Ale Tyler nie bardzo ma wizję brzmienia, tak naprawdę i to jest suchy techniczny fakt. Tyler nie myśli w kategoriach dopracowywania brzmienia, tylko zachowuje się jak dzidziuś, który dostał do zabawy orkiestrę i sprawdza, co jeszcze może dowalić do aranżacji. Najlepsi kompozytorzy gatunku, niezależnie od tego, o kim mówimy, posługują się pewną ogólnie założoną wizją brzmienia, dostosowanego najlepiej do każdego projektu, chociaż nie zawsze, o czym świadczy casus późnego Goldsmitha, tak gdzieś, z wyjątkami, od Total Recall. Tyler ma swoje schematy rytmiczne, a mówiąc naprawdę ściśle, ma pewne, oparte częściowo na pomysłach Goldsmitha (nie czepiam się tutaj oryginalności, tylko stwierdzam fakt, każdy młody inspiruje się czymś, ale to nie znaczy, że robi zrzynki i w tym przypadku jest to ewidentne modelowanie), czyli na uderzaniu tym, co można w basie w momentach akcentowych. Tylko że to, gdzie leży Tyler w porównaniu do Jerry'ego, ale nie tylko, bo także np. Powella, a, szczerze mówiąc, nawet i Hansa, który technicznie wysokich lotów nigdy nie był przecież, jest pewna precyzja brzmieniowa, której nie posiada w ogóle.Ghostek pisze:Chyba mamy trochę inny sposób pojmowania tego brzmienia. Oczekiwania względem muzyki też mamy różne, ale to nie nowość. Na tym proponuję zakończyć tę dyskusję.
Na czym ona polega? Tutaj akurat, z wyjątkiem zwłaszcza Peacemakera, należy wyrzucić oczywiście z równania Zimmera (chociaż wbrew temu, co piszą niektórzy, on lubi stosować ciche smyczki, tak na poziomie pianissimo), bo tutaj nie ma co liczyć na jakieś techniczne zachwyty, u niego precyzja brzmieniowa opiera się na czymś zupełnie, wręcz zasadniczo innym, i w tym temacie nie ma na to miejsca. Jerry, JNH, każdy kompozytor, który osiągnął pewien pułap w gatunku, ale także każdy w miarę wykształcony, dużo lepiej niż Tyler operuje dynamiką i crescendami. Efektem, który u Briana lubię jest stereotypowe, ale bardzo efektowne (i, jak pokazuje w filmie Eagle Eye, także efektywne) stosowanie glissand smyczkowych. Crescenda Tylera są zupełnie nieopierzone, wręcz cholernie toporne. Nie ma pomyślunku tutaj zupełnie. Pod względem brzmieniowym (chociaż technicznie jest to bardzo poprawne) nie jest to aż tak dopracowane, jak by mogło być, jakby, sorry Tomek, ale to banalna prawda w przypadku osoby z muzycznym wykształceniem, mu się po prostu chciało. Ponapieprzać i się cieszyć to podstawowe, moim zdaniem nieprofesjonalne, podejście Briana Tylera do kina akcji.
Kompozycyjnie i orkiestracyjnie jest lepiej w Expendables 2, ale uwagi Marka jak najbardziej rozumiem. Nie oczekuję po filmie takim, jak Expendables 2, że będzie to Cienka czerwona linia, ani nawet Ultimatum Bourne'a, czy nawet Tożsamość Bourne'a. Taki film nie wymaga wyżyn intelektu w muzyce. Nie wziąłbym do tego filmu Alexandre'a Desplata czy Clinta Mansella. Brak przygody intelektualnej w takim projekcie grzechem nie jest. Sprowadzanie jednak muzyki do kina akcji do najniższego mianownika, co omówiłem technicznie powyżej, i ogłupianie słuchacza, oszukując go przy tym faktem, że mamy orkiestrę (więc musi być lepiej od RCP prawda? Bo nie ma elektroniki wiele, tylko jest orkiestra, kurwa
