: pt cze 04, 2010 15:54 pm
No ale Mystery sam musisz przyznać, że dwójka dla Robina za płytę to już troszkę lekkie przegięcie, szczególnie że w moim odczuciu mimo wad to naprawdę słuchalna praca.
muzyka filmowa i nie tylko...
https://forum.filmmusic.pl/
Takie podejście z mojej strony jako recenzenta byłoby absurdalne.Ele pisze:Szczerze mówiąc nigdy nie dają oceny patrząc na poprzednie score-y, w stylu "o kurczę dałem score'owi X ocenę Y, a to jest lepsze, czyli dam Y+1". Zawsze do każdego score'a podchodzę osobno i wystawiam ocenę patrząc przede wszystkim na słuchalność i.e. jak dużo frajdy sprawia mi słuchanie owej muzyki. Stąd możliwa czwórka dla Robina.
Które? Sporządź listę. I dlaczego? Bo pod recenzją Robin Hooda spośród krytykujących tekst tylko Mefisto przedstawił merytoryczną argumentację.dziekan pisze: Marek przesadził i powinien o tym wiedziec.Recenzje na filmmusic.pl to w dużym stopniu propaganda przeciwko RCP/MV i taka jest prawda Smile
No tak, 2 to nieco ostra ocena, ale Marek przynajmniej ładnie ją za argumentował i jako recenzent wykazał się tutaj sporą obiektywnością i umiejscowił jej miejsce w gatunku, wskazując wszelkie jej ułomności, czasami wręcz, aż nadto, bo jak wiemy, jakoś ten Robin jednak brzmi. A z tymi RCP haterami, to już naprawdę sobie darujcieNo ale Mystery sam musisz przyznać, że dwójka dla Robina za płytę to już troszkę lekkie przegięcie, szczególnie że w moim odczuciu mimo wad to naprawdę słuchalna praca.
No to przyjrzyjmy się tej argumentacji:dziekan pisze:Ja już napisałem o walorach tej pracy a jesli nie czytasz moich komentarzy dokladnie to już nie mój problem prawda?
Powiem tak: sam temat jest oparty na całkiem niezłym pomyśle, jest charakterystyczny. Czepiam się tego, że Streitenfeld nie sili się na jego rearanżowanie do poszczególnych scen, w rezultacie czego zatraca on swoją początkową niejednoznaczność. OK, Scott traktuje Godrey'a jako postać bardzooo łopatologicznie, ale przecież sam fakt bycia "podwójnym agentem" dodaje postaci pewnej wieloznaczności - i tutaj pole do popisu miałaby muzyka, która wzbogacałaby bohatera o dodatkową płaszczyznę. Sam temat Streitenfelda jest taki niejasny i mógłby w jakimś tam stopniu tę wielopłaszczyznowość oddawać, ale popatrz jak mało inteligentnie jest on w filmie wykorzystywany - natychmiast w zasadzie staje się typowym złowieszczym tematem dla szwarccharakteru, który miałby może sens w akcyjniaku czy prostej przygodówce, ale w kinie o zacięciu przynajmniej trochę "politycznym" kładzie postać na całej linii. W recenzji wspominałem o rozmowie Godfrey'a z Marshallem - scena jest niejednoznaczna, poza tym jest to scena dialogowa, zaś Streitenfeld prowadzi ją do tak intensywnej kulminacji, jak gdyby Godfrey był niemalże Darthem Vaderem. Po co dublować to co reżyserm nieudolnie nam przedstawił? I w kolejnych scenach powtarzanie tej samej wersji tematu tylko pogłębia takie doznanie - gdy zwiadowcy francuscy lądują w Anglii pod osłoną nocy aż prosi się wstawić subtelniejszy suspense, który nie będzie prowadził widza za rękę jak gdyby widz był ślepy. A tymczasem dostajemy znowu to złowieszcze 'bum bum bum bum', które krzyczy nam w twarz: "Oni są baaardzo źli!!!!!!". Przy którymś tam razie robi się to strasznie męczące, mimo że temat jako taki, jak już wspomniałem, jest charakterystyczny, i to byłby w pewnym stopniu sukces Streitenfelda.bladerunner20 pisze:Szczególnie nieudany jest w tej kwestii temat Godfrey’a, który właściwie bez żadnej istotniejszej wariacji powtarza się w trakcie seansu kilkukrotnie, wiecznie z tą samą łopatologiczną intensywnością (scena napiętej rozmowy między Godfrey’em a Marshallem jest przez tę oczywistość wręcz komiczna.
To jeden z niewielu tematów, które w tej pracy zyskują po filmie. Ciekawy, mroczny mrożacy krew w żyłach i wcale nie było go w nadmiarze w filmie.
O co mi chodzi z tą konstrukcyjnością - otóż Zimmer i za jego przykładem RCP (oczywiście nie oni pierwsi, ale obecnie oni właśnie naintensywniej tę kliszę wykorzystują, tak samo jak jest z wailing vocals) w dość schematyczny sposób próbują akcentować pewne intuicje "metafizyczne" w swoich ścieżkach. W Gladiatorze takim kontrapunktem dla "realu" (pod postacią Barbarian Horde, czy Might of Rome) było oczywiście Progeny, a w rozwinięciu cała warstwa z udziałem Gerrard. RH jest podobnie zbudowany konstrukcyjnie ("metafizyka" przeplata "real"), co więcej zbudowany jest w oparciu o podobne chwyty aranżacyjne (zwłaszcza wokal, czy przeciągłe jechanie na niskim rejestrze smyczków/elektroniki). To rozwiązanie jest strasznie przewidywalne teraz, 10 lat po Gladiatorze, i w gruncie rzeczy przez tę kliszowość już sztuczne. Progeny miało w sobie pewną duchowość, Destiny jej moim zdaniem za wiele nie ma.bladerunner20 pisze:Pact Sworn in Blood) umiejscowione aż do znudzenia zgodnie z fabularną konstrukcją Gladiatora i Królestwa..., które może i kreują nastrój metafizyki dla ubogich, ale tak naprawdę nie przekazują słuchaczowi choćby jednej informacji o bohaterach, ich motywacjach czy uczuciach.
Totalna bzdura. Do tej pory pamiętam ten fragment z filmu, kiedy Król został zabity, wywołuje ogromne emocje i wcale nie widzę tu większych podobieństw z konstrukcja fabularną Niebieskiego czy Gladiatora.
Wy mnie wszyscy dzisiaj osłabiaciedziekan pisze: Chyba nie.Ty też Bladu jesteś gotowy do pisania recenzji,więc chyba czas najwyższy wypłynąc na szerokie wody!!
Zgoda przewidywalne jest owszem, ale w mojej opinii działa nadal co do Destiny się zgodzę, ale w Pact Sworn In Blood? Walter's Burial? czy nawet Merry Men? Te utwory posiadają duszę .O co mi chodzi z tą konstrukcyjnością - otóż Zimmer i za jego przykładem RCP (oczywiście nie oni pierwsi, ale obecnie oni właśnie naintensywniej tę kliszę wykorzystują, tak samo jak jest z wailing vocals) w dość schematyczny sposób próbują akcentować pewne intuicje "metafizyczne" w swoich ścieżkach. W Gladiatorze takim kontrapunktem dla "realu" (pod postacią Barbarian Horde, czy Might of Rome) było oczywiście Progeny, a w rozwinięciu cała warstwa z udziałem Gerrard. RH jest podobnie zbudowany konstrukcyjnie ("metafizyka" przeplata "real"), co więcej zbudowany jest w oparciu o podobne chwyty aranżacyjne (zwłaszcza wokal, czy przeciągłe jechanie na niskim rejestrze smyczków/elektroniki). To rozwiązanie jest strasznie przewidywalne teraz, 10 lat po Gladiatorze, i w gruncie rzeczy przez tę kliszowość już sztuczne. Progeny miało w sobie pewną duchowość, Destiny jej moim zdaniem za wiele nie ma.