Wczoraj byłem na premierze "300: Rise of an Empire" w 3D!!! Po części czuję się, że mój mózg i zdrowy rozsądek został zgwałcony, z drugiej strony był to całkiem przyjemny gwałt. Film jest niedorzecznie głupi i fajny zarazem. Jest efekciarski i nudny. Jest heteroseksualny i homoseksualny zarazem. CGI krew leje się strumieniami i naturalnie wszystko się dzieje w slow-motion. A i tak całe show kradnie Eva Green!
Co do muzyki: Jest ona niebywale prostacka, do bólu przewidywalna. Jej schematyczność jest wręcz chamska, a 3/4 score to po prostu walenie po garach. Kiedy nie ma walenia po garach to mamy zawodzącą wokalizę, którą już słyszeliśmy w takich filmach milion razy. Prosty jak budowa cepa, prostacki, chamski, wtórny score. I wiecie co?
Podoba mi się!
Jakoś do tej prostackiej naparzanki ta muzyka naprawdę pasuje i dobrze współgra z obrazem. A poza tym Junkie XL zastosował parę chwytów, które ja bardzo cenię: Przede wszystkim tak to jest zmiksowane, że nie wiadomo co jest orkiestrą a co elektroniką. A po drugie i najważniejsza ta muzyka jest głośna. I ja mówię naprawdę głośna, już słuchając jej na normalnych głośnikach czy słuchawkach można ogłuchnąć i ma się bóle głowy. Ale w kinie to już tak napieprza, że aż się banan rysuje na twarzy z zadowolenia.
Oczywiście wiem, że będę miał bóle głowy, a nie mogę te przestać. Zresztą im częściej tego słucham, tym więcej "Man of Steel", a nawet "Batmana" w tym słyszę. Junkie wręcz przerobił Zimmera motyw ze skrzydłami nietoperza.
Rety jakie to wtórne, nieoryginalne, schematyczne wulgarne i jakie to fajne.
W sumie trochę wstydzę słuchając tej muzyki, za co najmocniej przepraszam.
