Dwie drogi w muzyce filmowej

Tutaj dyskutujemy o poszczególnych ścieżkach dźwiękowych napisanych na potrzeby kina.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Dwie drogi w muzyce filmowej

#1 Post autor: Paweł Stroiński » wt lut 05, 2013 02:04 am

Chcę powiedzieć o czymś, co mnie wkurza w towarzystwie fanowskim. Dzisiaj się nawet o to pokłóciłem o to (mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu, że to przyznam) ostro z Turkiem i uległem pewnym emocjom, ale postaram się wyjaśnić na spokojnie i wbrew temu, co będzie sądził i wbrew temu, co pod wpływem emocji sam zasugerowałem (raczej niezręczność językowa wychodząca z moich emocji, niż to, co naprawdę sądzę), nie postrzegam wszystkich za idiotów, którzy myślą inaczej ode mnie, ale za idiotyzm postrzegam to, o czym chcę tutaj napisać.

Dzisiaj środowisko fanowskie, a także niestety środowisko producentów filmowych, się osadziło na dwóch frontach. I sądzę, że z obu stron jest to kwestia częściowo także ignorancji, zarówno wobec innych nurtów, jak i wzajemnie wobec siebie. Wynika to po części niestety z jakości dzisiaj powstających ścieżek, ale pewien trend wśród zarówno, jak uważam, producentów, jak i, tutaj na pewno mogę to powiedzieć wprost, fanów gatunku uważam za bardzo niepokojący.

Pierwszy trend to miłośnicy wszystkiego, co RCP. Tych na forum dzięki Bogu chyba nie ma, sam się do nich nie zaliczam, ale pewne rzeczy doprowadzają wręcz do facepalmów i nie będę tego ukrywał. Przytoczę tutaj przykład Hybrida, z którym gadałem kiedyś na pewnym programie, który zowie się soulseek. Jechałem ostro, bardzo ostro po Iron Manie Ramina (bo da się inaczej poza jednym kawałkiem, i to Zimmera, jak się okazuje?!), po czym mnie wrzucił na ignora, bo miałem czelność pojechać po kimś z RCP. Nie ma ścieżki Hansa, której by on nie lubił. Wszystko uwielbia. Tak, bywają gorsi fanboje niż ja i Wawrzek, razem wzięci. Tak pokrótce się przedstawia sprawę, a moją własną opinię zostawię na koniec.

To samo zrobię z drugą grupą. Tylko orkiestra i nic innego. Co z tego, że niektórzy kompozytorzy wprost zrzynają z Williamsa, Rozsy, Barry'ego, kogo tam jeszcze. Byle orkiestra była i to rozpisana jakoś porządnie. Tutaj klasycznym przykładem jest Christian Clemmensen, który za ładnie rozpisaną ścieżkę da piątkę, nawet jeśli tak naprawdę jest to średniak. Klasyczny przykład takiej recenzji to Superman Ottmana, którego ja ledwo zniosłem, ale tematy Williamsa, więc musi być piąteczka prawda? I jak się coś takiego pojawi, to po prostu zachwyt na świecie, Jezu, ktoś ładnie pisze! Ale co z tego, jeśli przy okazji człowiek zerżnie albo pół twórczości Williamsa (bo czemu nie, LUBIĘ GO!!) albo samego siebie (Horner w Cristiadzie).

Obie te grupy okopały się, ale to zupełnie. Tylko że czym się różni muzyka RCP od muzyki takiej staroświeckiej orkiestrowej? Tak obiektywnie? Otóż, uważam, że tak naprawdę niczym. Jedni rżną z Zimmera i pewnie rżną też miejscowe drzewa z lasu, żeby otrzymać jakiś dźwięk, inni rżną z Williamsa i całej tradycji. Czy coś to wnosi do gatunku jako takiego? Czy ma to JAKĄKOLWIEK wartość? W obu przypadkach nie. Jest to powtarzanie klisz. Nawet jeśli Debney w Lair skopiuje całą tradycję przygodową od Conana po Zemstę Sithów (sorry, to chyba głównie Kevin Kaska, ale ciekawe, kto przy okazji zauważy, że gość także TDKR orkiestrował!), to się będziemy cieszyć, bo kochamy Conana i Zemstę Sithów. Ale czy to się czymkolwiek różni od Piratów z Karaibów? Artystycznie? Zupełnie niczym.

Nie chcę tu argumentacji o świetnej zabawie, itd. Tak naprawdę, to nic nie znaczy. Funkcjonalność w filmie? Niech sobie będzie. Ale czy to rozwija w ogóle jakoś gatunek? Nie. W jaki sposób spojrzeć na to w miarę obiektywnie, czy się w ogóle da spojrzeć na takie rzeczy obiektywnie? Problem czasami może polegać na logice wywodu. I tutaj muszę przytoczyć wprost i to niestety z ksywy pewnego użytkownika tego forum. Lis23... Cristiada przepisuje całą karierę Hornera i jest w porządku. Hobbit przepisuje fragmenty Władcy Pierścieni (i chyba słusznie, tutaj raczej widzę konstrukcję świata muzycznego tej trylogii niż lenistwo Shore'a, gość jest akurat intelektualnie na wysokim poziomie, więc myśli narracyjnie, nawet jeśli w Hobbicie to może rozczarowywać - jak Marka - swoją łopatologią), w porządku. Ale jakie argumenty mamy przeciwko Batmanom Zimmera (w których konsekwentnie na prawach serii - dokładnie na tych samych zasadach co w trylogii Star Wars czy Władcy Pierścieni - nie mówię tu o JAKOŚCI muzyki, ale o METODZIE ILUSTRACYJNEJ)? Jest wtórne. To w końcu może być wtórne czy nie może być? Oryginalność JEST jakąś wartością, czy nie jest? (Pomijam już fakt, że jak ktoś mu wypomni, że coś się może nie podobać w jego ukochanej ścieżce, to od razu o nudach wtórnych Batmanów mówi, jakby inne score'y nie istniały) To jest problem, który poruszyłem w recenzji Cristiady. Szanujemy takie rzeczy czy nie? Na co może sobie pozwolić kompozytor?

Okopanie się na z góry upatrzonych pozycjach uważam za skrajną głupotę i to z obu stron. RCP? W większości gówno. W zeszłym roku udało im się wyrwać z typowego brzmienia a la Hans i powstały dwa score'y, które może nie odcinają się od "tradycji" zupełnie, ale przynajmniej w detalach próbują czegokolwiek innego - Ironclad i The Eagle. Można choć trochę po swojemu? Jakoś tam można. Jedynek to nie dostało od hejterów, więc coś jest na rzeczy. Ale wracając do tematu na poważnie, tak. To jest gówno, ale nawet i niech sobie będzie dalekie od doskonałości. Nie to jest najgorsze, że Ramin score spieprzy, czy że Atli "doprowadza Beatrix do abdykacji", czy coś takiego. To jeszcze najgorsze nie jest. Jakby się chciało można by tłumaczyć (mi się do końca nie chce, ale argument jest warty rozważenia), że chłopaki się jeszcze uczą, bo są młodzi, a mało samodzielnie dostają i w ogóle niech ich ktoś przytuli. Co z tego, że Atli współpracował wcześniej z jednym z najwybitniejszych do dziś żyjących kompozytorów telewizyjnych (Hans go zwinął od Mike'a "The A-Team" Posta), co z tego, że Ramina Badelt zgarnął prosto z UCLA bodaj? Tak, może się dławi kebabami, ale kompozycję na w miarę niezłej uczelni to on skończył, niestety. Właśnie nic z tego. Gorsze jest coś innego. Brzmienie muzyki filmowej się ujednolica. I nie potrafię sobie wyobrazić, żeby Ramin chciał być takim Hansem dla opornych, tutaj przeważa głupota producentów. Ale także i fanbojów, skoro, cholera, te score'y jak Iron Man czy (temat jest dziś kultowy!) oba sezony Gry o Tron się cholera sprzedają! To niech tak będzie!

Orkiestra? Też zjada własny ogon. Tym razem nie skopiujmy sobie Hansa, ale skopiujmy dajmy na to Rozsę. Dlaczego? Bo go lubię i chyba to pasuje do filmu. O, nawet pasuje! THANK GOD! To idziemy dalej. Ale co z tego, jak mamy trzydziestą fanfarę, czterdzieste uderzenie w kotły jak John Williams w muzyce akcji, a w skrajnym przypadku nawet pięćdziesiąte powtórzenie czteronutowca w ostatnich 30 minutach? Czy naprawdę nie ma innej metody? Tutaj muszę trochę się przyczepić do Tomka Rokity. Nie, czysta orkiestra nie jest JEDYNĄ możliwą ilustracją kina fantasy. Naprawdę chciałbym usłyszeć coś a la Nightwish, z ich gitarami, z ich orkiestracjami, melodyką, itd. To też by mogła być magia. Inna rzecz, z powodu czasu nie do końca, ale przesłuchałem dzisiaj (nie do końca z własnej woli i nie, tym razem ja prosiłem Turka, żeby nic nie sugerować) kilka kawałków z tego całego Wir Wollten Aufs Meer. Kliszowe to jak cholera, chociaż nie zgodzę się, że słychać tam Herrmanna, to raczej coś innego. Ale na orkiestrę jest. To siup, zachwycajmy się. Bo czemu nie? I też fanboje orkiestrówki od razu się podniecą, bo WRESZCIE JEST ORKIESTRA I DOŚĆ RCP! Tylko po co to?

Artystyczny poziom jest w obu przypadkach taki sam. Czyli zerowy. Drugą rzeczą jest to, że z powodu tego okopania się, chyba także i kompozytorów, tracimy kontakt z rzeczywistością. Nikt nie mówi, że Wir Wollten Aufs Meer czy Lair pasowałoby do Tożsamości Bourne'a. Ale pytanie brzmi, czy Raine i Debney zdolni by byli do koncepcyjnie napisania czegoś na poziomie ścieżek Powella? Weźmy Ultimatum. Ten score jest PISANY POD KAMERĘ Z RĘKI. Słychać w tym RCP? Nie. A Powell tam zaczynał. Cała sprawa polega na tym, by dostosować brzmienie do danego filmu. Czy mamy z tym jakiś problem w dzisiejszych czasach? Tak. Z paru powodów. Producenci, kompozytorzy, reżyserzy, wszyscy zdaje się stracili częściowo pewien rodzaj instynktu. Zimmer w 2001 roku potrafił napisać 3 score'y i były to Hannibal, Pearl Harbor i Black Hawk Down. ZUPEŁNIE różne. Ostatnio? Piraci 4 i Sherlock 2 (moim zdaniem tamte score'y spierdolił, bo NIE "szukał brzmienia"), no i przynajmniej chant Bane'a. Horner ostatnio dał specyficzny klimat (choć on miewa z tym problemy) muzyce w The New World. Williams chyba nic zupełnie nowego nie stworzył od Wojny Światów i Wyznań gejszy. O Jamesie Newtonie Howardzie nic nie powiem, bo po co, jego muzyka mówi sama na siebie. Co mogłoby wnieść nowy oddech?

A dlaczego nie połączyć by elektroniki a la Hans Zimmer z orkiestracją i tematyką a la John Williams? Czy się da? Nie aż do tak skrajnego stopnia (bo oczywiście, nie ma nic lepszego jak Imagine the Asteroid Field czy Scherzo for a Jail House Rock), ale Hansa na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych uznano za wielki talent właśnie dzięki takim kombinacjom jak Backdraft i takiemu filmowemu instynktowi jak Black Rain, Driving Miss Daisy czy Rain Manowi. A co wyprawiał taki głos jak Jerry Goldsmith, jak rewolucjonizował gatunek w latach 70. i 80.? To on wprowadził MIDI! Gdzie są te głosy dla gatunku, które pozwoliłyby mu się wybić z dołka? Mogą takie głosy być, mogą takie geniusze funkcjonować, ale z powodu dominacji RCP, przerywanego drugim biegunem, mogą po prostu nie dostać szansy. Dlatego tak mnie na przykład ucieszył (i moim zdaniem potwierdził to swą muzyką) Thomas Newman w Bondzie. Tak samo Daft Punk w Tron: Legacy. Trzeba szukać w różnych miejscach, bo możemy się bardzo pozytywnie zaskoczyć.

Jaka w tym rola fanów? To, co naprawdę uważam za głupotę, czyli to, że zadowalamy się tym, co jest. To forum słusznie jest generalnie anty-RCP, ale pójście w drugą stronę (patrz gros dyskusji w sprawie Cristiady chociażby) jest też dużym błędem.

No, rozpisałem się, ale siedziało mi to na sercu od długiego czasu i musiałem to z siebie wyrzucić. I wbrew temu, co twierdzi Turek, jedyna osoba w tym świecie, którą postrzegam za kompletnego idiotę, jest Christian Clemmensen, który totalnie zatrzymał się w rozwoju i stracił kontakt z rzeczywistością.

Awatar użytkownika
Templar
+ W.A. Mozart +
Posty: 9848
Rejestracja: wt sie 02, 2011 19:48 pm
Lokalizacja: Warsaw City
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#2 Post autor: Templar » wt lut 05, 2013 02:46 am

Ale się rozpisałeś :P A tych podziałów to jest więcej w zależności od tego jak się na to spojrzy, tutaj na forum to już bardziej jest widoczny podział Wawrzka na ambitnych i tych mających popcorn zamiast mózgu :mrgreen: A zaraz też przyjdzie Marek i powie, że takiego podziału nie ma, tylko tworzy go Wawrzek, a teraz także i ja :P Tutaj ten podział na RCP i "tylko orkiestra" nie istnieje właśnie z braku takich prawdziwych ultrasów RCP na forum, pomimo, że w Polsce jest ich jednak nawet całkiem sporo, ale coś się nie chcą u nas udzielać :( :P
Obrazek

"Problem z cytatami w internecie jest taki, że ludzie natychmiast wierzą w ich prawdę" - Abraham Lincoln

http://www.lastfm.pl/user/iTemplar

Awatar użytkownika
Wojteł
John Williams
Posty: 9827
Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#3 Post autor: Wojteł » wt lut 05, 2013 06:11 am

Templar pisze:Ale się rozpisałeś :P A tych podziałów to jest więcej w zależności od tego jak się na to spojrzy, tutaj na forum to już bardziej jest widoczny podział Wawrzka na ambitnych i tych mających popcorn zamiast mózgu :mrgreen:

Też tak myślę. Niektóre argumenty Wawrzka przeciwko Marianelliemu proszą się o hałaśliwego facepalma, z drugiej strony nie zawsze mam ochotę słuchać wysublimowanej muzyki a la Desplat, gdzie więcej czasu poświęca się na interpretację i wchodzenie w klimat, niż na fun ze słuchania (chociaż to też wszystko zależy od ściechy), zarazem nie lubię emocji wzbudzanych na siłę, łopatologicznie.
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara

Awatar użytkownika
Wawrzyniec
Hans Zimmer
Posty: 33879
Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#4 Post autor: Wawrzyniec » wt lut 05, 2013 13:55 pm

Tutaj akurat też skłaniam się do opinii Templara. I choć Paweł bardzo się tutaj rozpisał to uważam, że niestety podszedł ze złej strony do problemu. Gdyż właśnie widzi problem z perspektywy tych niby "orkiestrowych". Ja sam znam wiele osób, które uwielbiają brzmienie RCP, mam kolegów, którzy uważają "Transformery" za muczyny geniusz i kwintesencje epickości. Ale kiedy wspomnę o Johnie Williamsie, Ennio Morricone czy Jamesie Hornerze to pełny respekt i nie mówią, że to "staroświeckie gówno" jak pewien reżyser. I przecież nie jest tak, że miłośnicy RCP gardzą orkiestrą. Popatrzmy sobie na hans-zimmer.com jakim uwielbieniem i jakie oceny zbiera tam "How To Train Your Dragon", które ile się nie mylę jest na orkiestrę. Tyle, że napisany jest to score w nowoczesnym powellowskim stylu.

A np. James Horner mistrz od orkiestry też, skazany był przez wielu z Adamem na potępienie, a właśnie odrodził jak się feniks z popiołów, tym, że w takim "Avatarze" a już specjalnie "Karate Kid" do swojego brzmienia dodał lekką domieszkę RCP, czy bardziej stylu Zimmera.

To nie jest walka RCP vs. Orkiestra, choć tak łatwo tej drugiej stronie jej przedstawiać i czyni ich szlachetnością. To jest tradycyjny przykład walki ze zmianami, akceptacji, nawet jeżeli te zmiany nie są może na dobre. To taka trochę chęć życia przeszłością, czy też ułudą, że w przeszłości to wszystkie score'y były piękne na orkiestrę, zapominając ile też kiczowatej elektroniki i innych dziwactw wtedy wychodziło. Ale tego efektem też jest, że wystarczy, aby score był na orkiestrę, jak "jack Reacher" czy "Wir Wollten Aufs Meer", aby już być nagradzanym.

To jest tradycyjnie walka światopoglądowa. Czy też brak zrozumienia, że nie samą ambitną muzyką się żyje, czy też bardziej samą "hambitną". Tylko podczas takiego argumentu oczywiście słyszy się odpowiedź, że w takim razie lepiej niech takie osoby idą do popu, gdyż w "prawdziwej muzyce filmowej" nie o to chodzi. A właśnie, że też oto chodzi i fun, prostota, czasami tandeta też stały się i są częścią muzyki filmowej.

A zresztą dla mnie takiego pojedynku nigdy nie było. Zważywszy też na dobór moich ulubionych kompozytorów, którzy się w tej materii doskonale uzupełniają.

Dziękuję za uwagę.
#WinaHansa #IStandByDaenerys

Awatar użytkownika
Marek Łach
+ Jerry Goldsmith +
Posty: 5671
Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
Lokalizacja: Kraków

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#5 Post autor: Marek Łach » wt lut 05, 2013 14:16 pm

Jedynym problemem jest promowanie tandety pokroju ostatnich dokonań Jablonskich i Orvarssonów. :P :P Gdyby standardowym poziomem produkcji środowiska RCP były ścieżki pokroju Incepcji albo TDKR, to nikt (poza kilkoma forumowymi ultrasami Williamsa, których i tak wszyscy traktują z przymrużeniem oka) by złego słowa o tej grupie nie powiedział. Poza tym nie sprowadzajmy elektroniki w muzyce filmowej tylko do RCP, stawiając ją w opozycji do staroświeckiej symfoniki - oba te prądy w filmówce mają z milion odcieni.

Awatar użytkownika
Ghostek
Hardkorowy Koksu
Posty: 10223
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#6 Post autor: Ghostek » wt lut 05, 2013 16:52 pm

Za dużo czytania. Skróci mi to ktoś w 3 zdaniach?
Obrazek

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58235
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#7 Post autor: Adam » wt lut 05, 2013 16:54 pm

Ghostek pisze:Za dużo czytania. Skróci mi to ktoś w 3 zdaniach?
:mrgreen: racja

Paweł, tak, jesteś w ciąży ;-)
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
Koper
Ennio Morricone
Posty: 26138
Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
Lokalizacja: Zielona Góra
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#8 Post autor: Koper » wt lut 05, 2013 18:02 pm

Ghostek pisze:Za dużo czytania. Skróci mi to ktoś w 3 zdaniach?
To co zwykle. :D

Muzyka filmowa to nie tylko RCP i klasyczna, jejtmotywiczna orkiestra a la Rozsa czy Williams. Przecież scory Ennio do spaghetti-westernów wcale nie są klasycznie-orkiestrowe. O Goldsmithcie Paweł sam wspomniał. A mamy jeszcze czystą elektronikę z lat 80., mamy minimalizm, mamy folk, mamy łączenie brzmień rockowych z orkiestrą, mamy masę różnych rzeczy.

A Paweł znów wytacza armaty, żeby pokazać jakie to RCP jest pokrzywdzone a idole Turka gówniani. Score Raine'a się podoba bo jest lekki, przyjemny, melodyjny, ładnie zorkiestrowany, czytelnie przekazuje emocje a nie dlatego, że jest w takim czy innym stylu. A jakieś tam ostatnie Orvarssony czy Raminy nie są kijowe bo RCPowe, tylko po prostu przy mega wtórności nie oferują niczego. Ani udanego tematu, ani przebojowości, ani emocji. Dorabianie do tego ideologii jest zbyteczne, naprawdę. Tak jak Marek napisał, gdyby wszyscy w RCP pisali scory na poziomie tych TOPowych Hansa, to nikt by na nich źle nie mówił. Z jakichś powodów nie piszą. Z jakich, to już jednak zupełnie inny temat.
"Hans Zimmer w tej chwili nic nie potrzebuje. (...) Ciebie też nie potrzebuje." - Paweł Stroiński

Awatar użytkownika
Marek Łach
+ Jerry Goldsmith +
Posty: 5671
Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
Lokalizacja: Kraków

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#9 Post autor: Marek Łach » wt lut 05, 2013 19:50 pm

Dodam jeszcze, że tak naprawdę score'y z bardzo różnych nurtów zdobywają sobie szerokie uznanie, czy to u nas czy zagranicą. Bo jak coś jest na poziomie, to ludzie docenią i nowoczesne elektroniczne brzmienie (TDKR, Tron Legacy, Cosmopolis), i niszowe indie scores (Bestie z południowych krain), i klasyczną symfonikę (Rise of the Guardians, War Horse, John Carter), i etnikę (Life of Pi) etc. Wiadomo że niektórzy artyści zawsze będą wywoływać kontrowersje i trudno im będzie się spotkać z jednolitym zachwytem wszystkich, ale przecież wszystkie powyższe ścieżki zdobyły sobie niemałe uznanie. Więc dyskutowanie o betonie RCP albo betonie orkiestrowym jest wydumane i błędne metodologicznie, bo środowisko muzyki filmowej - właśnie ze względu na jej elastyczność - będzie pod kątem stylu zawsze w sporym stopniu tolerancyjne. Jeśli chcemy budować jakieś teorie w oparciu o doświadczenia z radykałami, to tak jakbyśmy chcieli opisywać polską scenę polityczną zestawiając Korwin-Mikke i Palikota, pomijając to co jest pomiędzy. Wynik takiej "panoramy" będzie oczywiście zafałszowany.

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#10 Post autor: Paweł Stroiński » wt lut 05, 2013 21:06 pm

Koper pisze:
Ghostek pisze:Za dużo czytania. Skróci mi to ktoś w 3 zdaniach?
To co zwykle. :D

Muzyka filmowa to nie tylko RCP i klasyczna, jejtmotywiczna orkiestra a la Rozsa czy Williams. Przecież scory Ennio do spaghetti-westernów wcale nie są klasycznie-orkiestrowe. O Goldsmithcie Paweł sam wspomniał. A mamy jeszcze czystą elektronikę z lat 80., mamy minimalizm, mamy folk, mamy łączenie brzmień rockowych z orkiestrą, mamy masę różnych rzeczy.

A Paweł znów wytacza armaty, żeby pokazać jakie to RCP jest pokrzywdzone a idole Turka gówniani. Score Raine'a się podoba bo jest lekki, przyjemny, melodyjny, ładnie zorkiestrowany, czytelnie przekazuje emocje a nie dlatego, że jest w takim czy innym stylu. A jakieś tam ostatnie Orvarssony czy Raminy nie są kijowe bo RCPowe, tylko po prostu przy mega wtórności nie oferują niczego. Ani udanego tematu, ani przebojowości, ani emocji. Dorabianie do tego ideologii jest zbyteczne, naprawdę. Tak jak Marek napisał, gdyby wszyscy w RCP pisali scory na poziomie tych TOPowych Hansa, to nikt by na nich źle nie mówił. Z jakichś powodów nie piszą. Z jakich, to już jednak zupełnie inny temat.
Mówię o tym, co się dzieje w dzisiejszych czasach.

Poza tym dwie rzeczy - Wawrzek zinterpretował, że jestem za orkiestrą; Koper, że za RCP. Aha, czyli jak w końcu jest?

A score Raine'a nie jest chwalony za to, że jest na orkiestrę, ale za to, że jest ładnie zorkiestrowany? Właśnie go słucham i jest to po prostu totalny pojazd po wszystkich możliwych kliszach ilustrowania thrillera, jakie da się sobie wyobrazić w tej "klasycystycznej" stylistyce. Więcej się z niego dowiaduję dla kogo pracował, niż co sam sobą reprezentuje. Wystarczy to, co znamy i już się cieszymy? Coś takiego nie wymaga wiele talentu, tylko wystarczy osłuchanie...
Marek Łach pisze:Dodam jeszcze, że tak naprawdę score'y z bardzo różnych nurtów zdobywają sobie szerokie uznanie, czy to u nas czy zagranicą. Bo jak coś jest na poziomie, to ludzie docenią i nowoczesne elektroniczne brzmienie (TDKR, Tron Legacy, Cosmopolis), i niszowe indie scores (Bestie z południowych krain), i klasyczną symfonikę (Rise of the Guardians, War Horse, John Carter), i etnikę (Life of Pi) etc. Wiadomo że niektórzy artyści zawsze będą wywoływać kontrowersje i trudno im będzie się spotkać z jednolitym zachwytem wszystkich, ale przecież wszystkie powyższe ścieżki zdobyły sobie niemałe uznanie. Więc dyskutowanie o betonie RCP albo betonie orkiestrowym jest wydumane i błędne metodologicznie, bo środowisko muzyki filmowej - właśnie ze względu na jej elastyczność - będzie pod kątem stylu zawsze w sporym stopniu tolerancyjne. Jeśli chcemy budować jakieś teorie w oparciu o doświadczenia z radykałami, to tak jakbyśmy chcieli opisywać polską scenę polityczną zestawiając Korwin-Mikke i Palikota, pomijając to co jest pomiędzy. Wynik takiej "panoramy" będzie oczywiście zafałszowany.
Nie wiem, czy jestem w stanie się z tym zgodzić do końca. Doświadczenia z radykałami w tej chwili definiują niestety mainstream, taka jest brutalna prawda. Różnica polega na tym, czy producent jest w miarę inteligentny (wtedy dostaniemy nawiązania do klasyki gatunku albo może nawet, jak się cud zdarzy, kompozytor dostanie wolność!) albo nie (wtedy dostaniemy największe możliwe gówno a la RCP, jeśli jesteśmy optymistami, a jeśli jesteśmy pesymistami, to Tylera Batesa). To, jak rozumie muzykę filmową producent, ma cholerny wpływ na to, co otrzymamy. A tutaj niestety raczej doświadczenie każe być pesymistycznym. Mam przypominać historię Silvestriego, którego Bruckheimer wypieprzył z Piratów z Karaibów, bo w demie miały czelność znaleźć się partie na flety, o czym sam Alan w wywiadzie mówił?

Bestie wyszły tak dobrze dokładnie dlatego, że to był film niezależny. Angowi Lee pozwolili współpracować (sam sobie zresztą pozwolił, bo produkował ten film) z gościem, którego znał (Danna z nim wcześniej zrobił parę filmów) i na szczęście jest specjalistą od etniki Indii. A popatrzmy na te klasowe score'y na nowoczesną elektronikę:

1. Hans Zimmer
2. Howard Shore (no, co jak co, ale on by potrafił zrobić geniusz z dziesięciu rytmicznie pierdzących drwali z Gór Skalistych)
3. Daft Punk - kapela, która zjadła na elektronice zęby łącznie z całym unerwieniem i dziąsłami

Z czym do ludzi?

Klasyka orkiestry? Spielberg i Williams. Stanton - fanboj starszej epiki (czytał ktoś książeczkę?) współpracuje z fanbojem starszej epiki (choć Disney nie jest taki fajny, bo parę razy na ich zlecenie wypieprzono dobrych kompozytorów i zastąpili RCP, głównie Hansem samym, i tak powstali Piraci z Karaibów, a historię Trona Legacy podawałem; a poza tym Iron Man Ramina). Rise of the Guardians tutaj częściowo należy się modlić, że Hans stracił dominację w Dreamworks (pewnie teraz woli się z Warner Bros. trzymać) i że na to mu pozwolili w pełni.

A co by się stało, gdyby, nie wiem, Raminowi nagle kazali napisać na, nie wiem, Barry'ego, albo gdyby np. Silvestri dostał zlecenie na RCP?

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#11 Post autor: Paweł Stroiński » wt lut 05, 2013 21:34 pm

I jeszcze uwaga do Kopra, co do jego argumentacji:

Score Raine'a się podoba bo jest lekki, przyjemny, melodyjny, ładnie zorkiestrowany, czytelnie przekazuje emocje

Brawo, praktycznie doskonale (z wyjątkiem lekkości) opisałeś Lincolna. Nie ma w nim nic nieprzyjemnego, jest cholernie melodyjny, bardzo ładnie zorkiestrowany, a emocje przekazuje aż NADTO czytelnie.

Awatar użytkownika
Templar
+ W.A. Mozart +
Posty: 9848
Rejestracja: wt sie 02, 2011 19:48 pm
Lokalizacja: Warsaw City
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#12 Post autor: Templar » wt lut 05, 2013 21:36 pm

Paweł Stroiński pisze:(choć Disney nie jest taki fajny, bo parę razy na ich zlecenie wypieprzono dobrych kompozytorów i zastąpili RCP, głównie Hansem samym, i tak powstali Piraci z Karaibów, a historię Trona Legacy podawałem; a poza tym Iron Man Ramina).
Iron Man nie jest Disneya, tylko Paramountu :P



A poza tym fajnie wiedzieć, że TDKR i TRON zostały niby tak bardzo docenione, bo ja pamiętam trochę inne opinie :P
Obrazek

"Problem z cytatami w internecie jest taki, że ludzie natychmiast wierzą w ich prawdę" - Abraham Lincoln

http://www.lastfm.pl/user/iTemplar

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#13 Post autor: Paweł Stroiński » wt lut 05, 2013 21:37 pm

Z tego co pamiętam, Tron nie bardzo siię Markowi podobał, ale z TDKR był raczej na tak, zwłaszcza w kontekście całej trylogii Batmanowskiej, argumentacja tu jest słuszna. Dwie jedyne negatywne recenzje na świecie to Southall i Clemmensen. Nawet Broxton dał 3,5. choć reszcie dawał dwójki.

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#14 Post autor: Paweł Stroiński » wt lut 05, 2013 21:38 pm

I dzięki za poprawkę, co do Iron Mana, wyleciało mi z głowy, że to jeszcze przed przejęciem Marvela było.

Awatar użytkownika
Templar
+ W.A. Mozart +
Posty: 9848
Rejestracja: wt sie 02, 2011 19:48 pm
Lokalizacja: Warsaw City
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#15 Post autor: Templar » wt lut 05, 2013 21:45 pm

Paweł Stroiński pisze:I dzięki za poprawkę, co do Iron Mana, wyleciało mi z głowy, że to jeszcze przed przejęciem Marvela było.
Po przejęciu też Disney od razu nie zaczął robić filmów, Paramount i Universal (Hulk) mieli jeszcze prawa do ekranizacji, dopiero później Disney je odkupił i pierwszym filmem ich produkcji byli Avengersi, a drugim będzie Iron Man 3 ;) No i do ekranizacji Spider-Mana jeszcze (chyba bezterminowo) ma prawa Sony.


A o TRONie to też i Koper oraz Danielos niezbyt pochlebnie się wypowiadają :P
Obrazek

"Problem z cytatami w internecie jest taki, że ludzie natychmiast wierzą w ich prawdę" - Abraham Lincoln

http://www.lastfm.pl/user/iTemplar

ODPOWIEDZ