Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
- MichalP
- Nominacja do odkrycia roku
- Posty: 1056
- Rejestracja: czw wrz 07, 2017 04:28 am
- Lokalizacja: Gdzies w Kanadzie
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
Wiekszosc muzyki w filmach bedzie na 3 jezeli tylko nie razi i nie jest zupelnie z dupy strony. Tlo, ktorego sie nawet specjalnie nie zauwazy - szczegolnie w akcyjniakach.
I to jest dla mnie tez dramat wspolczesnego kina - bo z automatu roznym takim filmikom i muzyczkom daje sie trojeczki bo sie nie dostalo raka po pierwszych ogladnieciu/posluchaniu.
A druga rzecz to inaczej sie mierzy takich Jablonskych a inaczej dajmy na to takiego Beara, Arnolda, o Williamsie czy np Giacchino/Lennertzu juz nie wspominam. Bo 3 u Jablo zazwyczaj oznacza, ze i tak nie ma co nawet czasu marnowac na sluchanie tego na plycie a ci wszyscy inni to akurat plyte moga miec ciekawa. Ale i tu i tu jest 3 w filmie.
I to jest dla mnie tez dramat wspolczesnego kina - bo z automatu roznym takim filmikom i muzyczkom daje sie trojeczki bo sie nie dostalo raka po pierwszych ogladnieciu/posluchaniu.
A druga rzecz to inaczej sie mierzy takich Jablonskych a inaczej dajmy na to takiego Beara, Arnolda, o Williamsie czy np Giacchino/Lennertzu juz nie wspominam. Bo 3 u Jablo zazwyczaj oznacza, ze i tak nie ma co nawet czasu marnowac na sluchanie tego na plycie a ci wszyscy inni to akurat plyte moga miec ciekawa. Ale i tu i tu jest 3 w filmie.
- Ghostek
- Hardkorowy Koksu
- Posty: 10246
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
- Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
- Kontakt:
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
Zaraz dojdziemy do wniosku, że powinno się z urzędu za nazwisko stawiać określone minima i maksima ocen. Oh, wait a minute... przecież już tak się robi.
Poziom poziomem, talent talentem, ale do cholery oceniamy muzykę filmową. Jak ktoś patrzy na album z muzyką filmową jako na produkt niezależny, to zakrzywia rzeczywistość.
Poziom poziomem, talent talentem, ale do cholery oceniamy muzykę filmową. Jak ktoś patrzy na album z muzyką filmową jako na produkt niezależny, to zakrzywia rzeczywistość.
- MichalP
- Nominacja do odkrycia roku
- Posty: 1056
- Rejestracja: czw wrz 07, 2017 04:28 am
- Lokalizacja: Gdzies w Kanadzie
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
A dlaczego zakrzywia? Ja nie kupuje plyt z muzyka filmowa bo jest ona z filmow, tylko dlatego ze lubie jej sluchac. I w koncowce nie interesuje mnie jak ona sie sprawuje w filmie tylko czy mi sie podoba jak jej slucham. Obiektywnie moge sobie zaczac oceniac jej funckjonalnosc w filmie ale dla mnie jako sluchacza najwazniejsze bedzie zawsze jak wypada ta muzyka na plycie. Jasne, ze pewnie jak chcesz jako recenzent wypasc profesionalnie z punktu widzenia przemyslu filmowego to musisz ocenic jej funckconalnosc w filmie ale poniewaz ludzie chca tego sluchac to automatycznie zaczynasz to oceniac pod katem sluchalnosci i dodaje to zupelnie inny/glebszy wymiar.Jak ktoś patrzy na album z muzyką filmową jako na produkt niezależny, to zakrzywia rzeczywistość
I mozesz tak jak Broxton zrezygnowac w ogole z oceny albo rozdzielic ta ocene - ale mowic po prostu, ze ogolnie taki Skyscraper jest na 3 i Lost World Williamsa jest na 3 to hmmm. Chyba nie tedy droga. I w tym momencie trudno tez nie porownywac kompozytorow. Nie mowie, zeby dawac ocene za nazwisko ale wez mi wytlumacz jak ocenic Williamsa jako kompozytora i Jablonskiego jako "kompozytora" ktorego pisanie muzy ogranicza sie do klikania myszka.
- Ghostek
- Hardkorowy Koksu
- Posty: 10246
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
- Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
- Kontakt:
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
I tu nasza dyskusja po raz kolejny zatacza krąg.
Z perspektywy odbiorcy wiadome, że liczy się to, co i jak brzmi na płycie. Przecież kupujemy, by słuchać. Ale decyzja kupna jest chyba czymś podyktowana, nie? Nie wchodzimy do sklepu i nie mówimy sobie "Dobra, dzisiaj kupię sobie jakiś soundtrack. O, ten ma ładną okładkę, a i kompozytora kojarzę..." Wszystko działa na zasadzie "znam-lubię-kupuję". I ważnym tego czynnikiem jest oczywiście film. Ilu z was kupiło kiedyś soundtrack w ciemno nie znając ani twórcy ani filmu?
Ale to są problemy konsumenta.
Problemem krytyka jest godzenie faktu, że jest to zarówno produkt marketingowy (nie oszukujmy się, soundtracki są jedną z dźwigni marketingowych filmu), jak i pewnego rodzaju twórczość ocierająca się jeżeli nie o sztukę, to o rzemiosło. Ale ta twórczość bezpośrednio wypływa z pewnego faktu - przynależności, kontrastowości, tysięcy decyzji, które wpływają na taki, a nie inny kształt muzyki. Pomijanie tego wszystkiego i skupianie się na produkcie końcowym podczas oceniania zakrzywia właśnie istotę rzeczy. Istotę funkcji recenzenta i krytyka muzyki filmowej.
Jeżeli już taki Southall chce wystawiać oceny płytom olewając filmy, to niech zmieni nazwę portalu na music-wave.net, niech nie odnosi się do tego jako muzyki filmowej, tylko jako zjawiska muzycznego / propozycji wydawniczej konkretnego labela czy twórcy i niech sobie stawia 0/5. Bo inaczej niestety się nie da. Odniesienie do filmu jest moim zdaniem obligatoryjne.
Z perspektywy odbiorcy wiadome, że liczy się to, co i jak brzmi na płycie. Przecież kupujemy, by słuchać. Ale decyzja kupna jest chyba czymś podyktowana, nie? Nie wchodzimy do sklepu i nie mówimy sobie "Dobra, dzisiaj kupię sobie jakiś soundtrack. O, ten ma ładną okładkę, a i kompozytora kojarzę..." Wszystko działa na zasadzie "znam-lubię-kupuję". I ważnym tego czynnikiem jest oczywiście film. Ilu z was kupiło kiedyś soundtrack w ciemno nie znając ani twórcy ani filmu?
Ale to są problemy konsumenta.
Problemem krytyka jest godzenie faktu, że jest to zarówno produkt marketingowy (nie oszukujmy się, soundtracki są jedną z dźwigni marketingowych filmu), jak i pewnego rodzaju twórczość ocierająca się jeżeli nie o sztukę, to o rzemiosło. Ale ta twórczość bezpośrednio wypływa z pewnego faktu - przynależności, kontrastowości, tysięcy decyzji, które wpływają na taki, a nie inny kształt muzyki. Pomijanie tego wszystkiego i skupianie się na produkcie końcowym podczas oceniania zakrzywia właśnie istotę rzeczy. Istotę funkcji recenzenta i krytyka muzyki filmowej.
Jeżeli już taki Southall chce wystawiać oceny płytom olewając filmy, to niech zmieni nazwę portalu na music-wave.net, niech nie odnosi się do tego jako muzyki filmowej, tylko jako zjawiska muzycznego / propozycji wydawniczej konkretnego labela czy twórcy i niech sobie stawia 0/5. Bo inaczej niestety się nie da. Odniesienie do filmu jest moim zdaniem obligatoryjne.
- MichalP
- Nominacja do odkrycia roku
- Posty: 1056
- Rejestracja: czw wrz 07, 2017 04:28 am
- Lokalizacja: Gdzies w Kanadzie
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
I tutaj sie z toba zgadzam - muzyka filmowa z racji nazwy nawet I z punktu widzenia profesionalnego jej oceniania nie moze obyc sie bez jej funkcjonalnosci/dzialania w filmie. Z recenzjami Southalla jest ten problem, ze stawia on tylko jedna ocene I nigdy sie nie wie, czy w tej ocenie jest zawarty juz fakt odbioru muzyki w filmie czy nie.
O problemie temptrackow juz sie rozpisywano nieraz, nie bede tego powtarzal - ale dla mnie jak I mozliwe, ze dla takiego Southalla nastapilo pewne przeciazenie - taki punkt krytyczny. Mozesz brac pod uwage te wszystkie czynniki, o ktorych wspominasz, wplywajace na finalny produkt - ale jezeli ten produkt jest dokladna kopia czegos co bylo juz maglowane kilkanascie razy to jak to wtedy oceniac. Dodac temu gwiazdke albo dwie bo subiektywnie nie razi cie ta muza w filmie - I pozniej masz takie kuriozum (za recenzjami z Filmmusic ) - za muzyke w filmie 3 gwiazdki - Skyscraper, Lost World I Legend of Zorro Hornera.
Inna sprawa, ze w moim przypadku tak a nie inaczej postrzegam sama muzyke filmowa bo wlasnie mi nie raz sie zdarzylo kupic plyte/kasete bez znania filmu - dokladnie: okladka I nazwisko kompozytora. Nigdy nie bylem wielkim kinomaniakiem I na wczesnym etapie kojarzylem nazwiska ale juz nie filmy - zbieralo sie troche plyt z polki w Empiku I szlo sie je sluchac - to co mi podeszlo bylo kupowane. I po fakcie czasami sie film obejrzalo, czasami jak mnie tematyka nie interesowala to I nawet nie.
O problemie temptrackow juz sie rozpisywano nieraz, nie bede tego powtarzal - ale dla mnie jak I mozliwe, ze dla takiego Southalla nastapilo pewne przeciazenie - taki punkt krytyczny. Mozesz brac pod uwage te wszystkie czynniki, o ktorych wspominasz, wplywajace na finalny produkt - ale jezeli ten produkt jest dokladna kopia czegos co bylo juz maglowane kilkanascie razy to jak to wtedy oceniac. Dodac temu gwiazdke albo dwie bo subiektywnie nie razi cie ta muza w filmie - I pozniej masz takie kuriozum (za recenzjami z Filmmusic ) - za muzyke w filmie 3 gwiazdki - Skyscraper, Lost World I Legend of Zorro Hornera.
Inna sprawa, ze w moim przypadku tak a nie inaczej postrzegam sama muzyke filmowa bo wlasnie mi nie raz sie zdarzylo kupic plyte/kasete bez znania filmu - dokladnie: okladka I nazwisko kompozytora. Nigdy nie bylem wielkim kinomaniakiem I na wczesnym etapie kojarzylem nazwiska ale juz nie filmy - zbieralo sie troche plyt z polki w Empiku I szlo sie je sluchac - to co mi podeszlo bylo kupowane. I po fakcie czasami sie film obejrzalo, czasami jak mnie tematyka nie interesowala to I nawet nie.
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
A po co ta ironia z Bieberem? Równie dobrze można porównać to do recenzowania 9. symfonii Beethovena.Wawrzyniec pisze: ↑pt lip 20, 2018 11:17 amTo ocenia soundtracki jak nowy album Justina Biebera, a nie muzykę filmową.
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
To zupełnie nie tak.
Po pierwsze, w kontekście muzyki filmowej ocenianie samego albumu jest pewnego rodzaju wynaturzeniem. W zasadzie jeśli ktoś w ogóle zajmuje się muzyką filmową poza nami (tak fanami, jak i krytykami, którzy do grupy fanów się też zaliczają), to nigdy nie mówią nic na temat jej autonomii. Ta kwestia w ogóle nie istnieje na poletku teoretycznym. Tak samo kompozytorzy nie myślą o płycie raczej, jak komponują muzykę do filmu. Niezależnie od jakości danej muzyki, sukces komercyjny soundtracku raczej ich zaskakuje niż się go spodziewali, bo po prostu nie do końca jest to coś, o czym myśleli.
Po drugie, muzyka filmowa często sprzedaje się dlatego, że podobał się film. Niezależnie od tego, jak przyciężka bywa muzyka z np. Szklanej pułapki, kompozycja oczywiście pierwszej wody, itd., jej popularność wśród co niektórych fanów kina wynikała też z braku jej wydania przy okazji premiery filmu, w odróżnieniu od na przykład dwójki czy potencjalnie innych score'ów z popularnych filmów. Wiele z kultowych ścieżek akcji lat 80-tych nie miało właściwych wydań i dopiero teraz na fali limitów i kultowości niektórych tytułów (Die Hard, Commando choćby, 48 Hours też pierwsze) się je wydaje. W ostatnich latach to samo było choćby ze ścieżką bynajmniej nie lekką w odbiorze, czyli Ringiem Hansa. Być może fakt, że tak wiele osób (też fanów filmu) szukało tego score, wpłynął na jego popularność w następnych latach i nawet na status celebryty. To samo było z pierwszymi Transformersami, których przecież wydano prawie na żądanie fanów.
I w tym rzecz. Muzyka filmowa wydana na płycie jest przede wszystkim pamiątką z filmu. Nie zawsze jest to muzyka wysokiej urody czy słuchalności. Można jakością muzyki wyjaśnić popularność albumów Bravehearta, Legends of the Fall, Księżniczki Mononoke, Gwiezdnych wojen, Parku jurajskiego czy Tanczącego z wilkami. Ale czy przejdzie takie tłumaczenie w przypadku Batmana: Początek, o którym można powiedzieć wiele dobrego, ale raczej nie to, że charakteryzuje się piękną tematyką? Jak wyjaśnisz fakt, że Cienka czerwona linia np. nie była zbyt wielkim sukcesem komercyjnym jako album? Albo sukces pierwszych Piratów? Ile osób kupuje, poza nami, soundtracki nawet piękne z niepopularnych filmów?
Po pierwsze, w kontekście muzyki filmowej ocenianie samego albumu jest pewnego rodzaju wynaturzeniem. W zasadzie jeśli ktoś w ogóle zajmuje się muzyką filmową poza nami (tak fanami, jak i krytykami, którzy do grupy fanów się też zaliczają), to nigdy nie mówią nic na temat jej autonomii. Ta kwestia w ogóle nie istnieje na poletku teoretycznym. Tak samo kompozytorzy nie myślą o płycie raczej, jak komponują muzykę do filmu. Niezależnie od jakości danej muzyki, sukces komercyjny soundtracku raczej ich zaskakuje niż się go spodziewali, bo po prostu nie do końca jest to coś, o czym myśleli.
Po drugie, muzyka filmowa często sprzedaje się dlatego, że podobał się film. Niezależnie od tego, jak przyciężka bywa muzyka z np. Szklanej pułapki, kompozycja oczywiście pierwszej wody, itd., jej popularność wśród co niektórych fanów kina wynikała też z braku jej wydania przy okazji premiery filmu, w odróżnieniu od na przykład dwójki czy potencjalnie innych score'ów z popularnych filmów. Wiele z kultowych ścieżek akcji lat 80-tych nie miało właściwych wydań i dopiero teraz na fali limitów i kultowości niektórych tytułów (Die Hard, Commando choćby, 48 Hours też pierwsze) się je wydaje. W ostatnich latach to samo było choćby ze ścieżką bynajmniej nie lekką w odbiorze, czyli Ringiem Hansa. Być może fakt, że tak wiele osób (też fanów filmu) szukało tego score, wpłynął na jego popularność w następnych latach i nawet na status celebryty. To samo było z pierwszymi Transformersami, których przecież wydano prawie na żądanie fanów.
I w tym rzecz. Muzyka filmowa wydana na płycie jest przede wszystkim pamiątką z filmu. Nie zawsze jest to muzyka wysokiej urody czy słuchalności. Można jakością muzyki wyjaśnić popularność albumów Bravehearta, Legends of the Fall, Księżniczki Mononoke, Gwiezdnych wojen, Parku jurajskiego czy Tanczącego z wilkami. Ale czy przejdzie takie tłumaczenie w przypadku Batmana: Początek, o którym można powiedzieć wiele dobrego, ale raczej nie to, że charakteryzuje się piękną tematyką? Jak wyjaśnisz fakt, że Cienka czerwona linia np. nie była zbyt wielkim sukcesem komercyjnym jako album? Albo sukces pierwszych Piratów? Ile osób kupuje, poza nami, soundtracki nawet piękne z niepopularnych filmów?
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
ludzie którzy kupują płyty, kupują je bo lubią muzykę. a nie że im się podobał film czy nie. tak jest w przeważającej wiekszości. pomijamy oczywiście sytuacji, gdy mamusie kupują dzieciom soundtracki z bajek, najczęsciej w tych bzdurnych pl wersjach, zaraz po wyjściu z kina - tacy ludzie też napędzają sprzedaż. ale to są jednostkowe tytuły, a nie skala całego rynku.
#FUCKVINYL
- MichalP
- Nominacja do odkrycia roku
- Posty: 1056
- Rejestracja: czw wrz 07, 2017 04:28 am
- Lokalizacja: Gdzies w Kanadzie
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
Ladnie wylozyles tutaj kilka roznych kwesti dotyczacych zjawiska jakim jest wydawanie muzyki filmowej. I jest dokladnie tak jak mowisz - jest to produkt bardzo niszowy i jego sluchalnosc/popularnosc zalezy tak na prawde od upodoban fanow/sluchaczy a to czy cos zostanie wydane jako album do sluchania zalezy od wielu czynnikow - potencjalny popyt, moze wartosci artystyczne/sluchalne, popularnosc filmu itp.
Zjawisko jako takie rozwinelo sie w ostatnich latach i w pewnym sensie spopularyzowalo sie jeszcze bardziej wlasnie dzieki RCP i Zimmerowi - ten styl bardzo podszedl wielu ludziom.
Ale w takim razie jaki ma w ogole sens ocenianie muzyki filmowej w pierwszej kolejnosci - dyskusja na temat czy mozna oceniac muzyke tylko sluchajac albumu, czy trzeba znac jej funkcjonalnosc w filmie i w tym momencie przyporzadkowanie jakiejkolwiek oceny takiemu produktowi mija sie z celem jezeli (za Davidem Arnoldem) - kompozytor zrobil to o co go poproszono (celowo pisze zrobil a nie skomponowal/stworzyl) i wszyscy (bioracy udzial w tworzeniu filmu) sa zadowoleni i na 100% usatysfakcjonowani. Temat jest zamkniety, reszta to czysta spekulacja i indywidualne upodobania odbiorcow. Mozna sobie o tym pogadac na forum albo przy piwie ale pisanie profesjonalnej recenzji mija sie z celem - bo ma to taka samo wartosc (bez zadnej zlosliwosci) jak informacje o jakosci papieru, kolorystyce ksiazeczki i nadruku na samej plycie. Cos sie moze podobac albo nie ale proba uzycia jakichkolwiek kryteriow oceny mija sie z celem.
Zjawisko jako takie rozwinelo sie w ostatnich latach i w pewnym sensie spopularyzowalo sie jeszcze bardziej wlasnie dzieki RCP i Zimmerowi - ten styl bardzo podszedl wielu ludziom.
Ale w takim razie jaki ma w ogole sens ocenianie muzyki filmowej w pierwszej kolejnosci - dyskusja na temat czy mozna oceniac muzyke tylko sluchajac albumu, czy trzeba znac jej funkcjonalnosc w filmie i w tym momencie przyporzadkowanie jakiejkolwiek oceny takiemu produktowi mija sie z celem jezeli (za Davidem Arnoldem) - kompozytor zrobil to o co go poproszono (celowo pisze zrobil a nie skomponowal/stworzyl) i wszyscy (bioracy udzial w tworzeniu filmu) sa zadowoleni i na 100% usatysfakcjonowani. Temat jest zamkniety, reszta to czysta spekulacja i indywidualne upodobania odbiorcow. Mozna sobie o tym pogadac na forum albo przy piwie ale pisanie profesjonalnej recenzji mija sie z celem - bo ma to taka samo wartosc (bez zadnej zlosliwosci) jak informacje o jakosci papieru, kolorystyce ksiazeczki i nadruku na samej plycie. Cos sie moze podobac albo nie ale proba uzycia jakichkolwiek kryteriow oceny mija sie z celem.
- Ghostek
- Hardkorowy Koksu
- Posty: 10246
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 23:17 pm
- Lokalizacja: Wyłoniłem się z Nun
- Kontakt:
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
I tu też nie do końca jest to prawdą. Soundtrack to przede wszystkim marketing i doskonale wiedzą to producenci, którzy olewając score, publikują piosenki, które nawet w filmie nie wybrzmiały. Masa ludzi idzie za tytułem, choć w dobie internetu i e-sprzedaży rynek stsje się bardziej docelowy. Każdy może soboe sprawdzić, ocenić, ewnetualnie kupić. Ale sprzedaży dobitnie pokazują, że magia i popularność tytułu + marketing i nazwisko tworcy wiecej znaczą niż treść. Hans jest chyba najlepszym przykładem. Cokolwiek nie zrobi to praktycznie jest bestseller.Adam pisze: ↑pt lip 20, 2018 23:49 pmludzie którzy kupują płyty, kupują je bo lubią muzykę. a nie że im się podobał film czy nie. tak jest w przeważającej wiekszości. pomijamy oczywiście sytuacji, gdy mamusie kupują dzieciom soundtracki z bajek, najczęsciej w tych bzdurnych pl wersjach, zaraz po wyjściu z kina - tacy ludzie też napędzają sprzedaż. ale to są jednostkowe tytuły, a nie skala całego rynku.
- MichalP
- Nominacja do odkrycia roku
- Posty: 1056
- Rejestracja: czw wrz 07, 2017 04:28 am
- Lokalizacja: Gdzies w Kanadzie
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
Dodatkowo dochodzi teraz jeszcze kwestia formy sprzedazy - teraz kiedy mozesz kupic sobie cyfrowo pojedyncze kawalki tylko, przestaje miec znaczenie tzw sluchalnosc plyty i jej aranzacja. To sie tyczy nie tylko muzyki filmowej ale i muzyki w ogole. Po co sie napracowac, zeby zaaranzowac caly album jak mozesz sie stac super popularny po jednej jedynej piosence/utworze. W dobie LP bylo to jeszcze bardziej skomplikowane bo musiales dobrac kawalki na poczatek i koniec kazdej strony LP (swego czasu pisal o tym Phil Collins)
A w filmowce dochodzi jeszcze kwestia popularnosci samego filmu i znowu dochodzi kwestia gustow - ludzie kupuja plyty z filmowka z roznych powodow. Mozesz powiedziec ze jakas muza ci sie podobala, ale tak na prawde masz na playliscie tylko jeden kawalek z calego scoru, albo ze lubisz muzyke w tym filmie ale tak na prawde chodzi ci o piosenke, ktora w nim byla przez 20 sekund
Takze popularnosc filmu/kompozytora/piosenek to sie wszystko miesza jezeli chodzi o popularnosc danej muzy i pojedynczych fanow/zjadaczy chleba ktorzy kupuja filmowke z przypadku ale w ten sposob napedzaja sprzedaz danego albumu.
A w filmowce dochodzi jeszcze kwestia popularnosci samego filmu i znowu dochodzi kwestia gustow - ludzie kupuja plyty z filmowka z roznych powodow. Mozesz powiedziec ze jakas muza ci sie podobala, ale tak na prawde masz na playliscie tylko jeden kawalek z calego scoru, albo ze lubisz muzyke w tym filmie ale tak na prawde chodzi ci o piosenke, ktora w nim byla przez 20 sekund
Takze popularnosc filmu/kompozytora/piosenek to sie wszystko miesza jezeli chodzi o popularnosc danej muzy i pojedynczych fanow/zjadaczy chleba ktorzy kupuja filmowke z przypadku ale w ten sposob napedzaja sprzedaz danego albumu.
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
A i jeszcze jedno do Pawła i Tomka, bo zapomniałem wspomnieć. Gdyby sprzedaż była uzależniona od filmu, to taki Goldsmith by miał dziś popularność jakiegoś Wandmachera itp, bo 80% jego dyskografii była pisana do filmowych kup.
#FUCKVINYL
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
Nie bierzesz pod uwagę, że większość zagorzałych fanów Goldsmitha znała jego twórczość raczej z lat 70-tych/80-tych, a nie odkryła jego twórczość w latach 90-tych tak jak my?
Jak sądzisz, Goldsmithowi więcej fanów przyniósł pierwszy czy drugi Rambo? A może Leviathan, Mr. Baseball czy Dennis Rozrabiaka? Ze ścieżek ważnych dla naszego pokolenia, to przede wszystkim najważniejsze były Mulan i Mumia. Może First Knight, jeśli ktoś obejrzał film (a sprzedał się chyba średnio). No i Rudy na pewno był popularny i Air Force One.
Ale ile osób pamięta o czymś takim jak Love Field, Mr. Baseball czy nawet Fierce Creatures?
Jak sądzisz, Goldsmithowi więcej fanów przyniósł pierwszy czy drugi Rambo? A może Leviathan, Mr. Baseball czy Dennis Rozrabiaka? Ze ścieżek ważnych dla naszego pokolenia, to przede wszystkim najważniejsze były Mulan i Mumia. Może First Knight, jeśli ktoś obejrzał film (a sprzedał się chyba średnio). No i Rudy na pewno był popularny i Air Force One.
Ale ile osób pamięta o czymś takim jak Love Field, Mr. Baseball czy nawet Fierce Creatures?
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
No nie do końca o takich kryteriach mówimy. Jeśli mamy odpowiednio wyuczony słuch, a my akurat mamy, to jesteśmy w stanie w miarę uczciwie powiedzieć, dlaczego dany score dobrze wypadł w filmie a czemu nie. Album oczywiście jako album możemy oceniać, tylko że o tyle nie można tego oderwać od kontekstu, że wchodzi w grę kilka potencjalnych kwestii:MichalP pisze: ↑sob lip 21, 2018 00:01 amLadnie wylozyles tutaj kilka roznych kwesti dotyczacych zjawiska jakim jest wydawanie muzyki filmowej. I jest dokladnie tak jak mowisz - jest to produkt bardzo niszowy i jego sluchalnosc/popularnosc zalezy tak na prawde od upodoban fanow/sluchaczy a to czy cos zostanie wydane jako album do sluchania zalezy od wielu czynnikow - potencjalny popyt, moze wartosci artystyczne/sluchalne, popularnosc filmu itp.
Zjawisko jako takie rozwinelo sie w ostatnich latach i w pewnym sensie spopularyzowalo sie jeszcze bardziej wlasnie dzieki RCP i Zimmerowi - ten styl bardzo podszedl wielu ludziom.
Ale w takim razie jaki ma w ogole sens ocenianie muzyki filmowej w pierwszej kolejnosci - dyskusja na temat czy mozna oceniac muzyke tylko sluchajac albumu, czy trzeba znac jej funkcjonalnosc w filmie i w tym momencie przyporzadkowanie jakiejkolwiek oceny takiemu produktowi mija sie z celem jezeli (za Davidem Arnoldem) - kompozytor zrobil to o co go poproszono (celowo pisze zrobil a nie skomponowal/stworzyl) i wszyscy (bioracy udzial w tworzeniu filmu) sa zadowoleni i na 100% usatysfakcjonowani. Temat jest zamkniety, reszta to czysta spekulacja i indywidualne upodobania odbiorcow. Mozna sobie o tym pogadac na forum albo przy piwie ale pisanie profesjonalnej recenzji mija sie z celem - bo ma to taka samo wartosc (bez zadnej zlosliwosci) jak informacje o jakosci papieru, kolorystyce ksiazeczki i nadruku na samej plycie. Cos sie moze podobac albo nie ale proba uzycia jakichkolwiek kryteriow oceny mija sie z celem.
1. score'y, które genialnie wypadają w filmie i są beznadziejne na albumie. Tyczy się to wielu horrorów. Pamiętam, jak pod recenzją Interstellar polemizowałem z byłym redaktorem portalu, że jest to muzyka trudna w odbiorze i daje temu tróję, bo nie może puścić kolegom z pracy. Z tym że co przy takich kryteriach zrobić z recenzowaną przez niego Planetą Małp Goldsmitha? To się kolegom z roboty podoba? Czy nieco mniej? Pomijając coś tak genialnego jak Planeta Małp, może tak być, że nawet coś pokroju Skyscrapera (coś czego nie jestem w stanie ocenić, bo nie jestem targetem filmu, delikatnie rzecz ujmując) wypadnie w filmie wprost na 5. Jeśli film tego wymaga. Ale też oceniamy album i wtedy pytamy, czemu tak naprawdę to wydali w takiej a nie innej formie. Jest to też pytanie o target danej ścieżki i danego filmu. Aż przypomnę nieodżałowanego Mariusza Tomaszewskiego i cały hejt, jaki na niego spłynął za negatywną ocenę muzyki z kinowych animowanych Transformersów.
2. Czy wybór muzyki na albumie jest dobry czy zły? To się nieco mniej tyczy samej funkcjonalności w obrazie, ale na przykład Crimson Tide, jeśli zna się dobrze film i bootlega pełnego ma co najmniej jeden świetny fragment, który mógłby zastąpić cokolwiek gorsze zawarte na oryginale. Pierwotne wydanie Peacemakera też, które zupełnie zignorowały strukturę tej ściezki idąc w samą głośną akcję, a nie tylko to jest w tym score i akurat też było parę (filmowych) highlightów, których album nie zawierał. Jeśli ignorujemy strukturę, to muzyka z Cienkiej czerwonej linii a album z Cienkiej czerwonej linii. Spoiler alert: Journey to the Line NIE JEST głównym tematem tej ścieżki.
3. Bez filmu nie zrozumiesz decyzji kompozytora, które mogą wpłynąć na jakość odsłuchu ścieżki lub nie, a czasem i na to, jak poprawił odsłuch (w kontekście wersji filmowej) lub nie. Weźmy re-recordingi czynione w latach 70-tych i 80-tych (wcześniej też), czyli nowe nagrania na potrzeby albumów z muzyką. Celował w tym choćby Jerry Goldsmith. Jakie instrumenty dokładano (zmiany orkiestracji się zdarzały!), a jakie nie? Czym rózni się albumowe i filmowe (teraz już znane i poza filmem od kilku ładnych lat, ale nie pierwotnie) Capricorn One? Itd.
Tych pytań jest więcej.
- MichalP
- Nominacja do odkrycia roku
- Posty: 1056
- Rejestracja: czw wrz 07, 2017 04:28 am
- Lokalizacja: Gdzies w Kanadzie
Re: Skyscraper (2018) - Steve Jablonsky
A widzisz dla mnie w tym zalozeniu tkwi jeden czesciowy blad - bo owszem mozemy sprobowac ocenic dany score/muzyke w filmie i jej dzialanie ale niestety sluchajac tego w filmie nie mamy wszystkich informacji potrzebnych do pelnej oceny - bo nie wiemy czemu np. dany mix jest cichszy albo glosniejszy w filmie a to czesto wplywa na nasza ocene, a jest to decyzja rezysera/montazysty itp., nie mamy wplywu na to jak tworcy filmu z samym kompozytorem interpretuja znaczenie i dzialanie muzyki na film ktory tworza. Wiec mozemy dajmy na to, dzialanie muzyki w filmie zmieszac z blotem a w praktyce taki mogl byc zamysl rezysera. I teraz kto ma racje - czy my bo moze wedlug naszego podejscia film by okazal sie lepszy czy jednak rezyser, ktoremu chodzilo o taki a nie inny efekt.No nie do końca o takich kryteriach mówimy. Jeśli mamy odpowiednio wyuczony słuch, a my akurat mamy, to jesteśmy w stanie w miarę uczciwie powiedzieć, dlaczego dany score dobrze wypadł w filmie a czemu nie
Przyklad - obydwie sekwencje z Gladiatora - bitwa z Germanami z poczatku i bitwa na arenie - mamy pompatyczna muze Zimmera - ktora wielu zinterpretowalo jako zupelnie nie pasujaca do tego filmu a ja do tej pory dostaje gesiej skorki przy ogladaniu obydwu tych sekwencji. I prawdopodobnie o to chodzilo Scottowi.
A co sie tyczy wyboru muzyki na albumy to tu jest jeszcze wiekszy bol glowy. Bo z pukntu widzenia zapalonego sluchacza, ktory ma dostep do albumu i kompletnego scoru to masz racje - mozna sobie porownac i zdecydowac co wedlug ciebie byloby lepszym wyborem muzy na album. Ale kompozytor/edytor moze miec zupelnie inne zdanie. Goldsmith byl wyjatkowo upierdliwy pod tym wzgledem - chocby jego album z Congo, gdzie pominal kilka fajnych kawalkow akcji w stylu Rambo, gdzie wprost stwierdzil, ze jak chcesz sobie tego posluchac to wlacz sobie muzyke z Rambo.
I wlasnie kwestia re-recordingow - swiadczy to o pewnej perfekcyjnosci samych kompozytorow, ktorzy staraja sie zaprezentowac swoja muzyke jako sluchowisko w oderwaniu od filmu. Wiec jezeli oni wzlatuja juz na taki poziom to czy w takim razie my mozemy zaczac te muzyke oceniac w jakis akademicki sposob i kto mialby to robic. Amator czy akademik i jakimi kryteriami i jak to zrobic sluchajac jej w samym filmie.
Chodzi mi po prostu o to, ze jakakolwiek ocena muzyki w sposob ktory my to robimy jest bardzo subiektywna i tak na prawde to kazdy z nas ma swoje wlasne kryteria.