Dwie drogi w muzyce filmowej
- Templar
- + W.A. Mozart +
- Posty: 9848
- Rejestracja: wt sie 02, 2011 19:48 pm
- Lokalizacja: Warsaw City
- Kontakt:
Re: Dwie drogi w muzyce filmowej
A tam 90%, ja myślę, że i nawet z 300%.lis23 pisze:ważnym jest to, że 90% Jego kolegów po fachu nie stać nawet na pracę pokroju " Lincolna ".
"Problem z cytatami w internecie jest taki, że ludzie natychmiast wierzą w ich prawdę" - Abraham Lincoln
http://www.lastfm.pl/user/iTemplar
- Wojteł
- John Williams
- Posty: 9839
- Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
- Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody
Re: Dwie drogi w muzyce filmowej
Ja myślę, że nawet sam John Williams nie byłby w stanie napisać takiej ścieżki
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara
- kiedyśgrześ
- + W.A. Mozart +
- Posty: 5959
- Rejestracja: sob lip 09, 2011 12:05 pm
- lis23
- + Ludvig van Beethoven +
- Posty: 13267
- Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
- Lokalizacja: Sosnowiec
Re: Dwie drogi w muzyce filmowej
A co w tym ważnego?
Zimmer i ska robią muzykę dla mas - nie jest to złe samo w sobie, złe jest to, że za posłuchem mas, producenci życzą sobie takiej a nie innej muzyki w swoich filmach - nie liczy się jakość muzyki, tylko zadowolenie mas uwielbiających Zimmera i ska.
Gdyby Zimmer i jego naśladowcy tworzyli muzykę na poziomie nie byłoby problemu, ale tak, niestety nie jest.
A najgorsze jest to, że owe masy, fani Zimmera, nawet nie słyszeli o takim Williamsie, Barrym, czy nawet Hornerze i uważają, że taki TDKR to mistrzostwo i kwintesencja muzyki filmowej.
A kompozytorom w to graj, gdyż nie muszą się wysilać, skoro grono widzów ( niekoniecznie słuchaczy ) nawet nie zauważy kalki z innych prac i wystarczy im fragment utworu żeby stwierdzić, że nowy Zimmer jest the best - mniejsza z tym, że ów fragment niczym nie różni się od prac z poprzedniego roku.
Zimmer i ska robią muzykę dla mas - nie jest to złe samo w sobie, złe jest to, że za posłuchem mas, producenci życzą sobie takiej a nie innej muzyki w swoich filmach - nie liczy się jakość muzyki, tylko zadowolenie mas uwielbiających Zimmera i ska.
Gdyby Zimmer i jego naśladowcy tworzyli muzykę na poziomie nie byłoby problemu, ale tak, niestety nie jest.
A najgorsze jest to, że owe masy, fani Zimmera, nawet nie słyszeli o takim Williamsie, Barrym, czy nawet Hornerze i uważają, że taki TDKR to mistrzostwo i kwintesencja muzyki filmowej.
A kompozytorom w to graj, gdyż nie muszą się wysilać, skoro grono widzów ( niekoniecznie słuchaczy ) nawet nie zauważy kalki z innych prac i wystarczy im fragment utworu żeby stwierdzić, że nowy Zimmer jest the best - mniejsza z tym, że ów fragment niczym nie różni się od prac z poprzedniego roku.
Tylko On, Williams John
Tylko on, Elton John
Tylko on, Elton John
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Dwie drogi w muzyce filmowej
Masz trochę racji, ale chciałbym zauważyć parę rzeczy. Po pierwsze, zgodnie z namaszczeniem przez samego kompozytora, następcą Goldsmitha miał być Marco Beltrami i wszyscy wiemy, czy tak jest naprawdę. Najlepsze jego score'y (poza Soul Surferem i Hellboyem) odnoszą się nie do Goldsmitha, ale do westernowego Morricone. A Goldsmithowską karierę w tej chwili prowadzi bardzo sprawnie i bardzo świadomie Brian Tyler, jak mu to wychodzi, wszyscy wiemy.Mefisto pisze:Przecież tak zawsze było, że mainstream walił na jedno kopyto, bo jak raz się sprzedało, to sprzeda się znowu i jak raz coś było dobre, to producenci szli za ciosem i chcieli to samo, bo sądzili, że to znowu przyniesie szmal (w czym czasem się mylili). To głównie na obrzeżach dokonywały się zmiany, a raz na jakiś czas jakaś ścieżka z głównego nurtu zmieniała system z takich czy innych względów.Paweł Stroiński pisze:Chodzi mi o to, że za szmirę odpowiadają w dużej mierze i producenci, i fani.
Przecież to, co opisujesz dzieje się od początku kina. Weźmy epokę Golden Age'u - w kinach same sandałowce, wielkie widowiska kostiumowe, a w muzyce napieprzanie wielkoorkiestrowe na maksa. I to niezależnie od kompozytora i jego stylu mocno do siebie podobne i nieustannie wielkie i ciężkie, niezależnie od tego, co się dzieje na ekranie. Maszerują wojska - orkiestra napieprza; biba u Cezara - orkiestra napieprza; Kleopatra ma orgazm - orkiestra napieprza, etc. To samo w kolejnych dekadach - 70 aż do momentu Star Warsów, które przywróciły do łask wielkoorkiestrowe potwory to przecież niewygodny minimalizm na jedno kopyto, często mocno nieprzyjemne brzmienia, eksperymenty; lata 80 - elektronika pełną gębą (plus złote lata Williamsa z drugiej strony); 90 - swoisty misz-masz, generalnie znowu wielkoprzygodówka, którą wspaniale podsumował Gladiator. No i niemal cały dotychczasowy wiek XXI to znów powrót do elektroniki i swoistego minimalizmu w użyciu tejże, bo przecież tak można podsumować zarówno twory Zimmera pokroju Gacków, co np. Desplaty na orkiestrę, czyli ponownie miks stylów. A przecież w międzyczasie obecni wielcy zaistnieli praktycznie na bezrybiu - Morricone wypłynął przecież na spaghetti-westernach, czyli czymś czego nikt się kompletnie nie spodziewał i nie wróżył sukcesów. A wspomniany Zimmer to wszak może i Hollywood, ale pokątem, od niskobudżetówek właściwie niezależnych pokroju Rain Mana.
Także jedynym co się tak naprawdę zmieniło to postęp techniczny, który pociągnął z sobą łatwość w tworzeniu "podróbek na szybko", które każdy może napisać w piwnicy. Do tego dochodzi też znacząca banalność, a co za tym idzie prostackość w tworzeniu temptracków. Przecież 20 lat temu elektroniczne scory to była przecież ciężka praca a taki zestaw keyboardów kosztował więcej jak wynajęcie orkiestry z LA na cały miesiąc. A gdy ktoś chciał powiedzieć kompozytorowi czego szuka, to używał do tego słów, a nie mp3 zgranych z neta i podłożonych bez ładu i składu pod workprint filmu. Ot znak czasów - a te przecież także wpływają na muzykę. Jakkolwiek więc trudno jest mi zrozumieć do czego pijesz, bo nawet jeśli są tam jakieś obozy, to jak zawsze jest też cała masa alternatyw - chyba nawet większa niż kiedyś, bo kiedyś kompozytor musiał się nieźle napocić, żeby wypłynąć znienacka, a dziś walisz maila do Mam talent i już kontrakt z Wajdą na Katyń 2 - to jednak z tym jednym aspektem mogę się zgodzić: niestety, ale przyszło nam żyć trochę w bezjajecznych czasach, w których ludzie jarają się kinem "bezpiecznym", a przez to nieatrakcyjnym i lekko wypranym z magii. To rzecz jasna wpływa też na muzykę, która wielokrotnie przypomina papkę. Oczywiście mam tu na myśli główny nurt z USA i po części z Europy, a przy tym nie każdy film, nie każdy blockbuster i, co za tym idzie, także nie każdy soundtrack. Nie powiedziałbym więc, że jest źle czy tragicznie, a i trochę chyba za wcześnie na ujednolicanie filmówki (nawet mimo naleciałości MV), lecz na pewno w ostatniej dekadzie zrobiło się trochę spokojniej i trochę bardziej zachowawczo także muzycznie. I być może dlatego nawet te najciekawsze ścieżki wypadają dość blado i/lub wtórnie, gdy porówna się je z tymi sprzed lat 20 i 30, a przy tym także mniej oryginalnie i czuć pewien niedosyt (co widzę od jakichś pięciu lat regularnie we wszelkich podsumowaniach, gdzie połowa wypowiadających się osób mówi o rozczarowaniach, a druga głosuje na twory pokroju Lincolna, który sam w sobie zły może nie jest, ale dla samego Williamsa to czysty regres).
Myślę jednak, że za wcześnie na darcie szat - czas na zmiany z pewnością prędzej czy później przyjdzie, bo nawet widzowie się nudzą i producenci potrafią z czasem przyznać, że coś jest passe. I tak też będzie pewnie z obecnym brzmieniem a la Zimmer, ale do tego potrzebny jest jakiś zwrot. Być może, o czym jednak smutno mi myśleć, tenże nadejdzie dopiero z odejściem obecnych mistrzów, jak wspomniany Johnny i Ennio, po których lukę jakoś trzeba będzie zapełnić (po Goldsmithie co prawda pustka dalej jest, ale lubię sądzić, że wtedy właśnie pojawił się jakże inny Desplat, który ma przecież w swym hollywoodzkim dorobku sporo tytułów typowych dla Jerry'ego), a i obecni młodziani pokroju Marianelliego będą wciąż wyrastać i wprowadzać swoje małe "rewolucje".
W skrócie dla tych, którym nie chce się czytać: Paweł marudzi jak stara baba i widzi świat w ciemnych barwach, a ja mówię, że warto zwyczajnie przeczekać jednostajność, ciesząc się małymi perełkami, które wszak co roku wypływają.
Nie chciałbym tutaj wchodzić w dyskusję na temat jaka to historia jest piękna, ale zwróćmy uwagę na to, że w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych na więcej kompozytorom pozwalano i mieli oni dużo więcej czasu na dużo mniej muzyki (dyskutowałem kiedyś ze znajomym kompozytorem na temat dzisiejszych thrillerów i thrillerów takiego Jerry'ego Fieldinga, ale on mi zwrócił uwagę, że dzisiaj ma się 3-4 tygodnie na 120 minut muzyki, a taki Fielding miał 3-4 miesiące na 30 minut). Dzisiaj producenci są trochę w dużej mierze zamknięci na to, co się może nie sprzedawać. Pytanie, czy taki Elliot chciałby napisać takiego Demolition Mana (którego jakby co kojarzę z wiele razy widzianego filmu, choć mam zamiar niedługo album nadrobić). Do muzyki filmowej desperacko chce wrócić Don Davis, ale nie dostaje propozycji, więc wrócił do orkiestracji (i ghostwritingu) dla Randy'ego Newmana. To jest dość smutne.
Chciałbym także zwrócić uwagę na pewne niezrozumienie producentów, co udowodnię na Powellu. Jednym z najbardziej wpływowych score'ów na współczesną filmówkę jest, skądinąd słusznie, trylogia Bourne'a. Pamiętajmy o specyfice tych filmów, zwłaszcza części reżyserowanych przez Greengrassa. Ale co z tego, że Powell ewidentnie (zwłaszcza Ultimatum!) pisał pod kamerę z ręki. Pasuje do wszystkiego, prawda? No to siup i dajemy to, gdzie się da, niezależnie od typu historii i sposobu realizacji filmu.
Nie wiem, czy powinniśmy operować kategorią pustki. Pewne nazwiska się po prostu w tym świecie pojawiają, nie wiadomo z jakiego powodu, ale tak jest. Ktoś zaufał takim nazwiskom jak, pozostańmy przy czasach ostatnich, Clint Mansell, czy szczęście (nie do końca typowego tradycjonalisty!) Michaela Giacchino.
Giacchino jest świetnym przykładem (lepszym niż np. Beltrami czy Tyler) tego, czego szukam, szczerze mówiąc, dlatego trochę mam (głównie do siebie) żal, że za dużo jego score'ów nie piszę (i żadnych w tym roku nie dostanę ). Łączy nowoczesność (od elektroniki po awangardowe techniki kompozycyjne) z zupełnym zrozumieniem struktury klasycznej ścieżki dźwiękowej (chociaż mało to rozpoznawalne, nie zapomnijmy, że Giacchino stosuje technikę lejtmotywiczną i robi to bardzo, bardzo sprawnie).
To, co mnie szczególnie martwi po prostu, w obrębie rządzących w tej chwili trendów, to fakt, że niektórzy kompozytorzy są zatrudniani kosztem tych, którzy chcieliby wejść do gatunku, a nie mają do tego albo popularności (magia niektórych nazwisk) albo infrastruktury (RCP!), a potencjalnie mogliby bardzo wiele wnieść do naszego gatunku. Tylko że większość fanów (zwłaszcza mainstreamu) zgadza się na to, co jest, i prostą zasadą podaży i popytu, ci, którzy marzą i mają entuzjazm, mają mniejsze szanse.
Ze swej strony powiem tak. Tak, trzymam się głównie mainstreamu z bardzo małymi przejściami do score'ów niemainstreamowych. Jedyną tego zaletą jest dostrzeżenie tego, jak dobrym wkładem popisał się Thomas Newman w Skyfall. Z wyjściem poza tę (nie)niszę problem polega na tym, że w pewnym momencie człowiek nie wie totalnie, czym się zająć. Ja ze swej strony trochę traktuję kompozytorów jako swoisty temat badawczy. Tak jest z największymi, częściowo już nieżyjącymi, kompozytorami. Po prostu badam ich twórczość dość dokładnie. Wielu europejskich klasyków (zwłaszcza polskich) znam bardzo, ale to bardzo wybiórczo, z czego najbardziej mnie boli w tej chwili Preisner (którego co prawda raz recenzowałem, ale zwróćcie uwagę, że to była jego jedyna przygoda z mainstreamem, której chyba do tej pory bardzo żałuje) i Coulais (tak, tego pana jeszcze w ogóle nie poznałem, choć parę rzeczy mam). Ale patrząc z tamtej perspektywy, na razie nadziei nie widzę.
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Dwie drogi w muzyce filmowej
Ty nie zauważyłeś za to, że Cristiada jest jedną wielką kalką z innych prac Hornera, tak samo Lincoln, który jest kalką z innych prac Williamsa i klasycznych już dla muzyki amerykańskiej, dzieł muzyki poważnej Aarona Coplanda. I co z tego wynika?lis23 pisze:A co w tym ważnego?
Zimmer i ska robią muzykę dla mas - nie jest to złe samo w sobie, złe jest to, że za posłuchem mas, producenci życzą sobie takiej a nie innej muzyki w swoich filmach - nie liczy się jakość muzyki, tylko zadowolenie mas uwielbiających Zimmera i ska.
Gdyby Zimmer i jego naśladowcy tworzyli muzykę na poziomie nie byłoby problemu, ale tak, niestety nie jest.
A najgorsze jest to, że owe masy, fani Zimmera, nawet nie słyszeli o takim Williamsie, Barrym, czy nawet Hornerze i uważają, że taki TDKR to mistrzostwo i kwintesencja muzyki filmowej.
A kompozytorom w to graj, gdyż nie muszą się wysilać, skoro grono widzów ( niekoniecznie słuchaczy ) nawet nie zauważy kalki z innych prac i wystarczy im fragment utworu żeby stwierdzić, że nowy Zimmer jest the best - mniejsza z tym, że ów fragment niczym nie różni się od prac z poprzedniego roku.
- lis23
- + Ludvig van Beethoven +
- Posty: 13267
- Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
- Lokalizacja: Sosnowiec
Re: Dwie drogi w muzyce filmowej
Tak, tyle że Horner nie odstawia szopki w stylu: " od dzisiaj poszukuję " nowego brzmienia ", które cechować będzie " asłuchalność " i nuda "Paweł Stroiński pisze:
Ty nie zauważyłeś za to, że Cristiada jest jedną wielką kalką z innych prac Hornera, tak samo Lincoln, który jest kalką z innych prac Williamsa i klasycznych już dla muzyki amerykańskiej, dzieł muzyki poważnej Aarona Coplanda. I co z tego wynika?
wolę kopie Hornera, niż nudne brzmienie obecnego Zimmera, którego prace ciężko jest od siebie odróżnić
a Azrona Coplanda nigdy nie słuchałem, więc mnie " Lincoln " satysfakcjonuje, podobnie jak Ciebie satysfakcjonuje to, co obecnie tworzy Zimmer.
Tylko On, Williams John
Tylko on, Elton John
Tylko on, Elton John
- Wojteł
- John Williams
- Posty: 9839
- Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
- Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody
Re: Dwie drogi w muzyce filmowej
Tylko, że Paweł wie z czego Zimmer przepisywał, a nie: "nie słuchałem w życiu Mozarta i Orffa, dlatego Zimmer mnie totalnie satysfakcjonuje"
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara
- lis23
- + Ludvig van Beethoven +
- Posty: 13267
- Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
- Lokalizacja: Sosnowiec
Re: Dwie drogi w muzyce filmowej
A w przypadku Hornera nie wiadomo z czego przepisywał?Wojtek pisze:Tylko, że Paweł wie z czego Zimmer przepisywał, a nie: "nie słuchałem w życiu Mozarta i Orffa, dlatego Zimmer mnie totalnie satysfakcjonuje"
zresztą, różnica jest jeszcze inna: dla mnie, nowe prace Zimmera a szczególnie trzy Batmany są " niesłuchalne ", w przeciwieństwie do prac wymienionych przez Pawła
co mi po tym, że wiem z czego rżnął Zimmer, skoro nie mogę tego słuchać?.
Tylko On, Williams John
Tylko on, Elton John
Tylko on, Elton John
- Templar
- + W.A. Mozart +
- Posty: 9848
- Rejestracja: wt sie 02, 2011 19:48 pm
- Lokalizacja: Warsaw City
- Kontakt:
Re: Dwie drogi w muzyce filmowej
Musisz zmienić głośność w komputerze, przy ustawieniu 0% to rzeczywiście głupio się tego słucha, daj najlepiej 100%.
"Problem z cytatami w internecie jest taki, że ludzie natychmiast wierzą w ich prawdę" - Abraham Lincoln
http://www.lastfm.pl/user/iTemplar
- Paweł Stroiński
- Ridley Scott
- Posty: 9316
- Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
- Lokalizacja: Spod Warszawy
- Kontakt:
Re: Dwie drogi w muzyce filmowej
Z tego, co kojarzę, ty nie kojarzysz większości zrzynek w Cristiadzie, więc zgadzam się z Wojtkiem.
To samo z Lincolnem, chociaż akurat Szeregowca Ryana powinieneś wyłapać od razu. Czy powinieneś wyłapać AI, to nie wiem, ale Szeregowca na pewno.
To samo z Lincolnem, chociaż akurat Szeregowca Ryana powinieneś wyłapać od razu. Czy powinieneś wyłapać AI, to nie wiem, ale Szeregowca na pewno.
- lis23
- + Ludvig van Beethoven +
- Posty: 13267
- Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
- Lokalizacja: Sosnowiec
Re: Dwie drogi w muzyce filmowej
Tyle tylko, że mi te zrzynki nie przeszkadzają w odbiorze całości, bo jest tematyka - w Batmanach Zimmera jest tylko masa, ściana muzyki - nie, nie muzyki, ścieżki dźwiękowej bo większości tego muzyką nie nazwę - może to Ty nie rozumiesz, że współczesny Zimmer nie daje słuchaczowi przyjemności z obcowania ze swoją muzyką? - bo mnie od słuchania BB, TDK i TDKR po prostu łeb napierdziela - w kółko to samo, byle tylko było głośno i byleby coś się działo - gdzie jest Zimmer z " Da Vinci Code ", " Cienkiej Czerwonej Linii ", ' Ostatniego Samuraja " czy " Księcia Egiptu "Paweł Stroiński pisze:Z tego, co kojarzę, ty nie kojarzysz większości zrzynek w Cristiadzie, więc zgadzam się z Wojtkiem.
To samo z Lincolnem, chociaż akurat Szeregowca Ryana powinieneś wyłapać od razu. Czy powinieneś wyłapać AI, to nie wiem, ale Szeregowca na pewno.
dla mnie to tak, jakby Williams zaczął na starość komponować techno
Tylko On, Williams John
Tylko on, Elton John
Tylko on, Elton John