#75
Post
autor: swordfish » śr lut 12, 2025 19:54 pm
ROBERT EGGERS: Pan jest z Polski,
prawda? Wasze kino miało na mnie bar-
dzo duży wpływ. Polskie horrory, takie
jak „Lokis. Rękopis profesora Wittemba-
cha” czy „Wilczyca”, oraz polscy twórcy
– zwłaszcza pierwsza połowa kariery An-
drzeja Żuławskiego – to były w dużej mie-
rze inspiracje dla mojego „Nosferatu”.
Odnoszę się też do japońskiego teatru bu-
toh, którym z kolei zafascynowany był Je-
rzy Grotowski, kolejny bliski mi Polak.
NEWSWEEK: Horror rzeczywiście
musi pana fascynować, skoro zna pan
takie dzieła jak „Lokis” Janusza
Majewskiego. W Polsce film uchodzi
za klasyk, ale furory za granicą
nigdy nie zrobił.
R.E.: Odkąd pamiętam, ciągnęło mnie do
wampirów. Uwielbiałem zwłaszcza Dra-
kulę. Pierwszy raz zobaczyłem „Nosfe-
ratu – symfonię grozy”, kiedy miałem
dziewięć lat. Kreacja grającego go Maxa
Schrecka mocno na mnie wpłynęła. Ten
obraz został ze mną na długo. Baśniowe
podejście do Drakuli, którego Friedrich
Wilhelm Murnau i jego współpracow-
nicy stworzyli na ekranie w swojej
adaptacji, zmieniło moje życie. Nie spo-
dziewałem się takiego połączenia. Ten
film zrobił na mnie tak wielkie wrażenie,
że już jako nastolatek wyreżyserowałem
sztukę teatralną na tej podstawie. Poka-
zywałem ją rodzinie i sąsiadom. Zresztą
byłem blisko sztuki – moja mama pra-
cowała w teatrze dla dzieci, a mój oj-
ciec był wykładowcą, specjalizował się
w Szekspirze.
Co pana tak zafascynowało w filmie
o Drakuli?
R.E.: Chyba temat somnambulików, jak
ich nazywał Murnau. Lunatycy w XIX w.
uchodzili za ludzi, którzy mają tajem-
ny kontakt z ciemną stroną, z innym
wymiarem życia. Kiedy zdałem sobie
z tego sprawę, postanowiłem, że mój
„Nosferatu” to będzie tak naprawdę hi-
storia Ellen, postaci granej przez Lily-
-Rose Depp. Ona jako lunatyczka na
pierwszym planie mogła nadać tej histo-
rii większej głębi. Poszedłem za tą myślą.
Willem, a jakie są pańskie związki
z horrorami?
WILLEM DAFOE: Trudno w to uwierzyć,
ale jedne z pierwszych filmów, które
oglądałem jako dzieciak, to były horrory.
Jednak niespecjalnie mnie interesowa-
ły, bo kino wtedy jakoś mnie nie pociąga-
ło. Zacząłem się mu przyglądać dopiero
wiele lat później. Nie ciągnęło mnie do
grania w filmach, przez długi czas uwa-
żałem się raczej za aktora teatralnego
i w tym kierunku chciałem się rozwijać.
Dorastałem w Wisconsin, nie znałem ani
jednej osoby, która utrzymywałyby się
z grania, więc nigdy nie zakładałem, że ja
mógłbym stać się wyjątkiem.
To jak pan trafił do kina?
W.D.: Mam starszych braci i siostry, jeź-
dziłem autostopem na University of Wi-
sconsin w Madison, gdzie w tamtym
czasie działało wiele klubów filmowych.
Odkrywałem tam wiele zagranicznych
filmów, które robiły na mnie wielkie
wrażenie. Pamiętam, że jednym z pierw-
szych był „Magik”, znany także jako
„Twarz”, wczesny film Bergmana. Tak
wyglądał mój początek kontaktów z po-
ważnym, wielkim kinem. Wiele lat póź-
niej spotkałem Maxa von Sydowa, aktora
utożsamianego z kinem Bergmana. To
było już po tym, jak zagrałem w „Ostat-
nim kuszeniu Chrystusa”. Pamiętam, że
był bardzo elegancko ubrany i powie-
dział do mnie: „Obaj należymy do wyjąt-
kowego klubu”. Te słowa zostaną ze mną
na zawsze.
Dziś uchodzi pan za mistrza
artystycznego kina, zwłaszcza tego
mrocznego. Krytycy i widzowie
zachwycali się pana kreacjami
w „Antychryście”, „The Lighthouse”
czy „Cieniu wampira”. W tym ostatnim
zagrał pan Maxa Schrecka
przygotowującego się
do roli Nosferatu.
W.D.: Horror to wyjątkowy gatunek, któ-
ry trwa, mimo że tak bardzo zmienia się
świat. Jest w nim coś uniwersalnego.
Horrory są też rzadką sposobnością do
tego, żeby w bezpiecznych warunkach
kinowych dotknąć tego, od czego na co
dzień uciekamy, bo napawa nas to nie-
pokojem. Tak jest na przykład z przeży-
waniem własnej śmierci, co oferują filmy
o zamianie w wampira. Gdy znajdujesz
się w świecie fikcji i masz okazję przeżyć
taką fantazję, to takie doświadczenie wy-
nosi cię na inny poziom, jest bardzo spe-
cyficzne i osobiste. Dzięki temu można
się zbliżyć do dramatu umierania. Dla
aktora odgrywanie czegoś takiego jest
pięknym ćwiczeniem. W niektórych kul-
turach istnieją rytuały, które mają za za-
danie pomóc ludziom przygotować się
na śmierć. Odgrywanie własnej śmier-
ci w fikcyjnej opowieści mogłoby zostać
uznane za taki właśnie rytuał.
Badacze gatunku mówią, że horrory
są zawsze odbiciem społecznych
niepokojów. Ekspansja horrorów
z lat 50. miała być efektem lęku
przed III wojną światową, z kolei horror
z lat 90. miał być konsekwencją tego,
jak realistycznie media zaczęły
relacjonować wojny, np. tę
na Bałkanach. Zgadzacie się z tym?
R.E.: Myślę, że wiele filmów w tym ga-
tunku powstaje w sposób nieświadomy.
Nie sądzę, żeby Albin Grau [niemie-
cki scenograf i okultysta, współtwór-
ca filmu „Nosferatu – symfonia grozy”
– red.] i Friedrich Wilhelm Murnau
nawet jako weterani wojenni i ocaleni
z pandemii grypy hiszpanki świadomie
planowali przepracowywanie włas-
nych strachów w swoim „Nosferatu...”.
Ja zacząłem pracę nad filmem już 10 lat
temu. Dopiero teraz nagle zaczynam
dostrzegać, jak społeczne i polityczne
wydarzenia kumulują się wokół niego
i zaczynają rezonować z tym, co pokaza-
łem na ekranie. To się po prostu dzieje
samo z siebie, nie projektowałem tego
ani nie miałem zamiaru reagować na to,
co dzieje się w rzeczywistości. Co o tym
myślisz, Will?