Szkoda czasu, japoński twórca, a zero kreatywności, większość scoru to słaba zżyna z Amelii Tiersena - zarzynany akordeon w prawie każdym tracku, z dodatkiem fortepianu i smutnych wiolonczel i parę japońskich piosenek. Nic w głowie nie zostaje. Dla nieobeznanych z tymi klimatami może się podobać, score zły nie jest, ale brak świeżości i temptrack aż mnie tu w oczy szczypie. Za dużo się skośnych nasłuchało w życiu, żeby takie coś miało muzycznie podniecić
Szkoda czasu tym bardziej, niesamowite smęty usypiające po 5 minutach - kopia Thank You For The Service Njumana.. Czekałem tylko ze względu na piosenkę oryginalną Lennox - i ona jest genialna, aż 6,5 minutowa (!), prawie bez muzyki, głównie acapella. Mocny kandydat do Oskara będzie.
Szkoda czasu, japoński twórca, a zero kreatywności, większość scoru to słaba zżyna z Amelii Tiersena - zarzynany akordeon w prawie każdym tracku, z dodatkiem fortepianu i smutnych wiolonczel i parę japońskich piosenek. Nic w głowie nie zostaje. Dla nieobeznanych z tymi klimatami może się podobać, score zły nie jest, ale brak świeżości i temptrack aż mnie tu w oczy szczypie. Za dużo się skośnych nasłuchało w życiu, żeby takie coś miało muzycznie podniecić
O nawet nie widziałem, że wyszedł nowy Masakatsu/Hosoda. Obada się pewnie mimo wszystko.
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.
Bardzo ładny temat przewijający się prawie przez całą ścieżkę. Jest to dosyć skromna praca. Dużo tu gitary, fortepianu z niewielkim użyciem smyczek. Mocno kontemplacyjna muzyka.
Nie wiem co, ale ten Jeff Beal ma coś ma w sobie. Szkoda, że nie pisze muzyki do większych filmów. Główny temat brzmi normalnie jakby był wyjęty z jakiegoś starego filmu. Może to przez to jak kompozytor używa dęciaków. Trochę tu też przyjemnego jazzu. Szkoda tylko, że tracklista jest tak poszatkowane. Naprawdę polecam.
Jestem trochę zaskoczony Elfmanem, bo nie przypominam sobie, żebym go tak dużo słuchał w tym roku. I ten gatunek French Variety . A jak to u was wygląda?
Klękajcie narody. W końcu ukazał się score do najbardziej śmieszkowanego wśród internautów filmu s-f z Bollywood.
Za muzę odpowiedzialny był nie kto inny, jak Rahman. Abstrahując od jakości samego widowiska, to trza przyznać, że słucha się tego całkiem fajnie. Pół godziny niewiadomo kiedy zleciało.
1. You And Me (4:39)
2. Massillan (4:10)
3. Gdańsk (4:58)
4. München (2:44)
5. Zürich (3:30)
6. Cologne (4:54)
Nie wiem po co to powstało. Nie wiem do czego lub dla kogo... Ale jestem na tak.
Szybki strzał, który nadaje na podobnych, a może nawet i bardziej nośnych falach, co "The Journey - Hunter Returns" od JXLa. Do samochodu jak znalazł.
Już Ci tłumaczę: Kiedy Hans Zimmer podróżował po świecie koncertując i dając radośc milion ludzi, Andrew Kawczynski jeździł z nim i w wolnym czasie między koncertami, w czasie spędzonym w hotelach, coś takiego skomponował. Taka geneza, powstania tego jest.
Frontier of Love - zdecydowanie najbardziej interesująca/emocjonalna muzyka jaką słyszałem w tym roku. Baaardzo romantyczne i subtelne granie. Score ląduje u mnie na pierwszym miejscu w serialowej topce
Remi sans famille - pisałem już o tym w temacie wyczekiwanych scorów, ale napiszę i tu, bo uważam, że ta ścieżka zasługuje na uwagę. Jest trochę przydługo i temat głowny jest nieco nadużywany, ale jest bardzo ładny. Dużo fortepianu. Piękne chłopięce wokalizy. Cudo!
Oba powyższe scory mogą nieźle namieszać w waszych topach, zarówno w filmowych jak i serialowych. Jak ktoś chce odpocząć od tego zalewu blockbusterowych pierdów, to polecam.
Jeszcze powiem, że najbardziej w tym roku zaskoczyły mnie prace, od kompozytorów, o których wcześniej nic nie słyszałem. Oprócz tych dwóch na górze, jeszcze Mark McKenzie.
Rudy - dobra, zakochałem się już po pierwszym utworze Tyle pozytywnych emocji dawno nie dał mi żaden inny soundtrack. Piękny temat głowny, cudownie podnoszący na duchu temat rywalizacji/sportowy(nie wiem czy dobrze go nazywam)Ciekawe jest to, że Goldsmith używa dosyć mało środków wyrazu a temat ma więcej powera od połowy utworów jakie znam korzystających z całego wachlarzu orkiestry. A tutaj, dajmy na to w takim Tryouts, jest tylko trąbką, smyczki, tamburyn i chyba jakaś perka w tle, coś niesamowitego. Fajne jest też to, że ten temat wraz z każdym utworem ewoluuje. Goldsmith bawi się aranżacjami dodając coraz to nowe instrumenty. Jest moc. Już wiem, czego będę słuchał jako motywatora, bo ta ścieżka idealnie się do tego nadaje. A The Final Game to taka wisienka na torcie <3
Night Crossing też przesłuchałem, ale muszę jeszcze tego parę razy posłuchać. Rudy jest jednak łatwiejszy w odbiorze i prościej jest o nim coś napisać.