Muzyka Złotej Ery
: pn cze 12, 2006 20:14 pm
Ponieważ postanowiliśmy zorganizować akcję retrospektywną związaną z tą epoką, chcielibyśmy spytać, co sądzicie o muzyce Golden Age. Jest kilka spraw, które słuchaczowi współczesnemu mogą sprawić poważne problemy. Po pierwsze trzeba poradzić sobie ze słabą jakością większości nagrań. Film Score Monthly na szczęście wprowadza w swoich wydaniach poważny remastering, ale jest parę śćieżek, którym by się to mocno przydało. Mamy także re-recordingi, ale jedną z decyzji metodologicznych jaką podjęliśmy rozpoczynając naszą akcję było trzymanie się oryginalnych nagrań, tam gdzie się da. Wyjątkiem są re-recordingi McNeely'ego ścieżek Bernarda Herrmanna, przynajmniej niektórych (podobno jego nagranie Zawrotu głowy Hitchcocka jest najlepszym możliwym i wprowadza te orkeistracje, które zostały nie wiedzieć czemu (!) wycięte z oryginalnego nagrania, dokonanego w Europie (zmienił się także dyrygent, w tym czasie strajkowali muzycy sesyjni).
Drugim problemem jest hiperekspresyjność ścieżek Golden Age i to coś, z czym ja mam osobiście problem. Zapoznałem się z paroma ścieżkami Alfreda Newmana (dokładnie trzema) i w jednym przypadku mieliśmy muzykę bardziej przesłodzoną i melodramatyczną niż w przypadku Jamesa Hornera, a trzeba powiedzieć, ze to jest dużo. Przyzwyczajony do dzisiejszych standrdów wprowadzonych przez underscore Zimmera długo zajmuje się przyzwyczajenie do tej ekspresji. Rozumiem, jeśli niektorym to się wyda śmieszne, jeśli coś się dzisiaj zestarzalo w tej epoce to właśnie te dwa aspekty, o których wspomniałem.
Przejdźmy teraz do zalet, a największe takze są dwie. Po pierwsze, tematyka. W tym celował (mówię z tego, co znam) Alfred Newman, świetnym tematykiem był także np. Miklós Rozsa. Co lepsze, tematy mają bardzo klasyczną konstrukcję, wprowadzenie konstrukcji piosenkowej (odsyłam do swojego wczesnego artykułu o relacjach muzyka poważna/filmowa) było być może zasługą Silver Age i kompozytorów, którzy (tak jak dzisiaj Hans Zimmer czy Danny Elfman) przyszli do muzyki filmowej z mainstreamu, przykładem niech tu będzie jazzman John Barry. Alfred Newman tworzył świetne wypracowane melodie, które dzisiaj sa w poważnym zaniku. Nie dziwię się więc, że tacy konserwatywni recenzenci jak James Southall (jeden z największych fanów epoki wśród światowych recenzentów) psioczy dzisiaj na jakość muzyki filmowej. Takich tematów się dzisiaj nie tworzy i nie powiem, by mi się to podobało.
Drugą sprawą jest jakość techniczna. Pod tym wzgledem najwyżej cenię (jak na razie, bo cały czas poznaję epokę) Bernarda Herrmanna, twórcę doskonałej muzyki atonalnej, ze świetnym kontrapunktem. I sam sobie orkiestrował (Alfred Newman pracował z Edwardem Powellem). Dzisiaj jedynym kompozytorem, który mógłby do takiego brzmienia dążyć jest mocno zresztą Herrmannowski John Williams. poza tym znakomitym technikiem jest Michael Giacchino czy Edward Shearmur. Oczywiście, wiele kompozycji (cały Preisner, The Thin Red Line) pokazuje, że skomplikowanie techniczne to właściwie nic, ale warto pamiętać o kompozytorach, którzy wszystko potrafili stworzyć sami, bez pomocy 10 pomocników (nie mówię tu o wspomaganiu się Alfreda Newmana ghostwriterami)... Zapraszam do dyskusji na temat zupełnie nieznanej w Polsce, a bardzo ważnej dla historii gatunku epoce.
Drugim problemem jest hiperekspresyjność ścieżek Golden Age i to coś, z czym ja mam osobiście problem. Zapoznałem się z paroma ścieżkami Alfreda Newmana (dokładnie trzema) i w jednym przypadku mieliśmy muzykę bardziej przesłodzoną i melodramatyczną niż w przypadku Jamesa Hornera, a trzeba powiedzieć, ze to jest dużo. Przyzwyczajony do dzisiejszych standrdów wprowadzonych przez underscore Zimmera długo zajmuje się przyzwyczajenie do tej ekspresji. Rozumiem, jeśli niektorym to się wyda śmieszne, jeśli coś się dzisiaj zestarzalo w tej epoce to właśnie te dwa aspekty, o których wspomniałem.
Przejdźmy teraz do zalet, a największe takze są dwie. Po pierwsze, tematyka. W tym celował (mówię z tego, co znam) Alfred Newman, świetnym tematykiem był także np. Miklós Rozsa. Co lepsze, tematy mają bardzo klasyczną konstrukcję, wprowadzenie konstrukcji piosenkowej (odsyłam do swojego wczesnego artykułu o relacjach muzyka poważna/filmowa) było być może zasługą Silver Age i kompozytorów, którzy (tak jak dzisiaj Hans Zimmer czy Danny Elfman) przyszli do muzyki filmowej z mainstreamu, przykładem niech tu będzie jazzman John Barry. Alfred Newman tworzył świetne wypracowane melodie, które dzisiaj sa w poważnym zaniku. Nie dziwię się więc, że tacy konserwatywni recenzenci jak James Southall (jeden z największych fanów epoki wśród światowych recenzentów) psioczy dzisiaj na jakość muzyki filmowej. Takich tematów się dzisiaj nie tworzy i nie powiem, by mi się to podobało.
Drugą sprawą jest jakość techniczna. Pod tym wzgledem najwyżej cenię (jak na razie, bo cały czas poznaję epokę) Bernarda Herrmanna, twórcę doskonałej muzyki atonalnej, ze świetnym kontrapunktem. I sam sobie orkiestrował (Alfred Newman pracował z Edwardem Powellem). Dzisiaj jedynym kompozytorem, który mógłby do takiego brzmienia dążyć jest mocno zresztą Herrmannowski John Williams. poza tym znakomitym technikiem jest Michael Giacchino czy Edward Shearmur. Oczywiście, wiele kompozycji (cały Preisner, The Thin Red Line) pokazuje, że skomplikowanie techniczne to właściwie nic, ale warto pamiętać o kompozytorach, którzy wszystko potrafili stworzyć sami, bez pomocy 10 pomocników (nie mówię tu o wspomaganiu się Alfreda Newmana ghostwriterami)... Zapraszam do dyskusji na temat zupełnie nieznanej w Polsce, a bardzo ważnej dla historii gatunku epoce.