Harry Gregson-Williams: The CON: Prince Caspian
: ndz mar 13, 2011 16:21 pm
Całkiem przypadkowo obejrzałem w końcu Opowieści z Narnii : Księcia Kaspiana i mimo braku czasu nie mogłem się powstrzymać przed krótkim wywodem na temat krótko filmu i długo działalności muzyki w filmie.
Jeżeli komuś się chce czytać i podyskutować na temat to zapraszam i gorąco zachęcam, zwłaszcza recenzentów.
Książe Kaspian - szczerze bałem się obejrzeć tego Adamsona( dzieci, narnia, gadające borsuki ? myślę sobie to nie dla mnie . Właściwie kierowałem się miłością do HGW, co za tym idzie chciałem sprawdzić jak sprawuje się jego kompozycja. Stało się więc,włączam odbiornik i ? i przebrnąłem bez odruchów wymiotnych przez cały seans , na końcu stwierdzając, że moje obawy były zupełnie bezzasadne, bo to całkiem przyzwoity film, choć momentami balansujący na granicy kiczu. Za przykład niech posłuży scena pojedynku Wielkiego władcy Miraz'a, który zostaje pokonany przez 12 letniego prawiczka, no cóż...
Chciałbym jednak skupić się na tym jak wypada podczas seansu H. Gregson-Williams. Powiem, krótko na usta ciśnie mi się tylko jedno słowo'' Woow''. Tak powinna wyglądac muzyka do filmu epickiego okupionego klimatem baśniowym. Czułem nierozewalną więź emocjonalną z tą partyturą, wreszcie się nie dusiła w obrazie, nie musiałem nadstawiać ucha, nie została zagłuszona odłosem walk czy gonitw, nie została sprowadzona do drugorzędnej niegrającej roli bezbarwnej tapety, co się dzieje niestety dość często w przypadku tego kompozytora . Już praktycznie na samym początku czuć magię jaka bije z obrazu, podczas kolejnej podrózy starego teamu do świata Narnii. Gregson w wielu momentach bardzo umiejętnie stopniuje napięcie, nieobecne na krążku, dostępne w wersji Complete a szkoda bo dobrze wypadające w filmie w ''scenie skradania''na zamek. Mowa tutaj o utworze Flying to the Castle, oprócz sekwencji smyczkowej, nie jestem w stanie usłyszeć jakich instrumentów Anglik użył ? czy to są trąbki z tłumikiem czy rogi ? Tak czy siak brzmi to dobrze . Na przyzwoitym poziomie wypada muzyka dramatyczna, którą usłyszeć można podczas scen knucia intryg przez Miraza.
Świetnie zilustrowane sekwencje akcji ucieczka Księcia Kaspiana oraz albumowy Raid On The Castle, które nadają odpowiedniego tempa i podnoszą adrenalinę bez wrażenia muzycznego przesytu muzyki nad omawianą sceną. Błędem byłoby nie wspomnieć o pojedynku Piotra z Mirazem muzycznie również dajacą się we znaki odbiorcy, który ogląda je z zaciekawieniem , mimo iż podczas tego boju są przerwy muzyka i sama ''potyczka'' nie nudzi, ani przez chwilę, ponieważ kompozytor potrafił w ciekawy sposób połączyć świetne popowe brzmienie z orkiestrą. Pompatyczność bijąca z ekranu, którą można usłyszeć w Arrival At Aslan's How, wzbudziła we mnie ogromne niedające opisać się słowami emocje. Piękny podniosły motyw, zwany również ''motywem Aslana'', jest moim zdaniem w swojej budowie podobny do tego znanego wszystkim z Parku Jurajskiego, który można usłyszeć w Journey To The Island. Szkoda, że w filmie pojawia się on dość rzadko, choć wynagradza to emocjonujący finał,kiedy utwór na nowo zaaranżowany objawia się w pełnej krasie w momencie powrotu lwa. Nową bardzo udaną aranżacją Aslana, która wywołała u mnie ciarki na plecach, Gregson potwierdził swój nie bagatela ogromny talent. Anglik zresztą nieraz potwierdzał, że potrafi na nowo w ciekawy sposób odkurzyć ''stare kawałki'' nadając im zupełnie nowego charakteru. Za przykład można podać choćby (Almost) Alone At Last ze Shreka Trzeciego , który stanowi bardzo udaną ''przeróbkę'' chyba nawet lepszą od pierwowzoru Ride The Dragon.
W końcowej fazie filmu dostajemy piękne chwile, chwytające za serce, właściwie znów dzięki Harry'emu, które targają naszymi emocjami do granic możliwości, i co najważniejsze powodujące niechęc pożegnania się z bohaterami a zwłaszcza z piękną baśniową Narnią. Czuć, że niedługo ta niezwykła przygoda się skończy i znów trzeba będzie obudzić się w szarej rzeczywistości. Co ciekawe pod koniec tej pięknej atmosfery, którą stworzył kompozytor wpleciona, trzeba przyznać dość umiejętnie zostaje piosenka Reginy- The Call. Choć szczerze powiedziawszy, można by się było bez niej obejść zachwycając się dokonaniem Anglika.
I tak dochodząc do sedna sprawy
, muzyka w filmie moim skromnym zdaniem spisuje się na 5 gwiazdek, nutek, kreseczek ect. Dawno, powtarzam dawno już żadna muzyka podczas seansu nie zrobiła na mnie aż tak( z naciskiem na aż) dużego wrażenia. Śmiało można powiedzieć, że to co popełnił Gregson wytacza nowe szlaki i jest bardzo ważne dla gatunku fantasy . No i tutaj w mojej opinii wychodzi na jaw trudna dla mnie to zinterpretowania rzecz, mianowicie moim zdaniem, brak już nie tyle nominacji, która powinna być raczej formalnością ; ze strony redaktorów, ale niedocenienie oddziaływania tej muzyki w filmie, to istne kuriozum. ''Wasze jechanie po tej muzyce'' jest nie tylko już obrazą dla fanów HGW, bo nie w tym rzecz, ale moim zdaniem boleśnie kąsi fanów muzyki filmowej, ale co chyba najistotniejsze uderza w sam gatunek jakim jest muzyka filmowa. Wysunąłbym dość kontrowersyjną tezę, że rok 2008 należy zaliczyć do najlepszego w karierze Harry Gregson-Williamsa, mimo iż stworzył on w 2005 ''dzieło swojego życia''. Kingdom Of Heaven mimo swojej świetności pod wieloma względami, techniki, tematów i słuchalności, w filmie nie sprawował się aż tak dobrze jak Kaspian( pomijając czytałem ostatnio Marku twoją recenzję Koha na dyrwin i z wieloma rzeczami się zgadzam) , więc z punktu widzenia gatunku nie jest bardzo ważny. Należy również dodać o wybitnej pracy w tym roku Gregsona na rzecz Metal Gear Solid 4, która sprawuje się bezapelacyjnie wyśmienicie w grze. Stąd moje takie a nie inne wnioski. Nie chciałbym tu również napisać poematu, napiszę swoje wrażenia w komentarzach jak Paweł Stroiński ukończy w końcu recenzję.
Jeżeli komuś się chce czytać i podyskutować na temat to zapraszam i gorąco zachęcam, zwłaszcza recenzentów.
Książe Kaspian - szczerze bałem się obejrzeć tego Adamsona( dzieci, narnia, gadające borsuki ? myślę sobie to nie dla mnie . Właściwie kierowałem się miłością do HGW, co za tym idzie chciałem sprawdzić jak sprawuje się jego kompozycja. Stało się więc,włączam odbiornik i ? i przebrnąłem bez odruchów wymiotnych przez cały seans , na końcu stwierdzając, że moje obawy były zupełnie bezzasadne, bo to całkiem przyzwoity film, choć momentami balansujący na granicy kiczu. Za przykład niech posłuży scena pojedynku Wielkiego władcy Miraz'a, który zostaje pokonany przez 12 letniego prawiczka, no cóż...
Chciałbym jednak skupić się na tym jak wypada podczas seansu H. Gregson-Williams. Powiem, krótko na usta ciśnie mi się tylko jedno słowo'' Woow''. Tak powinna wyglądac muzyka do filmu epickiego okupionego klimatem baśniowym. Czułem nierozewalną więź emocjonalną z tą partyturą, wreszcie się nie dusiła w obrazie, nie musiałem nadstawiać ucha, nie została zagłuszona odłosem walk czy gonitw, nie została sprowadzona do drugorzędnej niegrającej roli bezbarwnej tapety, co się dzieje niestety dość często w przypadku tego kompozytora . Już praktycznie na samym początku czuć magię jaka bije z obrazu, podczas kolejnej podrózy starego teamu do świata Narnii. Gregson w wielu momentach bardzo umiejętnie stopniuje napięcie, nieobecne na krążku, dostępne w wersji Complete a szkoda bo dobrze wypadające w filmie w ''scenie skradania''na zamek. Mowa tutaj o utworze Flying to the Castle, oprócz sekwencji smyczkowej, nie jestem w stanie usłyszeć jakich instrumentów Anglik użył ? czy to są trąbki z tłumikiem czy rogi ? Tak czy siak brzmi to dobrze . Na przyzwoitym poziomie wypada muzyka dramatyczna, którą usłyszeć można podczas scen knucia intryg przez Miraza.
Świetnie zilustrowane sekwencje akcji ucieczka Księcia Kaspiana oraz albumowy Raid On The Castle, które nadają odpowiedniego tempa i podnoszą adrenalinę bez wrażenia muzycznego przesytu muzyki nad omawianą sceną. Błędem byłoby nie wspomnieć o pojedynku Piotra z Mirazem muzycznie również dajacą się we znaki odbiorcy, który ogląda je z zaciekawieniem , mimo iż podczas tego boju są przerwy muzyka i sama ''potyczka'' nie nudzi, ani przez chwilę, ponieważ kompozytor potrafił w ciekawy sposób połączyć świetne popowe brzmienie z orkiestrą. Pompatyczność bijąca z ekranu, którą można usłyszeć w Arrival At Aslan's How, wzbudziła we mnie ogromne niedające opisać się słowami emocje. Piękny podniosły motyw, zwany również ''motywem Aslana'', jest moim zdaniem w swojej budowie podobny do tego znanego wszystkim z Parku Jurajskiego, który można usłyszeć w Journey To The Island. Szkoda, że w filmie pojawia się on dość rzadko, choć wynagradza to emocjonujący finał,kiedy utwór na nowo zaaranżowany objawia się w pełnej krasie w momencie powrotu lwa. Nową bardzo udaną aranżacją Aslana, która wywołała u mnie ciarki na plecach, Gregson potwierdził swój nie bagatela ogromny talent. Anglik zresztą nieraz potwierdzał, że potrafi na nowo w ciekawy sposób odkurzyć ''stare kawałki'' nadając im zupełnie nowego charakteru. Za przykład można podać choćby (Almost) Alone At Last ze Shreka Trzeciego , który stanowi bardzo udaną ''przeróbkę'' chyba nawet lepszą od pierwowzoru Ride The Dragon.
W końcowej fazie filmu dostajemy piękne chwile, chwytające za serce, właściwie znów dzięki Harry'emu, które targają naszymi emocjami do granic możliwości, i co najważniejsze powodujące niechęc pożegnania się z bohaterami a zwłaszcza z piękną baśniową Narnią. Czuć, że niedługo ta niezwykła przygoda się skończy i znów trzeba będzie obudzić się w szarej rzeczywistości. Co ciekawe pod koniec tej pięknej atmosfery, którą stworzył kompozytor wpleciona, trzeba przyznać dość umiejętnie zostaje piosenka Reginy- The Call. Choć szczerze powiedziawszy, można by się było bez niej obejść zachwycając się dokonaniem Anglika.
I tak dochodząc do sedna sprawy
