
Uroda głównego bohatera to jedna z cech rozpoznawczych Bruce'a Wayne'a - jest on mianowicie nie tylko miliarderem ale i biznesmenem, playboyem i filantropem - najnowszy film odbiera tej postaci, zwłaszcza postaci Bruce'a wszystkie atuty, przez co, paradoksalnie, Pattinson nie jest w stanie w pełni wykorzystać swojego talentu aktorskiego, gdyż przez cały film gra tylko Batmana.
Bruce Roberta sprawia wrażenie, jakby bycie Waynem było dla niego jakąś karą, może z psychologicznego punktu widzenia jest to ciekawe ale z filmowego, nie bardzo.
Batman jest jak Zorro, gdzie zarówno postać Don Diego de la Vega jak i Bruce'a Wayne'a to maska, którą pokazuje on na co dzień - owszem, Bruce i Batman to jedna i ta sama postać ale staje się nią dopiero gdy zdejmuje maskę w jaskini, gdy rozmawia z Alfredem, z Robinem, Nightwingiem, Supermanem, itp. Dla świata jest po prostu Bruce'm - bogatym, rozpieszczonym miliarderem, który nie zna życia, co nawet wytknął mu w tym filmie Riddler ale filmowy Batman bardziej sprawia wrażenie męczennika, niż bogatego playboya - wiem, taki był zamysł ale kłoci mi się on z kanoniczną wizją tej postaci.