Marek Łach pisze:Tomku, to co pisałem o niekontrowersyjności Howarda odnosiło się do obserwacji Wawrzyńca - po prostu wypisałem cechy muzyki JNH, dzięki którym (według mnie) nie ma on tak naprawdę jakichś wrogów, jakich nabawili się Zimmer czy Horner w ostatnich powiedzmy 10 latach.
Choć oczywiście to że Howard pisze tak często do drugorzędnych filmów odbiera jednak jego muzyce wpływy, jakie mogłaby mieć na gatunek.
Być może masz tu troszkę racji Marek

. Rozumiem, że chodziło Ci tu nie o ogólnie to co przedstawia ze sobą twórca, tylko jego wpływ na gatunek i schedę jaką pozostawi po sobie. Tylko trzeba sobie zadać pytanie: czy wszystko należy analizować w konteksćie historycznym? Często rzeczy ważne i przełomowe pod względem historycznym mają znaczenie, ale...tylko dla historyków?
Marek Łach pisze:Brak szumu medialnego to jedna kwestia (co można JNH policzyć in plus, tak jak piszesz), natomiast brak nowatorstwa to trochę inna bajka (to już oceniać można wedle tego, kto czego oczekuje od muzyki filmowej na takim poziomie, dla mnie na przykład to zawsze był pewien minus Howarda, ale nie minus z gatunku "deklasujących").
Ja akurat w jego muzyce i dostrzegam głębię (tak, także intelektulną), wcale nie gorszą od Desplata. Wystarczy wsłuchać się w to co robi w takich pozycjach jak Cedry, Defiance, Lady czy nie wspomnę - bo to oczywista oczywistość - o Osadzie. I nowatorstwo również - np. techniki minimalistyczne, specyficzne pisanie na różne sekcje - dęte, perkusje, kreatywna rola elektroniki, tylko i wyłącznie specyficzne dla niego partie chórów...
Marek Łach pisze:No i oczywiście ma swój styl, niczego przeciwnego nie napisałem - choć na tle tych nazwisk, które się w powyższych postach przewijały, ten styl nie jest może aż tak wyrazisty dla przeciętnego słuchacza; ale znowu, to po części też bierze się z faktu, że Howard potrafi być muzycznym kameleonem i to też można uznać za jego zaletę. Trudno też mi stwierdzić, dlaczego Howardowi często zdarza się brzmieć "generic" - czy to Howarda niechęć do eksperymentowania, czy po prostu to inni wzorowali się na nim, i teraz pewne cechy jego brzmienia się upowszechniły. Pewnie prawda leży gdzieś pośrodku.

Bycie "generic" wydaje mi się, zaznacza się w jakichś pomniejszych, mnie być może zainspirowanych projektach, być może wynika to z ogranicznie czasowego, do pewnych projektów być może jest to podejście głównie finansowe (typu Niania McPhee). Ale nie można mu zarzucić, że nawet w uważanych powszechnie za najgorsze ścieżki - jak Michael Clayton - potrafi przemycić pewną inteligencję i subtelność w muzyce, nie wspominając już o genialnym wyczuciu filmu (muzyka pod finał w taksówce). Zgadzam się co do łatki "kameleona" jednak bardzo
dziekan pisze:
Rozumiem,że z technicznego punktu widzenia nie dostrzegasz w jego pracach kreatywnosci?
Bo według mnie on potrafi w sposob tworczy wykorzystac to co już było podając w nowej,atrakcyjniejszej formie.Tak przedstawia sie sytuacja z takim Airbenderem
Bardzo podobnie uważam. Na tym tkwi ta atrakcyjność (świeżość), że bierze takiego Airbendera, score z zewnątrz niby klasycznie epicko-fantasy, ale robi to na swoją modłę, dodaje sporo ciekawych ozdobników, modernistycznych zabawek, technik. Czyż nie to samo Marku zrobił Desplat w "Złotym kompasie"?
Marek Łach pisze:W epice większej kreatywności u niego raczej nie dostrzegam. W dramatach owszem, choć nie jest to kreatywność na miarę "nowatorstwa" i też nie wykazuje się tą kreatywnością jakoś wyjątkowo regularnie (np. przeciętne Defiance - ale z drugiej strony, czy kogoś poza Williamsem cechuje taka regularność? chyba nie). Nie da się ukryć, że najwięcej kreatywności wykazuje u Shyamalana i tam potrafi zaimponować.

Aczkolwiek pamiętajmy - to że np. w Lady in the Water
pojawia się tyle minimalizmu, to nie jest nagły wymysł Howarda, tylko to też jest odpowiednie wyczucie aktualnych tendencji w Hollywoodzie - inna sprawa, że obok Elfmana Howard ten minimalizm robi chyba obecnie najlepiej. Howard jest po prostu na tyle inteligentnym kompozytorem, że potrafi łączyć różne brzmienia z klasą.

A że ma świetny warsztat, to czasami potrafi wynieść swoją muzykę ponad zwykłe rzemiosło.
Widzę, że mamy zupełnie inne zdania na temat "Defiance", no ale to nie miejsce na ten score

Cieszą mnie dwa ostatnie zdania w Twojej wypowiedzi - dokładnie takie samo mam zdanie i w sumie świetne podsumowanie jego osoby

Pytanie tylko czy nie wymagamy za dużo (porównania rzemiosło - artyzm). Czy taki Elfman w każdej ścieżce wynosi się ponad rzemiosło? Tylko w części moim zdaniem. Elfman ma jedną natomiast przewagę - dużo większą grupę fanów i fanatyków, którzy "zakrzyczą" resztę, próbując przekonać, że to jednak tylko artyzm
Wawrzyniec pisze:
Skoro tak, to czekam na tę listę tych dziesięciu:) Żeby było jasno ja nie jestem z tych, którzy rzucają słowa na wiatr. I tak sobie popatrzmy wśród tych najgłośniejszych
nazwisk:
- Hans Zimmer - komentarz nie potrzebny, jeden z najbardziej dzielących kompozytorów muzyki filmowej na świecie! I mnie się to podoba, gdyż lepiej być gorącym, albo lodowatym niż letnim.
- Wielki John Williams - też nie. W sumie jak się popatrzy w internecie to znajdzie się spora liczba osób, która herezja Bladu popiera. "Świetne tematy, ale dalej nic", czy też częste zarzuty o zbyt ciężki, trudny, męski, heteroseksualny action-score.
- Danny Elfman - Też są wielcy miłośnicy i hatarzy. Zbyt oryginalny i zbyt specyficzny styl tego kompozytora dzieli słuchaczy.
- James Horner - kolejny co odpada. Niektórzy go bardzo lubią, ale "czteronutowiec" zawsze się pojawia w kontrargumentacjach. A z punktu widzenia Polskiego
Towarzystwa Muzyki Filmowej to taki Wojciech Kilar za nim nie przepada.
- Howard Shore - jak się pominie "Lord of the Rings" to już nie jest tak wesoło i zgodnie.
- Ennio Morricone - niby też wielki kult i szacunek, ale nie do końca, patrz Adam i jego często ironicznie powtarzane "Santo Subito Ennio"
- Alexandre Desplat - to już w ogóle wystarczy przeglądnąć to forum, plus moje komentarze.
- Michael Giacchino - też nie i w zależności czy jesteś lub nie jesteś fanem "Lostów".
- Alan Silvestri - nie.
- Thomas Newman - też nie.
- John Powell - niedawno też odpadł;)
Ciężko, ciężko znaleźć takiego jednoczącego i powszechnie lubianego i nie budzącego negatywnych emocji kompozytora jak James Newton Howard. No może z Azji jest jeszcze Joe Hisaishi.
OK, zostałem wywołany do tablicy

Rozumiem, że mówimy o tych kompozytorach, którzy nie wywołują przynajmniej negatywnych emocji, bo chodziło mi o takich, co do których stosunek jest pozytywny lub obojętny. Bez negatywów i skrajnych emocji.
1. Powell na pewno nie wywołuje negatywnych emocji - za skromny to człowiek

Ja się raczej nie spotkałem z negatywnymi.
2. Newman - zarzuty o nudę. Ale czy to jest coś negatywnego. Howardowi zarzuca się wtorność i rzemiosło tylko. To nic negatywnego.
3. Silvestri - powszechnie lubiany
4. Craig Armstrong - w 90% pozytywne reakcje. Podziwiany za klasę, poziom.
5. Dario Marianelli - nie spotkałem się z opniami nigdy, że ktoś uważa, że jest beznadziejny, czy "dzieli"
6. Shore - akurat ja uważam, że ludzie go odbierają pozytywnie. Owszem, poza LOTR-ami może nie tworzył muzyki dla mas, ale też nie ma do niego stosunku takiego jak do np. Goldenthala, którego niektórzy po prostu nie lubią. Shore jest po prostu poważany.
7. Christopher Young - zawsze ma wysokie notowania. Ceniony za klasę, doświadczenie, poziom swoich ścieżek.
8. Gabriel Yared - jak powyżej
9. Patrick Doyle
10. Miejsce 10 zostawiam dla jakiegokolwiek kompozytora dobrze znanego w Europie czy Azji
Elfman, Williams, Zimmer, Morricone, Desplat, Arnold, Giacchino, Badelt, Barry, Beltrami, Debney, Goldenthal, Gregson-Williams, Ottman, Portman, Tyler - Ci twórcy w jakiś tam sposób wywołują różnorakie opinie, często skrajne. Z różnych przyczyn. Czasami prozaicznych (nie podoba mi się jego muzyka, nie znoszę jej - bo to nie te gusta), albo logicznych (bo jest kiepskim kompozytorem). W obu przypadkach fani i fanatycy obu obozów toczą ze sobą wojny internetowe
Wawrzyniec pisze:
Znaczy się ja przede wszystkim jestem fanem filmów. I jak spoglądam na moją skromną kolekcję soundtracków to jakieś 79% tytułów pochodzi z filmów, które mi się podobają, bardzo podobają, które uwielbiam. Zresztą tak też zacząłem się interesować muzyką filmową. Filmy mi się tak podobały,że i podobała mi muzyka w nich i tak kupowałem wszystko z nimi związanymi, czyli też soundtracki. Ja jednak wolę, kiedy muzyka jest z dobrego filmu, bo tak mogę się nią delektować jako osobnym dziełem, ale również oglądając film. Ale to tylko moje zdanie.

Też kocham filmy, ale muzykę filmową też

I muzykę jako muzykę również - z bardziej analitycznego punktu widzenia

Więc jeżeli np. poszukuję jakiejś płyty z gniotowego filmu, to poszukuję jej dla muzyki albo kompozytora. Gdy podoba mi się film - kupuję DVD. Zawsze jestem zdania, że jak komuś się podoba muzyka w filmie, niech słucha jej w filmie. Bo na płycie bardzo często to zupełnie inna para kaloszy.
lis23 pisze:
John Williams jest jeden i nikt go nie przebije

zgodzę się jednak z tym że James Newton Howard to najrówniejszy kompozytor obok Williamsa właśnie - tyle że Williams przez ostatnie pięć lat stworzył jeden soundtrack więc nie można porównać całej dekady obu kompozytorów.
Howarda słucham od " Waterworld " i choć miewa on prace lepsze i gorsze to nigdy nie schodzi poniżej jakiegoś poziomu - co nie udaje się Zimmerowi lub Hornerowi.
Lepiej bym tego nie napisał. Naprawdę, gdy się przyjrzymy tym topowym kompozytorom i ich "równej formie", to na pewno w ostatnich latach obok Howarda na pewno nie można postawić ani Zimmera ani Hornera. Jeden i drugi mimo jakichś tam jaskółek, przechodzą regres formy (albo w ogóle kariery). Williams stanowi trochę inny poziom i oczekiwania co do jego prac

Więc on to w ogóle ma przekichane.