To nie jest takie proste, ale wydaje mi się, że dyskusja o ghostwritingu jest stara jak cały gatunek. Można wymieniać od cholery kontrowersji tutaj, a to Alfred Newman, a to pytania o wpływ Dona Davisa na Hornera, a to ploteczki wychodzące o tym, jak to ktoś napisał partię rogu Williamsowi w ET (bo o to się rozchodzi), czy ktoś napisał 5 minut Goldsmithowi w Star Treku (który był na tyle uczciwy, by podać kompozytora kawałka jako autora na partyturze - ważne, gość dostawał za to tantiemy, Hans robi to samo i pytanie, kto jeszcze, pewnie wiele osób).
I jest to cholernie ważna dyskusja, w zasadzie zasługująca na własny temat. Pytanie "Ile jest Zimmera w Zimmerze" w zasadzie nie ma odpowiedzi. Nawet wczesny Hans pozwala na pytanie. Czy i co pisała mu Shirley Walker? W końcu w pewnym momencie załatwił jej score do Chicago Joe and the Showgirl (z którym nie miał nic wspólnego, a nazwisko widnieje z powodów prawnych). Czy przypadkiem Mancina i Glennie-Smith nie napisali pewnej części Króla lwa? Jakiej? Są plotki mówiące, że gdzieś pół True Romance to Mancina. Jaki jest wpływ Nicka Glennie-Smitha na brzmienie Hansa PO Królu lwie? (Podpowiedź: Kojarzone ze starym, klasycznym MV sample perkusyjne - zob. Crimson Tide czy Peacemaker - są właśnie jego) A co z Badeltem, a dzisiaj Balfem?
I kolejne ważne pytanie. Czy jeśli Balfe napisze samodzielnie coś podobnego do Sherlocka (a napisał, słyszałem jeden kawałek z Ironclad), to czy mamy tutaj kopię z Hansa (a to się przyjmuje generalnie!) czy raczej to Hans zaadaptował styl Balfe'a? I w ogóle w tej sytuacji, czy Zimmer jest w ogóle w jakikolwiek sposób kreatywny?
Spróbuję podać własną odpowiedź na pytanie ostatnie. Pomińmy na razie tutaj kryzys Hansa z minionej właśnie dekady i ja osobiście uważam, że Incepcja to wyjście z kryzysu, ale nie o niej teraz mowa. Istnieje bardzo poważne pytanie: Dlaczego ścieżki autorstwa Hansa Zimmera są 10 razy lepsze niż samodzielne ścieżki Ramina Djawadiego, który napisał mu ćwierć score parę tygodni przed wzięciem się za swoją? Dlaczego Zimmer, który jest, jak sam mówi, idiotą-sawantem (termin używany wobec ludzi pokroju Rain Mana) jest nawet technicznie lepszy od takiego Ramina, którego, tak!, Badelt ściągnął do MV zaraz po ukończeniu przez Ramina kompozycji na UCLA? Zdziwieni? Ramin Djawadi ma formalne wykształcenie muzyczne.
Kiedy Hans przyszedł do Hollywood w 1988 roku był uważany za jeden z najbardziej obiecujących talentów i to talent, który szybko zdobywał pozycję i respekt fanów. Ludzie, którzy generalnie dziś go nie znoszą, bardzo często są dużymi fanami Backdraft. Budował pozycję powoli i cholera, uczył się. Błędów orkiestracyjnych jakie popełniał w 1990 roku, w zasadzie gdzieś do Króla lwa (choć tam są przynajmniej super tematy, tak samo Backdraft, które i owszem, ma pewne błędy) czasem nie da się słuchać. Czy ktoś kiedyś próbował przebrnąć przez Ptaszka na uwięzi? Ja parę razy. Praktycznie się nie da. Nawet raz spróbował dyrygentury, ale po tym doświadczeniu, stwierdził, że jednak tak się nie da.
Ghostwriterzy czy nie. Ani Walker, ani Glennie-Smith, ani Steve Bartek, który mu zorkiestrował dwie wczesne ścieżki, nie przestrzegli go przed podstawowymi błędami w orkiestracjach (Tak, Ptaszek na uwięzi to Bartek i Walker). Hans się uczył. Gość, który pogrywał sobie na keyboardach jako muzyk sesyjny w Londynie i w paru zespołach, z roku na rok stawał się coraz lepszy. Może będę tutaj fanbojski bardziej niż ktokolwiek, ale nie znam żadnego kompozytora, który w ciągu kilku-kilkunastu lat kariery aż tak wyrobiłby się muzycznie. Elfman? Od razu przyszedł jako ciekawy i genialny głos, zresztą podobno, jak miał malarię, to
Zimmer ma jedną wielką zaletę, która czasami, ostatnio często, staje się jego wadą. Jest swoim najcięższym krytykiem. Jeff Rona kiedyś powiedział w wywiadzie (gość, tak jak Hans, uważany za elektronicznego guru), że Hans NIGDY nie odda kawałka, który wie, że sam dobrze napisze, a jak czegoś nie jest w stanie napisać, to odda temu, który jest. To jeden problem z nim.
Cały czas jednak Hans wnosi w to wszystko mniej lub bardziej siebie. Ghostwriter dokładnie wie, co ma robić. Jeśli nie zrobi tego tak, jak trzeba, dostanie srogi opierdol, a Hans i tak wykona jego robotę. TAK to wygląda. Co do Bruckheimera, zadałem kiedyś kumplowi, bardziej zorientowanemu w Remote Control/Media Ventures niż ktokolwiek inny (np. dostał całego Ironclada od Balfego, ścieżkę, która wyjdzie w marcu), naiwne i głupie pytanie. Czy Zimmer próbował kiedyś świadomie schrzanić Bruckheimera, tak, by ten mu więcej nie dał roboty.
Odpowiedź brzmiała: Chyba Piraci 1. Zimmer spędził półtora dnia tworząc suity z tematami. Tzn. tworząc, wrzucił tam całe stare MV, za które sam odpowiadał. Tu dał Crimson Tide, tam Drop Zone (Czy ktoś słyszał oryginalne demo Hansa do Piratów? Pirates, Day One, 4:56 AM? Too Many Notes, Not Enough Rests jest tam nuta w nutę...), podobno w score jest jeden kawałek z Peacemakera, niezmieniony (prosiłem, nie dostałem

). Bruckheimer to zresztą zawsze burdel. Bierze kogo się da. Jak zatrudni do Armageddonu niezbyt doświadczonego Rabina, zorientowawszy się, że Rabin całości nie udźwignie, poleci do HGW, by napisał pół ścieżki (i dwa główne tematy), w międzyczasie przyjdzie Hans i z Tongerenem napisze kawałek, w którym Bruckheimer zakocha się tak, że fragment wejdzie jako "temat asteroidy" do prawie wszystkich scen z nią przed lądowaniem. Cały elaborat można napisać o Twierdzy i o tym, jak Hans chciał wyciąć własne nazwisko z napisów. Pearl Harbor to była taka desperacja, że cała ścieżka to w zasadzie Badelt, Zanelli i Jablonsky przy ostro spieprzonych orkiestracjach. Król Artur to Rupert Gregson-Williams i Steve Jablonsky pracujący na suitach Hansa. Tak jest, jak Hans ma wszystko w dupie.
A potem? Przychodzi Spanglish, Ostatni samuraj, Hannibal, Cienka czerwona linia. Incepcja zdaje się powolnym powrotem do takiej formy.