Dwie drogi w muzyce filmowej
: wt lut 05, 2013 02:04 am
Chcę powiedzieć o czymś, co mnie wkurza w towarzystwie fanowskim. Dzisiaj się nawet o to pokłóciłem o to (mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu, że to przyznam) ostro z Turkiem i uległem pewnym emocjom, ale postaram się wyjaśnić na spokojnie i wbrew temu, co będzie sądził i wbrew temu, co pod wpływem emocji sam zasugerowałem (raczej niezręczność językowa wychodząca z moich emocji, niż to, co naprawdę sądzę), nie postrzegam wszystkich za idiotów, którzy myślą inaczej ode mnie, ale za idiotyzm postrzegam to, o czym chcę tutaj napisać.
Dzisiaj środowisko fanowskie, a także niestety środowisko producentów filmowych, się osadziło na dwóch frontach. I sądzę, że z obu stron jest to kwestia częściowo także ignorancji, zarówno wobec innych nurtów, jak i wzajemnie wobec siebie. Wynika to po części niestety z jakości dzisiaj powstających ścieżek, ale pewien trend wśród zarówno, jak uważam, producentów, jak i, tutaj na pewno mogę to powiedzieć wprost, fanów gatunku uważam za bardzo niepokojący.
Pierwszy trend to miłośnicy wszystkiego, co RCP. Tych na forum dzięki Bogu chyba nie ma, sam się do nich nie zaliczam, ale pewne rzeczy doprowadzają wręcz do facepalmów i nie będę tego ukrywał. Przytoczę tutaj przykład Hybrida, z którym gadałem kiedyś na pewnym programie, który zowie się soulseek. Jechałem ostro, bardzo ostro po Iron Manie Ramina (bo da się inaczej poza jednym kawałkiem, i to Zimmera, jak się okazuje?!), po czym mnie wrzucił na ignora, bo miałem czelność pojechać po kimś z RCP. Nie ma ścieżki Hansa, której by on nie lubił. Wszystko uwielbia. Tak, bywają gorsi fanboje niż ja i Wawrzek, razem wzięci. Tak pokrótce się przedstawia sprawę, a moją własną opinię zostawię na koniec.
To samo zrobię z drugą grupą. Tylko orkiestra i nic innego. Co z tego, że niektórzy kompozytorzy wprost zrzynają z Williamsa, Rozsy, Barry'ego, kogo tam jeszcze. Byle orkiestra była i to rozpisana jakoś porządnie. Tutaj klasycznym przykładem jest Christian Clemmensen, który za ładnie rozpisaną ścieżkę da piątkę, nawet jeśli tak naprawdę jest to średniak. Klasyczny przykład takiej recenzji to Superman Ottmana, którego ja ledwo zniosłem, ale tematy Williamsa, więc musi być piąteczka prawda? I jak się coś takiego pojawi, to po prostu zachwyt na świecie, Jezu, ktoś ładnie pisze! Ale co z tego, jeśli przy okazji człowiek zerżnie albo pół twórczości Williamsa (bo czemu nie, LUBIĘ GO!!) albo samego siebie (Horner w Cristiadzie).
Obie te grupy okopały się, ale to zupełnie. Tylko że czym się różni muzyka RCP od muzyki takiej staroświeckiej orkiestrowej? Tak obiektywnie? Otóż, uważam, że tak naprawdę niczym. Jedni rżną z Zimmera i pewnie rżną też miejscowe drzewa z lasu, żeby otrzymać jakiś dźwięk, inni rżną z Williamsa i całej tradycji. Czy coś to wnosi do gatunku jako takiego? Czy ma to JAKĄKOLWIEK wartość? W obu przypadkach nie. Jest to powtarzanie klisz. Nawet jeśli Debney w Lair skopiuje całą tradycję przygodową od Conana po Zemstę Sithów (sorry, to chyba głównie Kevin Kaska, ale ciekawe, kto przy okazji zauważy, że gość także TDKR orkiestrował!), to się będziemy cieszyć, bo kochamy Conana i Zemstę Sithów. Ale czy to się czymkolwiek różni od Piratów z Karaibów? Artystycznie? Zupełnie niczym.
Nie chcę tu argumentacji o świetnej zabawie, itd. Tak naprawdę, to nic nie znaczy. Funkcjonalność w filmie? Niech sobie będzie. Ale czy to rozwija w ogóle jakoś gatunek? Nie. W jaki sposób spojrzeć na to w miarę obiektywnie, czy się w ogóle da spojrzeć na takie rzeczy obiektywnie? Problem czasami może polegać na logice wywodu. I tutaj muszę przytoczyć wprost i to niestety z ksywy pewnego użytkownika tego forum. Lis23... Cristiada przepisuje całą karierę Hornera i jest w porządku. Hobbit przepisuje fragmenty Władcy Pierścieni (i chyba słusznie, tutaj raczej widzę konstrukcję świata muzycznego tej trylogii niż lenistwo Shore'a, gość jest akurat intelektualnie na wysokim poziomie, więc myśli narracyjnie, nawet jeśli w Hobbicie to może rozczarowywać - jak Marka - swoją łopatologią), w porządku. Ale jakie argumenty mamy przeciwko Batmanom Zimmera (w których konsekwentnie na prawach serii - dokładnie na tych samych zasadach co w trylogii Star Wars czy Władcy Pierścieni - nie mówię tu o JAKOŚCI muzyki, ale o METODZIE ILUSTRACYJNEJ)? Jest wtórne. To w końcu może być wtórne czy nie może być? Oryginalność JEST jakąś wartością, czy nie jest? (Pomijam już fakt, że jak ktoś mu wypomni, że coś się może nie podobać w jego ukochanej ścieżce, to od razu o nudach wtórnych Batmanów mówi, jakby inne score'y nie istniały) To jest problem, który poruszyłem w recenzji Cristiady. Szanujemy takie rzeczy czy nie? Na co może sobie pozwolić kompozytor?
Okopanie się na z góry upatrzonych pozycjach uważam za skrajną głupotę i to z obu stron. RCP? W większości gówno. W zeszłym roku udało im się wyrwać z typowego brzmienia a la Hans i powstały dwa score'y, które może nie odcinają się od "tradycji" zupełnie, ale przynajmniej w detalach próbują czegokolwiek innego - Ironclad i The Eagle. Można choć trochę po swojemu? Jakoś tam można. Jedynek to nie dostało od hejterów, więc coś jest na rzeczy. Ale wracając do tematu na poważnie, tak. To jest gówno, ale nawet i niech sobie będzie dalekie od doskonałości. Nie to jest najgorsze, że Ramin score spieprzy, czy że Atli "doprowadza Beatrix do abdykacji", czy coś takiego. To jeszcze najgorsze nie jest. Jakby się chciało można by tłumaczyć (mi się do końca nie chce, ale argument jest warty rozważenia), że chłopaki się jeszcze uczą, bo są młodzi, a mało samodzielnie dostają i w ogóle niech ich ktoś przytuli. Co z tego, że Atli współpracował wcześniej z jednym z najwybitniejszych do dziś żyjących kompozytorów telewizyjnych (Hans go zwinął od Mike'a "The A-Team" Posta), co z tego, że Ramina Badelt zgarnął prosto z UCLA bodaj? Tak, może się dławi kebabami, ale kompozycję na w miarę niezłej uczelni to on skończył, niestety. Właśnie nic z tego. Gorsze jest coś innego. Brzmienie muzyki filmowej się ujednolica. I nie potrafię sobie wyobrazić, żeby Ramin chciał być takim Hansem dla opornych, tutaj przeważa głupota producentów. Ale także i fanbojów, skoro, cholera, te score'y jak Iron Man czy (temat jest dziś kultowy!) oba sezony Gry o Tron się cholera sprzedają! To niech tak będzie!
Orkiestra? Też zjada własny ogon. Tym razem nie skopiujmy sobie Hansa, ale skopiujmy dajmy na to Rozsę. Dlaczego? Bo go lubię i chyba to pasuje do filmu. O, nawet pasuje! THANK GOD! To idziemy dalej. Ale co z tego, jak mamy trzydziestą fanfarę, czterdzieste uderzenie w kotły jak John Williams w muzyce akcji, a w skrajnym przypadku nawet pięćdziesiąte powtórzenie czteronutowca w ostatnich 30 minutach? Czy naprawdę nie ma innej metody? Tutaj muszę trochę się przyczepić do Tomka Rokity. Nie, czysta orkiestra nie jest JEDYNĄ możliwą ilustracją kina fantasy. Naprawdę chciałbym usłyszeć coś a la Nightwish, z ich gitarami, z ich orkiestracjami, melodyką, itd. To też by mogła być magia. Inna rzecz, z powodu czasu nie do końca, ale przesłuchałem dzisiaj (nie do końca z własnej woli i nie, tym razem ja prosiłem Turka, żeby nic nie sugerować) kilka kawałków z tego całego Wir Wollten Aufs Meer. Kliszowe to jak cholera, chociaż nie zgodzę się, że słychać tam Herrmanna, to raczej coś innego. Ale na orkiestrę jest. To siup, zachwycajmy się. Bo czemu nie? I też fanboje orkiestrówki od razu się podniecą, bo WRESZCIE JEST ORKIESTRA I DOŚĆ RCP! Tylko po co to?
Artystyczny poziom jest w obu przypadkach taki sam. Czyli zerowy. Drugą rzeczą jest to, że z powodu tego okopania się, chyba także i kompozytorów, tracimy kontakt z rzeczywistością. Nikt nie mówi, że Wir Wollten Aufs Meer czy Lair pasowałoby do Tożsamości Bourne'a. Ale pytanie brzmi, czy Raine i Debney zdolni by byli do koncepcyjnie napisania czegoś na poziomie ścieżek Powella? Weźmy Ultimatum. Ten score jest PISANY POD KAMERĘ Z RĘKI. Słychać w tym RCP? Nie. A Powell tam zaczynał. Cała sprawa polega na tym, by dostosować brzmienie do danego filmu. Czy mamy z tym jakiś problem w dzisiejszych czasach? Tak. Z paru powodów. Producenci, kompozytorzy, reżyserzy, wszyscy zdaje się stracili częściowo pewien rodzaj instynktu. Zimmer w 2001 roku potrafił napisać 3 score'y i były to Hannibal, Pearl Harbor i Black Hawk Down. ZUPEŁNIE różne. Ostatnio? Piraci 4 i Sherlock 2 (moim zdaniem tamte score'y spierdolił, bo NIE "szukał brzmienia"), no i przynajmniej chant Bane'a. Horner ostatnio dał specyficzny klimat (choć on miewa z tym problemy) muzyce w The New World. Williams chyba nic zupełnie nowego nie stworzył od Wojny Światów i Wyznań gejszy. O Jamesie Newtonie Howardzie nic nie powiem, bo po co, jego muzyka mówi sama na siebie. Co mogłoby wnieść nowy oddech?
A dlaczego nie połączyć by elektroniki a la Hans Zimmer z orkiestracją i tematyką a la John Williams? Czy się da? Nie aż do tak skrajnego stopnia (bo oczywiście, nie ma nic lepszego jak Imagine the Asteroid Field czy Scherzo for a Jail House Rock), ale Hansa na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych uznano za wielki talent właśnie dzięki takim kombinacjom jak Backdraft i takiemu filmowemu instynktowi jak Black Rain, Driving Miss Daisy czy Rain Manowi. A co wyprawiał taki głos jak Jerry Goldsmith, jak rewolucjonizował gatunek w latach 70. i 80.? To on wprowadził MIDI! Gdzie są te głosy dla gatunku, które pozwoliłyby mu się wybić z dołka? Mogą takie głosy być, mogą takie geniusze funkcjonować, ale z powodu dominacji RCP, przerywanego drugim biegunem, mogą po prostu nie dostać szansy. Dlatego tak mnie na przykład ucieszył (i moim zdaniem potwierdził to swą muzyką) Thomas Newman w Bondzie. Tak samo Daft Punk w Tron: Legacy. Trzeba szukać w różnych miejscach, bo możemy się bardzo pozytywnie zaskoczyć.
Jaka w tym rola fanów? To, co naprawdę uważam za głupotę, czyli to, że zadowalamy się tym, co jest. To forum słusznie jest generalnie anty-RCP, ale pójście w drugą stronę (patrz gros dyskusji w sprawie Cristiady chociażby) jest też dużym błędem.
No, rozpisałem się, ale siedziało mi to na sercu od długiego czasu i musiałem to z siebie wyrzucić. I wbrew temu, co twierdzi Turek, jedyna osoba w tym świecie, którą postrzegam za kompletnego idiotę, jest Christian Clemmensen, który totalnie zatrzymał się w rozwoju i stracił kontakt z rzeczywistością.
Dzisiaj środowisko fanowskie, a także niestety środowisko producentów filmowych, się osadziło na dwóch frontach. I sądzę, że z obu stron jest to kwestia częściowo także ignorancji, zarówno wobec innych nurtów, jak i wzajemnie wobec siebie. Wynika to po części niestety z jakości dzisiaj powstających ścieżek, ale pewien trend wśród zarówno, jak uważam, producentów, jak i, tutaj na pewno mogę to powiedzieć wprost, fanów gatunku uważam za bardzo niepokojący.
Pierwszy trend to miłośnicy wszystkiego, co RCP. Tych na forum dzięki Bogu chyba nie ma, sam się do nich nie zaliczam, ale pewne rzeczy doprowadzają wręcz do facepalmów i nie będę tego ukrywał. Przytoczę tutaj przykład Hybrida, z którym gadałem kiedyś na pewnym programie, który zowie się soulseek. Jechałem ostro, bardzo ostro po Iron Manie Ramina (bo da się inaczej poza jednym kawałkiem, i to Zimmera, jak się okazuje?!), po czym mnie wrzucił na ignora, bo miałem czelność pojechać po kimś z RCP. Nie ma ścieżki Hansa, której by on nie lubił. Wszystko uwielbia. Tak, bywają gorsi fanboje niż ja i Wawrzek, razem wzięci. Tak pokrótce się przedstawia sprawę, a moją własną opinię zostawię na koniec.
To samo zrobię z drugą grupą. Tylko orkiestra i nic innego. Co z tego, że niektórzy kompozytorzy wprost zrzynają z Williamsa, Rozsy, Barry'ego, kogo tam jeszcze. Byle orkiestra była i to rozpisana jakoś porządnie. Tutaj klasycznym przykładem jest Christian Clemmensen, który za ładnie rozpisaną ścieżkę da piątkę, nawet jeśli tak naprawdę jest to średniak. Klasyczny przykład takiej recenzji to Superman Ottmana, którego ja ledwo zniosłem, ale tematy Williamsa, więc musi być piąteczka prawda? I jak się coś takiego pojawi, to po prostu zachwyt na świecie, Jezu, ktoś ładnie pisze! Ale co z tego, jeśli przy okazji człowiek zerżnie albo pół twórczości Williamsa (bo czemu nie, LUBIĘ GO!!) albo samego siebie (Horner w Cristiadzie).
Obie te grupy okopały się, ale to zupełnie. Tylko że czym się różni muzyka RCP od muzyki takiej staroświeckiej orkiestrowej? Tak obiektywnie? Otóż, uważam, że tak naprawdę niczym. Jedni rżną z Zimmera i pewnie rżną też miejscowe drzewa z lasu, żeby otrzymać jakiś dźwięk, inni rżną z Williamsa i całej tradycji. Czy coś to wnosi do gatunku jako takiego? Czy ma to JAKĄKOLWIEK wartość? W obu przypadkach nie. Jest to powtarzanie klisz. Nawet jeśli Debney w Lair skopiuje całą tradycję przygodową od Conana po Zemstę Sithów (sorry, to chyba głównie Kevin Kaska, ale ciekawe, kto przy okazji zauważy, że gość także TDKR orkiestrował!), to się będziemy cieszyć, bo kochamy Conana i Zemstę Sithów. Ale czy to się czymkolwiek różni od Piratów z Karaibów? Artystycznie? Zupełnie niczym.
Nie chcę tu argumentacji o świetnej zabawie, itd. Tak naprawdę, to nic nie znaczy. Funkcjonalność w filmie? Niech sobie będzie. Ale czy to rozwija w ogóle jakoś gatunek? Nie. W jaki sposób spojrzeć na to w miarę obiektywnie, czy się w ogóle da spojrzeć na takie rzeczy obiektywnie? Problem czasami może polegać na logice wywodu. I tutaj muszę przytoczyć wprost i to niestety z ksywy pewnego użytkownika tego forum. Lis23... Cristiada przepisuje całą karierę Hornera i jest w porządku. Hobbit przepisuje fragmenty Władcy Pierścieni (i chyba słusznie, tutaj raczej widzę konstrukcję świata muzycznego tej trylogii niż lenistwo Shore'a, gość jest akurat intelektualnie na wysokim poziomie, więc myśli narracyjnie, nawet jeśli w Hobbicie to może rozczarowywać - jak Marka - swoją łopatologią), w porządku. Ale jakie argumenty mamy przeciwko Batmanom Zimmera (w których konsekwentnie na prawach serii - dokładnie na tych samych zasadach co w trylogii Star Wars czy Władcy Pierścieni - nie mówię tu o JAKOŚCI muzyki, ale o METODZIE ILUSTRACYJNEJ)? Jest wtórne. To w końcu może być wtórne czy nie może być? Oryginalność JEST jakąś wartością, czy nie jest? (Pomijam już fakt, że jak ktoś mu wypomni, że coś się może nie podobać w jego ukochanej ścieżce, to od razu o nudach wtórnych Batmanów mówi, jakby inne score'y nie istniały) To jest problem, który poruszyłem w recenzji Cristiady. Szanujemy takie rzeczy czy nie? Na co może sobie pozwolić kompozytor?
Okopanie się na z góry upatrzonych pozycjach uważam za skrajną głupotę i to z obu stron. RCP? W większości gówno. W zeszłym roku udało im się wyrwać z typowego brzmienia a la Hans i powstały dwa score'y, które może nie odcinają się od "tradycji" zupełnie, ale przynajmniej w detalach próbują czegokolwiek innego - Ironclad i The Eagle. Można choć trochę po swojemu? Jakoś tam można. Jedynek to nie dostało od hejterów, więc coś jest na rzeczy. Ale wracając do tematu na poważnie, tak. To jest gówno, ale nawet i niech sobie będzie dalekie od doskonałości. Nie to jest najgorsze, że Ramin score spieprzy, czy że Atli "doprowadza Beatrix do abdykacji", czy coś takiego. To jeszcze najgorsze nie jest. Jakby się chciało można by tłumaczyć (mi się do końca nie chce, ale argument jest warty rozważenia), że chłopaki się jeszcze uczą, bo są młodzi, a mało samodzielnie dostają i w ogóle niech ich ktoś przytuli. Co z tego, że Atli współpracował wcześniej z jednym z najwybitniejszych do dziś żyjących kompozytorów telewizyjnych (Hans go zwinął od Mike'a "The A-Team" Posta), co z tego, że Ramina Badelt zgarnął prosto z UCLA bodaj? Tak, może się dławi kebabami, ale kompozycję na w miarę niezłej uczelni to on skończył, niestety. Właśnie nic z tego. Gorsze jest coś innego. Brzmienie muzyki filmowej się ujednolica. I nie potrafię sobie wyobrazić, żeby Ramin chciał być takim Hansem dla opornych, tutaj przeważa głupota producentów. Ale także i fanbojów, skoro, cholera, te score'y jak Iron Man czy (temat jest dziś kultowy!) oba sezony Gry o Tron się cholera sprzedają! To niech tak będzie!
Orkiestra? Też zjada własny ogon. Tym razem nie skopiujmy sobie Hansa, ale skopiujmy dajmy na to Rozsę. Dlaczego? Bo go lubię i chyba to pasuje do filmu. O, nawet pasuje! THANK GOD! To idziemy dalej. Ale co z tego, jak mamy trzydziestą fanfarę, czterdzieste uderzenie w kotły jak John Williams w muzyce akcji, a w skrajnym przypadku nawet pięćdziesiąte powtórzenie czteronutowca w ostatnich 30 minutach? Czy naprawdę nie ma innej metody? Tutaj muszę trochę się przyczepić do Tomka Rokity. Nie, czysta orkiestra nie jest JEDYNĄ możliwą ilustracją kina fantasy. Naprawdę chciałbym usłyszeć coś a la Nightwish, z ich gitarami, z ich orkiestracjami, melodyką, itd. To też by mogła być magia. Inna rzecz, z powodu czasu nie do końca, ale przesłuchałem dzisiaj (nie do końca z własnej woli i nie, tym razem ja prosiłem Turka, żeby nic nie sugerować) kilka kawałków z tego całego Wir Wollten Aufs Meer. Kliszowe to jak cholera, chociaż nie zgodzę się, że słychać tam Herrmanna, to raczej coś innego. Ale na orkiestrę jest. To siup, zachwycajmy się. Bo czemu nie? I też fanboje orkiestrówki od razu się podniecą, bo WRESZCIE JEST ORKIESTRA I DOŚĆ RCP! Tylko po co to?
Artystyczny poziom jest w obu przypadkach taki sam. Czyli zerowy. Drugą rzeczą jest to, że z powodu tego okopania się, chyba także i kompozytorów, tracimy kontakt z rzeczywistością. Nikt nie mówi, że Wir Wollten Aufs Meer czy Lair pasowałoby do Tożsamości Bourne'a. Ale pytanie brzmi, czy Raine i Debney zdolni by byli do koncepcyjnie napisania czegoś na poziomie ścieżek Powella? Weźmy Ultimatum. Ten score jest PISANY POD KAMERĘ Z RĘKI. Słychać w tym RCP? Nie. A Powell tam zaczynał. Cała sprawa polega na tym, by dostosować brzmienie do danego filmu. Czy mamy z tym jakiś problem w dzisiejszych czasach? Tak. Z paru powodów. Producenci, kompozytorzy, reżyserzy, wszyscy zdaje się stracili częściowo pewien rodzaj instynktu. Zimmer w 2001 roku potrafił napisać 3 score'y i były to Hannibal, Pearl Harbor i Black Hawk Down. ZUPEŁNIE różne. Ostatnio? Piraci 4 i Sherlock 2 (moim zdaniem tamte score'y spierdolił, bo NIE "szukał brzmienia"), no i przynajmniej chant Bane'a. Horner ostatnio dał specyficzny klimat (choć on miewa z tym problemy) muzyce w The New World. Williams chyba nic zupełnie nowego nie stworzył od Wojny Światów i Wyznań gejszy. O Jamesie Newtonie Howardzie nic nie powiem, bo po co, jego muzyka mówi sama na siebie. Co mogłoby wnieść nowy oddech?
A dlaczego nie połączyć by elektroniki a la Hans Zimmer z orkiestracją i tematyką a la John Williams? Czy się da? Nie aż do tak skrajnego stopnia (bo oczywiście, nie ma nic lepszego jak Imagine the Asteroid Field czy Scherzo for a Jail House Rock), ale Hansa na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych uznano za wielki talent właśnie dzięki takim kombinacjom jak Backdraft i takiemu filmowemu instynktowi jak Black Rain, Driving Miss Daisy czy Rain Manowi. A co wyprawiał taki głos jak Jerry Goldsmith, jak rewolucjonizował gatunek w latach 70. i 80.? To on wprowadził MIDI! Gdzie są te głosy dla gatunku, które pozwoliłyby mu się wybić z dołka? Mogą takie głosy być, mogą takie geniusze funkcjonować, ale z powodu dominacji RCP, przerywanego drugim biegunem, mogą po prostu nie dostać szansy. Dlatego tak mnie na przykład ucieszył (i moim zdaniem potwierdził to swą muzyką) Thomas Newman w Bondzie. Tak samo Daft Punk w Tron: Legacy. Trzeba szukać w różnych miejscach, bo możemy się bardzo pozytywnie zaskoczyć.
Jaka w tym rola fanów? To, co naprawdę uważam za głupotę, czyli to, że zadowalamy się tym, co jest. To forum słusznie jest generalnie anty-RCP, ale pójście w drugą stronę (patrz gros dyskusji w sprawie Cristiady chociażby) jest też dużym błędem.
No, rozpisałem się, ale siedziało mi to na sercu od długiego czasu i musiałem to z siebie wyrzucić. I wbrew temu, co twierdzi Turek, jedyna osoba w tym świecie, którą postrzegam za kompletnego idiotę, jest Christian Clemmensen, który totalnie zatrzymał się w rozwoju i stracił kontakt z rzeczywistością.