie czy pod względem zaciekawienia czytelnika moim zdaniem, ale po części zgadzam się że raczej zasługiwał na miano analizy niż recenzji, która ma dostarczyć informacji, czy płyta jest np. warta poszukiwań i zachodu. Tu dochodzimy znowu do kwestii jak powinna wyglądać recenzja. Sam piszę, więc trudno krytykować kogoś, ale może nie wskazując na nazwiska czy portale, podobnie jak gdzieś tam przedtem pisałeś, uważam że pewne zabiegi, w krótych recenzenci piszą że np. tutaj jest appregio na klarnet w kontrapunkcie do grającego puzona jest zwykłym bełkotem, który niczemu nie służy. Czasami mam wrażenie, że recenzent wział włączył płytę, i zaczął opisywać co leci z głośnika po kolei od utworu numer 1 do ostatniego. Dla kogo jest ta recenzja? A co do wiedzy historycznej. Cóż z pewnością ubarwia recenzję, ale też nie można popadać w jej przesyt. Nie wiem, zobaczymy jak to będzie wyglądać w następnych recenzjach bo takie na pewno będą. A co do uwagi na temat koncertu we Wrocławiu, Cosmy, Manciniego i Kapera, z pewnością masz sporo racji. U nas nie ma odbiorców na taką muzykę. Z drugiej strony koledzy z filmmusic.pl jak i Marek "Dyrwin" chyba jednak pragną zwrócić uwagę na dużo ambitneijsze pozycje niż evergreeny w postaci Rabina Jakoba czy Różowej pantery...
Łukasz Waligórski pisze:I znowu zarzucasz mi nieprawdę co sobie wypraszam... Szanuję twórców GA ale to nie oznacza że muszę lubić tę muzykę. To jest jakiś istotny kawałek muzyki filmowej, który jednak w mojej opinii nie należy do najbardziej udanych. Jesli chcecie pisać o tym recenzje, artykuły itp to nie ma sprawy. Ja nie mam zamiaru marnować na to czasu. Dla mnie promocja muzyki filmowej powinna opierać się na pokazywaniu współczesnych kompozytorów.
Przepraszam, nie było to moim zamiarem :) Nie musisz, przecież nikt ci nie każe, ale wykazujesz ignorancję moim zdaniem mówiąc, że interesuje cię tylko muzyka filmowa z ostatnich 20 lat. Myślę, że jako ktoś, kogo zdanie potencjalny czytelnik powinien brać pod uwagę, nie powinieneś tak ścieśniać sobie horyzontów. Wszak kluczem do osiągnięcia perfekcji jest jak najszersze poznanie istoty rzeczy :mrgreen:
Obrazek

Awatar użytkownika
Mariusz Tomaszewski
Szofer w RCP
Posty: 164
Rejestracja: sob kwie 30, 2005 21:04 pm
Lokalizacja: Łódź
Kontakt:

#37 Post autor: Mariusz Tomaszewski » śr cze 28, 2006 18:43 pm

Tomek pisze:Jednak oczywiście nie należy zaczynać od "gigantów na 3 dyski", bo w ten sposób się zniechęcimy. Najlepiej szukać jakichś zestawień kompilacyjnych, które w bardzo dobry sposób będą potrafiły przybliżyć sposób grania z odległych czasów i to najlepsze co mają do zaoferowania. Mam wrażenie, że większości takie rzeczy w ogóle nie interesują, bo trzeba zdobyć od razu całe partytury.
W tym miejscu mam jedno proste pytanie. Jeśli chłopaki robią to w celu promowania gatunku, to czemu nie zaczną prezentować właśnie jakichś ciekawych składanek? Zaryzykuję stwierdzenie, że pare osób mogłoby się pokusić o przesłuchanie takiej kompilacji, gdyby była zaprezentowana na ogólnym forum. Tymaczasem oczekiwania, że wszyscy ślepo będą sięgali po te wielkie 3-płytowe wały jest kompletnym nieporozumieniem.
Tomek pisze:Nie musisz, przecież nikt ci nie każe, ale wykazujesz ignorancję moim zdaniem mówiąc, że interesuje cię tylko muzyka filmowa z ostatnich 20 lat. Myślę, że jako ktoś, kogo zdanie potencjalny czytelnik powinien brać pod uwagę, nie powinieneś tak ścieśniać sobie horyzontów. Wszak kluczem do osiągnięcia perfekcji jest jak najszersze poznanie istoty rzeczy
I tak i nie. Bowiem traktujemy muzykę filmową jako coś wyjątkowego, jakby była ona czymś najcudowniejszym, potrzebującym dogłębnej analizy, gdyż inaczej (nie opisując track by track i nie podając każdego szczegółu) taka partytura będzie niespełniona (albo jej recenzent będzie niespełniony). Zatem z tego co tu rozumiem, każą mi tutaj zapoznać się z GA, bo tylko w ten sposób będę lepszym recenzentem. To ja pójdę dalej, i każę wam zapoznać się dogłębnie z całą muzyką klasyczną, przecież tej też jest cała masa w filmowej. Dalej... jest całe multum muzyki instrumentalnej, która nie ma nic wspólnego ani z filmową, ani z klasyczną - że wymienię tylko world music, ambient, new age (i nie powiem kto tutaj jest ograniczony odrzucając nie tylko tą gałąź, ale również kompozytorów muzyki filmowej nie posiadających 'nazwiska'). Teraz to też wypadałoby znać. Dalej... wykształcenie to bardzo ważna rzecz. Kto dał nam prawo recenzować muzykę i przedstawiać innym nasze zdanie, skoro nie mamy ku temu odpowiedniego wykształcenia? Marsz do szkoły muzycznej! Dalej... co do pisowni i stylistyki... wiele osób powinno mieć zakaz zbliżania się do klawiatury vel pióra. Wiadomo, gdzie się muszą udać. Dalej... Strona dla dobra czytelnika powinna być atrakcyjna dla oka , a również przejrzysta i optymalnie skonfigurowana. Jazda na informatykę...
Cały ten sarkazm jaki tu się przewija jest jedynie odpowiedzią na to, co pisał Paweł. W jego mniemaniu do recenzowania muzyki potrzebna jest znajomość GA, w moim (i nie tylko w moim) nie. Dla kogoś innego Paweł ty możesz być gorszym recenzentem niż Łukasz Waligórski, więc nie staraj się narzucać ani jemu ani nikomu innemu swoich metod. Każdy z nas ma inne podejście do tego co robi, każdy na swój sposób się inspiruje. Osobiście uważam, że pomysł z GA nie był chybiony, zaś jego forma jak najbardziej. Chcecie w ten sposób promować ten gatunek, nie ma sprawy. Ale nie wmawiajcie mi, że jest to niezbędnę do życia. Co zaś się tyczy na chwilę obecną zainteresowania czytelników, to jak napisał Przemek, może warto byłoby spojrzeć na ankietę. Pozdrawiam.
Seksowny redaktor portalu www.filmmusic.pl :P

Awatar użytkownika
Koper
Ennio Morricone
Posty: 26137
Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
Lokalizacja: Zielona Góra
Kontakt:

#38 Post autor: Koper » śr cze 28, 2006 20:09 pm

Tomek pisze:Jednak oczywiście nie należy zaczynać od "gigantów na 3 dyski", bo w ten sposób się zniechęcimy. Najlepiej szukać jakichś zestawień kompilacyjnych, które w bardzo dobry sposób będą potrafiły przybliżyć sposób grania z odległych czasów i to najlepsze co mają do zaoferowania.
I o tym pisałem, ale, jak pisze Przemek, nikt mnie nie słucha (nie czyta). :P
Paweł Stroiński pisze:Co do tego przechodzenia ciarek i ponadczasowości u Mozarta... Czytałem opinie fanów muzyki filmowej, że Zimmer jest lepszy od Mozarta, więc trzeba uważać do kogo się o tym mówi
Co w tym dziwnego? Jedni lubią Mozarta, inni Zimmera, jeszcze inni Ich Troje. ;) A czy cokolwiek Mozarta musi być lepsze od Zimmera, Hornera itd. tylko dlatego, że jest Mozarta? Oni też parę fajnych kawałków napisali, może nawet lepszych od tego pana, co to się tak sympatycznie cieszył w filmie Milosa Formana. ;):D

A co do archaiczności/ponadczasowości na ocenę tej kwestii odnośnie współczesnej muzyki przyjdzie czas dopiero za jakieś kilkadziesiąt lat. Wydaje mi się jednak, że mogę zaryzykować stwierdzenie, iż pewne tematy już się nie zestarzeją i wykraczając ponad granice muzyki i filmu wkomponują się w naszą kulturę jak pewne utwory muzyki klasycznej. Przykład? Może marsze Williamsa ze "Star Wars" czy "Indiany Jonesa". Bo bez wątpienia ponadczasowe pozostać mogą tematy, nie zaś underscore, action score czy inne cuda. :)

Awatar użytkownika
Olek Dębicz
Gość od wnoszenia fortepianu
Posty: 63
Rejestracja: pn cze 06, 2005 21:30 pm
Lokalizacja: Wrocław
Kontakt:

#39 Post autor: Olek Dębicz » śr cze 28, 2006 20:13 pm

Koper pisze:Przykład? Może marsze Williamsa ze "Star Wars" czy "Indiany Jonesa"...
Oczywiście. Skoro dla wielu nie zestarzał się Wagner, to wymienione tematy Williamsa również :)[/img]
Aleksander Dębicz - redaktor portalu Soundtracks.pl

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

#40 Post autor: Paweł Stroiński » śr cze 28, 2006 20:13 pm

Owszem, niemówienie o Herrmannie w Kodzie uważam po części za akt ignorancji, ponieważ nawiązanie do pewnej konwencji (i mówię, do tego nawet nie trzeba znać muzyki poza filmem, po prostu trzeba obejrzeć parę Hitchcocków w życiu dość uważnie) jest tu ewidentne i nawet jeśli nie poda się kompozytora, to myślę, że nie powinno się ferować wyroków na temat oryginalności utworu. Kojarzy mi się to trochę z dyskusjami dotyczącymi komparatystyki w nauce o literaturze na początku ubiegłego wieku. Z jednej strony faktycznie, nie ma co przesadzać z mówieniem o "wpływologii" (określenie z tamtej, dość ostrej, debaty, która rozpoczęła się zaprzeczeniem oryginalności "Pana Tadeusza", stwierdzenie, że Mickiewicz odniósł się do jakichś konwencji czy zacytował jakieś dzieła po prostu wywołały burzę), ale z drugiej strony myślę, że warto znać określone konwencje ilustracyjne. A Herrmann takową stworzył.

Uwaga do Łukasza Waligórskiego: nigdy nie mówiłem, że Herrmann był prekursorem muzyki atonalnej, bo to nieprawda. Ale nie jest też dodekafonistą, bo dodekafonia, która potem przerodziła się w tzw. muzykę serialną, jest bardzo specyficzną i ponoć bardzo ścisłą (z tego co mi wiadomo żaden dźwięk serii nie może się powtórzyć przed jej skończeniem) techniką kompozytorską. Powiedziałem tylko, że jestem 100% pewien, że Herrmann mówił własnym głosem, a to coś zupełnie innego. Jeśliby przyjąć twoją interpretację moich słów, jednym z prekursorów byłby dzisiaj Elliot Goldenthal, a to przecież kompletna nieprawda, chociaż też sądzę, że mówi własnym głosem.

Mówienie o Herrmannie i recenzowaniu thrillerów to była oczywiście prowokacja, ale wskazująca na pewien problem. Golden Age, kochamy czy nienawidzimy, stworzyło archetypy ilustracyjne. W dużym uproszczeniu można mówić - thriller = Herrmann, epika = Rozsa, western = Tiomkin, względnie Copland (który sam stworzył kilka ilustracji, których nie znam i chyba są dość trudno dostępne, ale stworzył on zręby tego, co się dzisiaj określa mianem Americany, klasycznym przykładem jest kopiowana zresztą przez Hornera Fanfare for a Common Man z jednej, chyba trzeciej, ale ręki sobie uciąć nie dam, symfonii), Korngold = awanturnicza przygoda (lepiej się chyba angielskiego swashbucklera przetłumaczyc nie da). Najlepiej zachowała się dzisiaj ta ostatnia konwencja, chociaż Herrmann trzyma się wcale dobrze, ale o tym poniżej.

Czas na przykłady (do jednego z pomysłów Mariusza przejdę w ostatnim akapicie, ale już teraz pozwolę sobie przyznać mówieniu o kompilacjach racji i oczywiście muszę tu uznać własną głupotę :D, ale tam zostaje jeszcze jeden dylemat do rozwiązania). Jak powiedziałem najlepiej się zachowała konwencja Korngoldowska, może dlatego, że awanturnicze filmy przygodowe są dużą rzadkością. Za najwybitniejszą partyturę Johna Debneya (obok Pasji, rzecz jasna i tutaj stawia się albo znak równości, albo ma się duży dylemat co postawić na pierwszym miejscu) jest Cutthroat Island. Wykonana przez LSO bodaj partytura została wychwalona w niebogłosy i ma naprawdę wielu miłośników (chyba więcej osób słyszało muzykę Debneya niż obejrzało film, ale nie mam na to żadnych dowodów :D). Co to było? Klasyczny Korngoldowski swashbuckler na orkiestrę i pełny chór, który dzisiaj robi duże wrażenie (chociaż przyznam, że nie znam Korngolda na tyle, by stwierdzić czy twórca dokonał tu jakiejś aktualizacji, ale o tym na pewno powiem, jak się dowiem :D). Parę lat później wielkim szokiem było zwolnienie Alana Silvestriego i zatrudnienie Badelta, który z pomocą Zimmera i jego Oddziału Composer Delta Force pod tytułem Media Ventures stworzył byt pt. Piraci z Karaibów. Partytura Badelta została mocno skrytykowana za brak odniesien do konwencji, ale zdobyła wielu nowych fanów wśród młodzieży (za rockowe, chociaż przecież niedopracowane brzmienie). Drugą sprawą jest thriller. Kod da Vinci pokazuje, że Benny Herrmann wiecznie żywy. Wcześniej na żądanie Shyamalana poważnie odniósł się do niego James Newton Howard w słynnych Main Titles ze Znaków (w jakiś sposób na Hitchcocku wzorował napisy początkowe, przyznam, że nie pamiętam o co dokładnie chodziło, tylko tyle, że wypadło to znakomicie). Można pójśc różnymi ścieżkami, konserwatywną (i chyba w tym kierunku idzie Zimmer, John Williams - przyjaciel Herrmanna, JNH czasami, chociaż ładuje się w sound design niestety, i po co?), albo nowatorską, ale wtedy trafimy na poziom średniego Revella, czyli na totalną nudę, albo na zupełnie niesłuchalne atonalne brzmienie z dużą ilością elektroniki. Proszę o uzupełnienie tutaj :D Zimmer odnosi się do Herrmanna czasami, ale oczywiście, sam poszedł bardziej melodyjną drogą i tworzy ścieżki pokroju Fana czy Hannibala (gdzie wskazywanych podobieństw do stylu Herrmanna nie znalazłem).

Mariusz ma świętą rację, że powinniśmy zacząć od składanek, ale mam minimalne zastrzeżenie, które mocno zaważyło na wyborze albumów do recenzji. Dlaczego wybieramy te kolosy i mało dostępne w Polsce wydania FSM? To moja zasługa znowu :mrgreen:. Zależało mi na jednym. Re-recordingi są oczywiście dostępne. Specjalizuje się w tym para William Stromberg/John Morgan (żadnego jeszcze nie słyszałem z tego powodu, o którym mówię. Joel McNeely specjalizuje się w wykonaniach Herrmanna (Varese Sarabande prezentuje kompletne wydania), itd. Mi zależało jednak na tym, żeby "przemówił" do słuchaczy sam kompozytor, czyli na oryginalnych wykonaniach (często przecież w tych czasach sami kompozytorzy sobie dyrygowali, sztuka, która dzisiaj powoli zanika, niestety). To jest też jeden z powodów, dla których piszę takie elaboraty (chociaż po tym poście widzę, że drugim podstawowym powodem, poza "ideologicznymi" jest po prostu to, że chyba ja już tak mam po prostu :mrgreen:). Poza elementarną historią ścieżki (naćkaną ciekawostkami, tutaj pewnie dlatego tak na to stawiam, że wiem, że właśnie to jest moją największą siłą) wspominam o wydaniach i, jak w Psycho, różnicach w wykonaniu, tak żeby dać jak najpełniejszy obraz ścieżki (stąd też długie albumy, trzeba przemyśleć, czy nie lepiej robić recenzji krótszych i bardziej dostępnych, a dłuższym edycjom complete nie poświęcać artykułów faktycznie).

Czytam tę dyskusję bardzo uważnie i faktycznie, może trzeba zmienić profil tej akcji...

Awatar użytkownika
Koper
Ennio Morricone
Posty: 26137
Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
Lokalizacja: Zielona Góra
Kontakt:

#41 Post autor: Koper » śr cze 28, 2006 20:30 pm

Paweł Stroiński pisze:Mi zależało jednak na tym, żeby "przemówił" do słuchaczy sam kompozytor, czyli na oryginalnych wykonaniach
No ale właśnie chodzi o to by zapoznać ludzi najpierw bardzo ogólnie z tą muzyką - tematyka, styl, najwybitniejsze utwory GA, a potem dopiero, jeśli ich (nas) to zaciekawi, niech poznają oryginalny"głos" kompozytora. I myślę, że takie jest też zdanie Mariusza, Tomka...

Awatar użytkownika
Olek Dębicz
Gość od wnoszenia fortepianu
Posty: 63
Rejestracja: pn cze 06, 2005 21:30 pm
Lokalizacja: Wrocław
Kontakt:

#42 Post autor: Olek Dębicz » śr cze 28, 2006 22:54 pm

Paweł Stroiński pisze: (...)dodekafonia, która potem przerodziła się w tzw. muzykę serialną, jest bardzo specyficzną i ponoć bardzo ścisłą (z tego co mi wiadomo żaden dźwięk serii nie może się powtórzyć przed jej skończeniem) techniką kompozytorską.
Gwoli ścisłości:
Dodekafonia to technika dwunastodźwiękowa, a więc atonalna, w której nie ma ograniczeń, jak w przypadku techniki tonalnej, na budowanie struktur melodycznych czy harmonicznych. Każdy z 12 dźwięków jest jakby równouprawniony, a nie podporządkowany klasycznym zasadom.
Seria to pewien wybrany przez kompozytora układ dźwięków w skali dwunastodźwiękowej. Jego ilość i jakość interwałów decyduje o brzmieniu. I właśnie takie układy stanowią podstawę dodekafonicznej muzyki serialnej

Różnica pomiędzy dodekafonią a muzyką serialną polega na tym, że serie niekoniecznie muszą się składać ze skali dwunastodźwiękowej (dodekafonicznej), lecz również z innych a także ze struktur rytmicznych, harmonicznych itp.

Za prekursora dodekafonii uznaje się Schonberga, ale nie należy zapominać o wpływach Aleksandra Skriabina.
Aleksander Dębicz - redaktor portalu Soundtracks.pl

Awatar użytkownika
Thedues
Site Admin
Posty: 299
Rejestracja: śr lip 13, 2005 12:52 pm
Lokalizacja: Kraków(9miesiecy w roku:D)
Kontakt:

#43 Post autor: Thedues » czw cze 29, 2006 01:21 am

eeeee nie znacie się:P

Dodekafonia, muzyka dodekafoniczna - technika kompozytorska w muzyce współczesnej oparta na rozszerzonej gamie diatonicznej. W początkach XX wieku była to awangardowa technika w muzyce współczesnej wypracowana przez tzw. Drugą Szkołę Wiedeńską. Najwybitniejszymi jej przedstawicielami byli: Alban Berg, Schönberg i Anton Webern. W Polsce praktycznie jedynym dodekafonistą był Józef Koffler.

Podstawą dodekafonicznych (czyli dwunastotonowych) technik kompozytorskich jest odrzucenie tonalności. W konsekwencji tego neguje się fakt uprzywilejowania pewnych dźwięków jako mocnych punktów (np. tonika, dominanta, medianta). Pierwszym postulatem dodekafonii było więc, że każdy dźwięk z dwunastostopniowej skali jest jednakowo uprawniony. Drugim postulatem było, że żaden dźwięk nie powinien być powtórzony, dopóki nie zostaną użyte wszystkie dźwięki skali. Ciąg dźwięków, nazwany przez Schönberga szeregiem, porządkiem lub serią - po niemiecku Reihe, nie jest odpowiednikiem tradycyjnie pojmowanej melodii. Jako czynnik całościowo porządkujący zarówno melodykę i harmonię bliżej jej raczej do tonacji, choć i ta paralela jest dość umowna.

Dodekafonia bywa często utożsamiana z muzyką serialną, co nie do końca jest prawdą. Pojęcie serii nie musi się ograniczać do dodekafonicznej serii 12 dźwięków. Porządkować serialnie można także dźwięki innych skal (otrzymując serie o innej ilości elementów niż 12), struktury harmoniczne, rytmiczne, dynamikę, artykulację etc. (Pierre Boulez, Karlheinz Stockhausen, serializm totalny). Z tego achronologicznego punktu widzenia dodekafonia sensu stricte jest tylko jednym z przykładów wykorzystania techniki serialnej. Z punktu widzenia chronologicznego to muzyka serialna rozwinęła się z rozszerzenia zasad porządkowania wymyślonych na użytek dodekafonii na inne elementy struktury dzieła muzycznego.

O ile sama dodekafonia miała dość krótki żywot ograniczający się do okresu życia i twórczości kompozytorów Drugiej Szkoły Wiedeńskiej, o tyle technika serialna była kultywowana potem przez kompozytorów Szkoły Darmsztadzkiej (Stockhausen, Nono, Boulez, Maderna) skupionej wokół instytucji kursów letnich (Ferienkurse) w Darmstadt i przez pewien czas była powszechnie uznawanym wyznacznikiem postępowości i awangardowości w muzyce. W tych czasach ku technice dodekafonicznej i serialnej zwrócili się także kompozytorzy, którzy za życia Schönberga nie wykazywali nią większego zainteresowania (Benjamin Britten, Dymitr Szostakowicz), albo nawet pozostawali do niej w opozycji (Igor Strawiński). Wywarła duży bezpośredni lub pośredni wpływ na praktycznie wszystkich kompozytorów polskich pierwszego pokolenia powojennego (Krzysztof Penderecki, Wojciech Kilar, Henryk Mikołaj Górecki) i niektórych ze starszej generacji (Lutosławski). Dodekafonia jako kierunek muzyczny jest już zamkniętym rozdziałem historii muzyki, natomiast technika serialna weszła na stałe do grona stosowanych technik kompozytorskich.

To się nazywa definicja!! a nie takie tam szkolne bzdety;)

P.S. Odsylam do linku wikipedi.org
http://pl.wikipedia.org/wiki/Dodekafonia
i tyle w temacie:D
psychiczny redaktor & admin portalu filmmusic.pl

Awatar użytkownika
Mariusz Tomaszewski
Szofer w RCP
Posty: 164
Rejestracja: sob kwie 30, 2005 21:04 pm
Lokalizacja: Łódź
Kontakt:

#44 Post autor: Mariusz Tomaszewski » czw cze 29, 2006 01:33 am

I tak powinny wyglądać profesjonalne recenzje, a nie jakieś tam bzdedy :P
Seksowny redaktor portalu www.filmmusic.pl :P

Awatar użytkownika
Tomek
Redaktor Kaktus
Posty: 4257
Rejestracja: pn maja 02, 2005 21:43 pm
Kontakt:

#45 Post autor: Tomek » czw cze 29, 2006 09:24 am

Thedues pisze:eeeee nie znacie się:P

Dodekafonia, muzyka dodekafoniczna - technika kompozytorska w muzyce współczesnej oparta na rozszerzonej gamie diatonicznej. W początkach XX wieku była to awangardowa technika w muzyce współczesnej wypracowana przez tzw. Drugą Szkołę Wiedeńską. Najwybitniejszymi jej przedstawicielami byli: Alban Berg, Schönberg i Anton Webern. W Polsce praktycznie jedynym dodekafonistą był Józef Koffler.

Podstawą dodekafonicznych (czyli dwunastotonowych) technik kompozytorskich jest odrzucenie tonalności. W konsekwencji tego neguje się fakt uprzywilejowania pewnych dźwięków jako mocnych punktów (np. tonika, dominanta, medianta). Pierwszym postulatem dodekafonii było więc, że każdy dźwięk z dwunastostopniowej skali jest jednakowo uprawniony. Drugim postulatem było, że żaden dźwięk nie powinien być powtórzony, dopóki nie zostaną użyte wszystkie dźwięki skali. Ciąg dźwięków, nazwany przez Schönberga szeregiem, porządkiem lub serią - po niemiecku Reihe, nie jest odpowiednikiem tradycyjnie pojmowanej melodii. Jako czynnik całościowo porządkujący zarówno melodykę i harmonię bliżej jej raczej do tonacji, choć i ta paralela jest dość umowna.

Dodekafonia bywa często utożsamiana z muzyką serialną, co nie do końca jest prawdą. Pojęcie serii nie musi się ograniczać do dodekafonicznej serii 12 dźwięków. Porządkować serialnie można także dźwięki innych skal (otrzymując serie o innej ilości elementów niż 12), struktury harmoniczne, rytmiczne, dynamikę, artykulację etc. (Pierre Boulez, Karlheinz Stockhausen, serializm totalny). Z tego achronologicznego punktu widzenia dodekafonia sensu stricte jest tylko jednym z przykładów wykorzystania techniki serialnej. Z punktu widzenia chronologicznego to muzyka serialna rozwinęła się z rozszerzenia zasad porządkowania wymyślonych na użytek dodekafonii na inne elementy struktury dzieła muzycznego.

O ile sama dodekafonia miała dość krótki żywot ograniczający się do okresu życia i twórczości kompozytorów Drugiej Szkoły Wiedeńskiej, o tyle technika serialna była kultywowana potem przez kompozytorów Szkoły Darmsztadzkiej (Stockhausen, Nono, Boulez, Maderna) skupionej wokół instytucji kursów letnich (Ferienkurse) w Darmstadt i przez pewien czas była powszechnie uznawanym wyznacznikiem postępowości i awangardowości w muzyce. W tych czasach ku technice dodekafonicznej i serialnej zwrócili się także kompozytorzy, którzy za życia Schönberga nie wykazywali nią większego zainteresowania (Benjamin Britten, Dymitr Szostakowicz), albo nawet pozostawali do niej w opozycji (Igor Strawiński). Wywarła duży bezpośredni lub pośredni wpływ na praktycznie wszystkich kompozytorów polskich pierwszego pokolenia powojennego (Krzysztof Penderecki, Wojciech Kilar, Henryk Mikołaj Górecki) i niektórych ze starszej generacji (Lutosławski). Dodekafonia jako kierunek muzyczny jest już zamkniętym rozdziałem historii muzyki, natomiast technika serialna weszła na stałe do grona stosowanych technik kompozytorskich.

To się nazywa definicja!! a nie takie tam szkolne bzdety;)

P.S. Odsylam do linku wikipedi.org
http://pl.wikipedia.org/wiki/Dodekafonia
i tyle w temacie:D
Widzę, że robisz Przemek wszystko by zdyskredytować Olka. Nie moja sprawa, ale chciałbym zwrócić uwagę na jedno: szacunek. Również tyle w temacie.
Obrazek

ODPOWIEDZ