IFMCA - Czy to jest potrzebne?
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9345
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Generalnie też zgadzam się z tym, co Koper napisał w swoim poście, ale w pewnym momencie (tzn. w meritum
) Koper zaczyna dyskutowac z tezami, których ja nie stawiałem
Ale po kolei:
Jeśli mamy zbiór różnych metod oceny, z których A i B są swymi przeciwieństwami, to:
A...A1..............................B
A1 jest metodą zbliżoną do A, nie do B, tylko zmodyfikowaną względem bazowej metody A. Rozpisując to dalej:
- Metoda B ignoruje warstwę fabularną i skupia się tylko na warstwie intelektualnej - przykład: Rota
- Metoda A ignoruje warstwę intelektualną i skupia się tylko na fabule - przykład: Horner, Poledouris, Goldsmith po 1990 roku (za wyjątkiem Basic Instinct)
- Metoda A1 skupia się na fabule, ale dodaje do tego delikatną analizę warstwy intelektualnej
Czyli metoda A1 to fabuła + szczypta analizy intelektualnej. Dzisiaj nikt praktycznie nie pisze według metody B i w ogóle nie byłoby sensu jej stosowac. Przecież muzyka Desplata, Newmana czy Zimmera jest bardzo mocno fabularna, tematyczna, opowiada pewne historie, nie skupia swojej głównej uwagi na metapoziomie symboli i znaków. Ona tylko DODAJE do warstwy fabularnej pewien substrat warstwy intelektualnej. Więc metoda B nie miałaby sensu, bo ta w ogóle nie dotyczy fabuły. Ale skoro "czysta" metoda A odnosi się dla odmiany TYLKO do kwestii fabularnych, to stosując ją nie dostrzega się, pomija się ważny element w postaci tego drugiego poziomu. I o ile "czysta" metoda A w 100% wystarczała do wystawienia piątek Braveheartowi czy Mulan, bo w tych ścieżkach warstwa znaczeniowa w ogóle nie występowała, o tyle w przypadku wspomnianych Coco Chanel czy Revolutionary Road jej użycie doprowadzi do niepełnej oceny. Bo jeśli opisywany przez Olka utwór ocenisz podług tej metody, rozpatrzysz czy jest to dobrze skomponowane technicznie, czy ładnie brzmi, czy brzmienie pasuje do sceny etc., to stwierdzisz, że to takie newmanowskie plumkanie, bo przecież ten utwór nie jest żadnych hitem i nie stanie się klasykiem, jest prosty i niepozorny. I dajmy na to wystawisz temu utworowi trójkę. Czy w takim razie ocena tego utworu wzrośnie, gdy potem odkryjesz jego sens, który opisał Olek? Czy jeśli spróbujesz zinterpretować warstwę znaczeniową to wartośc tego utworu w Twoich oczach wzrośnie? I wystawisz mu czwórkę albo piątkę?
Pytanie, które ja zadaję w tej dyskusji jest takie: jakie znaczenie dla oceny muzyki ma fakt, że ta warstwa znaczeniowa się po latach nieobecności znowu pojawiła?
A metoda "A" oczywiście ciągle jest obecna, tu Koper ma rację (pierwszy z brzegu przykład - Avatar) - tylko że wydaje mi się, że nie w tym nurcie, o którym ja piszę. A ten nurt jest bardzo ważnym zjawiskiem we współczesnej muzyce filmowej.
To wszystko oczywiście pewne generalizacje, muzyka filmowa dzisiaj ma większą rozpiętość niż kilkanaście lat temu - teraz z jednej strony mamy Agorę, a z drugiej The Hurt Lockera. Ale proponując metodę A1 nie mówię o THL czy Claytonach - tam tego metapoziomu intelektualnego nie dostrzegam (może błędnie, w sumie chciałbym się mylić.


Między innymi.Koper pisze:Zanik tematyczności wiąże się z tym, ze jest mało czasu, jest temp-track a reżyserzy nie są zainteresowani mieć muzykę, która ma się czymś indywidualnym wyróżniać.
Też zgoda, ale pewne tendencje można zaobserwować w odniesieniu do pewnych czasookresów, stąd podziały na Golden Age, Silver Age etc. Są czasookresy, w których dominowały określone metody ilustracji i określone rozumienie roli muzyki. Metody B nie da się w ten sposób co prawda przypisać konkretnemu przedziałowi czasowemu, ale każdy chyba widzi, że bogate w symbolikę ścieżki z lat 70. w kolejnej dekadzie przestały się ukazywać, przestano do tej funkcji przywiązywać taką wagę, a lata 90. były tego apogeum.Koper pisze:W przypadku każdego filmu trzeba podejść inaczej i wziąć pod uwagę różne konteksty (tak jak Babuch tu pokazuje ten witraż), ale na pewno nie dzielić sobie metodyki oceniania "muzyki w filmie" ściśle podłóg kryteriów dat powstania. Lata 80 - tak, 90 - tak, a wiek XXI to zupełnie inaczej.
Zgadzam się. Pytanie jest raczej, co to znaczy ta nieinwazyjność, anonimowość.Tak sobie wymyśliłem, że próbując oceniać muzykę w filmie można sobie spróbować wyobrażać taką sytuację. Zabieramy to co jest i podkładamy jakąś nieinwazyjną, anonimową, do bólu poprawną ilustrację. Jak ten film się zmieni pod kątem emocji, znaczeń, indywidualnego stylu, oddziaływania poszczególnych scen czy nawet zwykłego funu czy komizmu (zależy od tego jaki to film i jak chce oddziaływać na widza). Zyska? No to oryginalna muzyka to jakiś gniot. Straci dużo? Znaczy że ta oryginalna muzyka działa naprawdę dobrze. Niezależnie od tego, na jakiej płaszczyźnie.
Tu się w sumie zgadzam, masz rację. W trochę niefortunnym kierunku ten wątek nam się udał, bo nie do końca o to mi pierwotnie chodziło. Bo to nie jest tak, że współczesną muzykę filmową charakteryzuje jakiś cichy mixing, czy schowanie za sfx. A przynajmniej nie ten jej nurt, o którym ja mówię, czyli nurt Newmanów i Desplatów. Poza wyjątkami w postaci paru filmów nie jest tak, że Desplata w kinie nie słychać. Jego muzyka z reguły jest nieźle wyeksponowana, a to że niektórzy słuchacze jej mimo to "nie czują", nie wynika z tych technikaliów, co w przykładzie Fieldinga. Wynika to z jej stylu, stylu który jest mało inwazyjny, i o tym chciałem dyskutować, bo podobna sytuacja jest u Newmana.Odnośnie Fieldinga - Marek - ale to między innymi takie "technikalia" decydują o tej notce którą wystawiamy w punkcie "muzyka w filmie". Bo co mnie w tym momencie obchodzi jaki pomysł miał na ścieżkę Fielding, jeśli tego pomysłu w filmie nie słychać? W tym momencie nie oceniam kompozycji samej w sobie ale właśnie oddziaływanie w filmie. I nie mogę mu dać piątki jeśli on działa na tej zasadzie, że go nie słychać. Niezależnie czy podejście twórcy do tematyki filmu było klasyczne czy nie, czy pomywyślał tam cuda na kiju i stworzył technicznie genialną partyturę.
Tutaj Koprowi coś umknęło przy czytaniu mojego postu, bo ja nie powiedziałem nigdzie, że do dzisiejszej muzyki mamy stosować metodę B. Przypomnę co napisałem poprzednio:Wracając do meritum dyskusji mam wrażenie, że nikt tu nikogo nie rozumie. Wink Marek, podajesz dwa rodzaje oddziaływania, roli muzyki filmowej. Jeden taki bezpośredni a drugi na nieco innej płaszczyźnie. Nazwałeś to sobie metodologią A i B - wszyscy chyba rozumieją co miałeś na myśli i o co biega, choć podział ten uproszczony jest strasznie, ale dla potrzeb dyskusji, niech będzie. Rzecz jednak w tym, że Ty jakby próbujesz udowodnić, że kiedyś było A a teraz jest B. I podpierasz to argumentami, świadczącymi o tym, że jest to gówno prawda. Bo B mamy w kinie od wielu lat, co sam ładnie podparłeś przykładami. I A też mamy od wielu lat. I nic się tu nie zmienia. Może czasem jest trochę więcej filmów z A, a czasem więcej z B. Ale w każdej dekadzie tego typu podejścia funkcjonują obok siebie niezależnie od mody na muzyczny styl.
Jeśli więc przyjąć, że mogą występować obok siebie dwie tak skrajne metodyki, jak moje A i B, to analogicznie przyjąć można, że każda z tych metodyk może ulegać również mniej radykalnym modyfikacjom - tzn. możemy zachować pewne założenia metody A, modyfikując inne, dzięki czemu stworzymy nową metodykę, powiedzmy A1. Przy czym w odróżnieniu od relacji A do B, która była relacją rozłączną, A1 częściowo pokrywa się z A.
Napiszę to jeszcze raz, inny słowami, żeby miec pewność, że zostałem dobrze zrozumiany (Paweł w swoich postach dobrze podsumował moją tezę).Ta właśnie metoda, którą uznawałbym za modyfikację metody A (bo jednak Newman i Desplat całościowo trzymają się fabularyzowanej struktury swoich ścieżek) wydaje mi się czymś, co współczesna muzyka filmowa dołożyła do stylu lat 90. Nie jest to oczywiście nic nowego, tak właśnie pisano w latach 70, niemniej wydaje mi się, że ubiegłej dekadzie tej formy brakowało.
Jeśli mamy zbiór różnych metod oceny, z których A i B są swymi przeciwieństwami, to:
A...A1..............................B
A1 jest metodą zbliżoną do A, nie do B, tylko zmodyfikowaną względem bazowej metody A. Rozpisując to dalej:
- Metoda B ignoruje warstwę fabularną i skupia się tylko na warstwie intelektualnej - przykład: Rota
- Metoda A ignoruje warstwę intelektualną i skupia się tylko na fabule - przykład: Horner, Poledouris, Goldsmith po 1990 roku (za wyjątkiem Basic Instinct)
- Metoda A1 skupia się na fabule, ale dodaje do tego delikatną analizę warstwy intelektualnej
Czyli metoda A1 to fabuła + szczypta analizy intelektualnej. Dzisiaj nikt praktycznie nie pisze według metody B i w ogóle nie byłoby sensu jej stosowac. Przecież muzyka Desplata, Newmana czy Zimmera jest bardzo mocno fabularna, tematyczna, opowiada pewne historie, nie skupia swojej głównej uwagi na metapoziomie symboli i znaków. Ona tylko DODAJE do warstwy fabularnej pewien substrat warstwy intelektualnej. Więc metoda B nie miałaby sensu, bo ta w ogóle nie dotyczy fabuły. Ale skoro "czysta" metoda A odnosi się dla odmiany TYLKO do kwestii fabularnych, to stosując ją nie dostrzega się, pomija się ważny element w postaci tego drugiego poziomu. I o ile "czysta" metoda A w 100% wystarczała do wystawienia piątek Braveheartowi czy Mulan, bo w tych ścieżkach warstwa znaczeniowa w ogóle nie występowała, o tyle w przypadku wspomnianych Coco Chanel czy Revolutionary Road jej użycie doprowadzi do niepełnej oceny. Bo jeśli opisywany przez Olka utwór ocenisz podług tej metody, rozpatrzysz czy jest to dobrze skomponowane technicznie, czy ładnie brzmi, czy brzmienie pasuje do sceny etc., to stwierdzisz, że to takie newmanowskie plumkanie, bo przecież ten utwór nie jest żadnych hitem i nie stanie się klasykiem, jest prosty i niepozorny. I dajmy na to wystawisz temu utworowi trójkę. Czy w takim razie ocena tego utworu wzrośnie, gdy potem odkryjesz jego sens, który opisał Olek? Czy jeśli spróbujesz zinterpretować warstwę znaczeniową to wartośc tego utworu w Twoich oczach wzrośnie? I wystawisz mu czwórkę albo piątkę?
Pytanie, które ja zadaję w tej dyskusji jest takie: jakie znaczenie dla oceny muzyki ma fakt, że ta warstwa znaczeniowa się po latach nieobecności znowu pojawiła?
A metoda "A" oczywiście ciągle jest obecna, tu Koper ma rację (pierwszy z brzegu przykład - Avatar) - tylko że wydaje mi się, że nie w tym nurcie, o którym ja piszę. A ten nurt jest bardzo ważnym zjawiskiem we współczesnej muzyce filmowej.
To wszystko oczywiście pewne generalizacje, muzyka filmowa dzisiaj ma większą rozpiętość niż kilkanaście lat temu - teraz z jednej strony mamy Agorę, a z drugiej The Hurt Lockera. Ale proponując metodę A1 nie mówię o THL czy Claytonach - tam tego metapoziomu intelektualnego nie dostrzegam (może błędnie, w sumie chciałbym się mylić.
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9345
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Twój wkład w merytorykę dyskusji jest po prostu fascynujący. To zdanie po prostu wyraża wszelkie metodologiczne wątpliwości związane z recenzją muzyki filmowej, od wypowiedzi Theodora Wiesengrunda Adorno aż po bardziej współczesne wypowiedzi Alicji Helman i Zofii Lissy. Płażewski by się nie powstydził zadania takiego pytania.Adam Krysiński pisze:Panowie książkę piszecie?

- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26545
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
Łysy? Ten z pokładu Idy?Adam Krysiński pisze:a wiesz kto to jest Łysy, Tofu i Kemp?Nie. To mnie nie strasz swoją bandą
:P

MAREK - trochę za dużo nam tej metodologii, metodyki, systematyki i God only knows czego jeszcze wleciało, a myślę, że nie powinniśmy za bardzo z muzyki przechodzić do muzykologii, bynajmniej ja nie mam takich "ambicji".


Widzę, że tak generalnie jest tam jakiś consensus w tej publicznej "debacie", więc pewnych wątków już rozwijał i poruszał nie będę. Tylko jedno Twoje zapytanie:
Tylko o co mnie pytasz w tym momencie? O ocenę w filmie, na płycie, ogółem...? Bo bez filmu to takich znaczeń nie wykryjesz. Z kolei pamiętaj, że to o czym piszesz to Twoja czy Olka INTERPRETACJA. To nie jest równe z tym, "co autor miał na myśli". Może kompozytorowi chodziło o coś kompletnie innego, może w ogóle o nic mu nie chodziło, tylko mu tak wyszło.Marek Łach pisze:Bo jeśli opisywany przez Olka utwór ocenisz podług tej metody, rozpatrzysz czy jest to dobrze skomponowane technicznie, czy ładnie brzmi, czy brzmienie pasuje do sceny etc., to stwierdzisz, że to takie newmanowskie plumkanie, bo przecież ten utwór nie jest żadnych hitem i nie stanie się klasykiem, jest prosty i niepozorny. I dajmy na to wystawisz temu utworowi trójkę. Czy w takim razie ocena tego utworu wzrośnie, gdy potem odkryjesz jego sens, który opisał Olek? Czy jeśli spróbujesz zinterpretować warstwę znaczeniową to wartośc tego utworu w Twoich oczach wzrośnie? I wystawisz mu czwórkę albo piątkę?

A teraz moje pytanie do Ciebie - Desplat to metoda A1, tak? THE CURIOUS CASE OF BENJAMIN BUTTON.


- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
W sumie o ocenę każdą z osobna - bo one się przecież w sumie jakoś tam zazębiają, skoro obejrzenie filmu i zrozumienie roli muzyki nieraz ułatwia odbiór płyty...Koper pisze: Tylko o co mnie pytasz w tym momencie? O ocenę w filmie, na płycie, ogółem...? Bo bez filmu to takich znaczeń nie wykryjesz. Z kolei pamiętaj, że to o czym piszesz to Twoja czy Olka INTERPRETACJA. To nie jest równe z tym, "co autor miał na myśli". Może kompozytorowi chodziło o coś kompletnie innego, może w ogóle o nic mu nie chodziło, tylko mu tak wyszło.Każdy to może odbierać inaczej, interpretować inaczej i ta ocena może być od tej interpretacji uzależniona. Ale ocena tak czy inaczej zawsze jest sprawą w jakimś stopniu subiektywną.
To że jest to tylko nasza intrepretacja to jasne:) Nawet napisałem, przywołując te fragmenty recenzji, że obalenie tych interpretacji jest jak najbardziej możliwe. Ale dopóki są spójne i zgodne z filmem, można przynajmniej założyć, że są trafne i zgodne z intencjami kompozytora.
WiedziałemA teraz moje pytanie do Ciebie - Desplat to metoda A1, tak? THE CURIOUS CASE OF BENJAMIN BUTTON.Plumkadełko czy nie?

- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26545
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
Mi tam się akurat zdaje, że i Horner w życiowej formie by tego filmu nie uratował.
Chodzi mi tylko o to, że tego scoru raczej nie możesz analizować w ten sposób jak wcześniejsze przykłady swoje czy Olka. Zatem wszelkich treści szukasz tylko w odsłuchu płytowym, czyż nie?
Ale to wszystko tak na marginesie w sumie. Dyskusja zmierza ku końcowi, zepsuliśmy Babuchowi jego akt obronny wobec IFMCA a on nawet nie raczył z nami podebatować.
Aha, no dobra, Marek, jeszcze jeden, totalnie inny przykład.
SYRIANA
Tylko bez pieprzenia o "graniu ciszą".
:)

Ale to wszystko tak na marginesie w sumie. Dyskusja zmierza ku końcowi, zepsuliśmy Babuchowi jego akt obronny wobec IFMCA a on nawet nie raczył z nami podebatować.

Aha, no dobra, Marek, jeszcze jeden, totalnie inny przykład.
SYRIANA
Tylko bez pieprzenia o "graniu ciszą".

- Marek Łach
- + Jerry Goldsmith +
- Posty: 5671
- Rejestracja: śr maja 04, 2005 16:30 pm
- Lokalizacja: Kraków
Hmm można by spróbować tak go przeanalizować, pewnie sporo treści w kontekście samego filmu by się odnalazło (na płycie oczywiście o to łatwiej), bo jednak Desplat nie zmienia tu swojej metody - ale to o tyle bez znaczenia, że score nie spełnia swojego "podstawowego" zadania, czyli nie ratuje warstwy emocjonalnej filmu, mimo że był tak pomyślany, żeby te emocje eksponować.Koper pisze:Mi tam się akurat zdaje, że i Horner w życiowej formie by tego filmu nie uratował.Chodzi mi tylko o to, że tego scoru raczej nie możesz analizować w ten sposób jak wcześniejsze przykłady swoje czy Olka. Zatem wszelkich treści szukasz tylko w odsłuchu płytowym, czyż nie?
W sumie za wiele z naszej dyskusji nie wynikłoAle to wszystko tak na marginesie w sumie. Dyskusja zmierza ku końcowi, zepsuliśmy Babuchowi jego akt obronny wobec IFMCA a on nawet nie raczył z nami podebatować.![]()



Kurczę, nie wiem szczerze mówiąc, dawno strasznie to oglądałem - ale przykład mi się wydaje bardzo zły, dlatego że Syriana to film bardzo przegadany (w pozytywnym znaczeniu), to trudny political thriller, w którym miejsca na muzykę wiele nie było i do którego musiało być strasznie trudno napisac muzykę (jeśli bohaterowie rozmawiają o rynku ropy naftowej to ciężko w underscore takiej sceny wprowadzić jakieś symboliczne treści etc.). Więc ta Syriana to taki radykalny przykład dla analizy muzyki filmowej - nie wykluczam, że score Desplata działa tam słabo, nie pamiętam, ale to raczej wynika ze specyfiki tego kina.Aha, no dobra, Marek, jeszcze jeden, totalnie inny przykład.
SYRIANA
Tylko bez pieprzenia o "graniu ciszą".:)
- Wawrzyniec
- Hans Zimmer
- Posty: 34958
- Rejestracja: sob lip 12, 2008 02:00 am
- Kontakt:
To nie tak, że nie interesuje. Ja np. czytam to co piszecie, choć muszę przyznać, że miejscami za bardzo się mną wzorujecie z tymi monologamiMarek Łach pisze:W sumie za wiele z naszej dyskusji nie wynikłoBabuch nas olał, Paweł coś zamilkł, reszty to chyba nie interesuje
Więc może te moje tezy i pytania są zbędne albo nietrafne jednak


#WinaHansa #IStandByDaenerys
- Koper
- Ennio Morricone
- Posty: 26545
- Rejestracja: pn mar 06, 2006 22:16 pm
- Lokalizacja: Zielona Góra
- Kontakt:
Tak chciałem się tylko upewnić czy aby nie uważasz tego za muzykę inteligentną, wydobywającą z filmu drugie dno i tym podobne rzeczy, których ja w tym nie dostrzegłem. 
Syriana to był jeden z pierwszych filmów, które oglądałem ze świadomością nazwiska "Desplat" i byłem bardzo rozczarowany tym, co usłyszałem. A może tym, czego nie usłyszałem.
to do Marka było oczywiście
Ino Wawrzyniec mi się wciął. 

Syriana to był jeden z pierwszych filmów, które oglądałem ze świadomością nazwiska "Desplat" i byłem bardzo rozczarowany tym, co usłyszałem. A może tym, czego nie usłyszałem.

to do Marka było oczywiście


- Łukasz Wudarski
- + Sergiusz Prokofiew +
- Posty: 1326
- Rejestracja: czw kwie 07, 2005 19:41 pm
- Lokalizacja: Toruń
- Kontakt: