Dwie drogi w muzyce filmowej

Tutaj dyskutujemy o poszczególnych ścieżkach dźwiękowych napisanych na potrzeby kina.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Wojteł
John Williams
Posty: 9839
Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#31 Post autor: Wojteł » śr lut 06, 2013 15:05 pm

Wiemy, wiemy
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara

Awatar użytkownika
Templar
+ W.A. Mozart +
Posty: 9848
Rejestracja: wt sie 02, 2011 19:48 pm
Lokalizacja: Warsaw City
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#32 Post autor: Templar » śr lut 06, 2013 15:08 pm

lis23 pisze:ważnym jest to, że 90% Jego kolegów po fachu nie stać nawet na pracę pokroju " Lincolna ".
A tam 90%, ja myślę, że i nawet z 300%.
Obrazek

"Problem z cytatami w internecie jest taki, że ludzie natychmiast wierzą w ich prawdę" - Abraham Lincoln

http://www.lastfm.pl/user/iTemplar

Awatar użytkownika
Wojteł
John Williams
Posty: 9839
Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#33 Post autor: Wojteł » śr lut 06, 2013 15:21 pm

Ja myślę, że nawet sam John Williams nie byłby w stanie napisać takiej ścieżki :P
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara

Awatar użytkownika
Adam
Jan Borysewicz
Posty: 58352
Rejestracja: wt lis 24, 2009 19:02 pm

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#34 Post autor: Adam » śr lut 06, 2013 15:25 pm

Całe forum Filmmusic.pl pisze:wiemy, wiemy...
#FUCKVINYL

Awatar użytkownika
Wojteł
John Williams
Posty: 9839
Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#35 Post autor: Wojteł » śr lut 06, 2013 15:30 pm

lis23 pisze:wiemy, wiemy
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara

Awatar użytkownika
kiedyśgrześ
+ W.A. Mozart +
Posty: 5959
Rejestracja: sob lip 09, 2011 12:05 pm

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#36 Post autor: kiedyśgrześ » śr lut 06, 2013 15:35 pm

i kolejny arcyważny temat rozjechany przez trolle :P
Obrazek

Awatar użytkownika
lis23
+ Ludvig van Beethoven +
Posty: 13267
Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#37 Post autor: lis23 » śr lut 06, 2013 16:09 pm

A co w tym ważnego?
Zimmer i ska robią muzykę dla mas - nie jest to złe samo w sobie, złe jest to, że za posłuchem mas, producenci życzą sobie takiej a nie innej muzyki w swoich filmach - nie liczy się jakość muzyki, tylko zadowolenie mas uwielbiających Zimmera i ska.
Gdyby Zimmer i jego naśladowcy tworzyli muzykę na poziomie nie byłoby problemu, ale tak, niestety nie jest.
A najgorsze jest to, że owe masy, fani Zimmera, nawet nie słyszeli o takim Williamsie, Barrym, czy nawet Hornerze i uważają, że taki TDKR to mistrzostwo i kwintesencja muzyki filmowej.
A kompozytorom w to graj, gdyż nie muszą się wysilać, skoro grono widzów ( niekoniecznie słuchaczy ) nawet nie zauważy kalki z innych prac i wystarczy im fragment utworu żeby stwierdzić, że nowy Zimmer jest the best - mniejsza z tym, że ów fragment niczym nie różni się od prac z poprzedniego roku.
Tylko On, Williams John ;)
Tylko on, Elton John ;) ;)

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#38 Post autor: Paweł Stroiński » śr lut 06, 2013 16:41 pm

Mefisto pisze:
Paweł Stroiński pisze:Chodzi mi o to, że za szmirę odpowiadają w dużej mierze i producenci, i fani.
Przecież tak zawsze było, że mainstream walił na jedno kopyto, bo jak raz się sprzedało, to sprzeda się znowu i jak raz coś było dobre, to producenci szli za ciosem i chcieli to samo, bo sądzili, że to znowu przyniesie szmal (w czym czasem się mylili). To głównie na obrzeżach dokonywały się zmiany, a raz na jakiś czas jakaś ścieżka z głównego nurtu zmieniała system z takich czy innych względów.

Przecież to, co opisujesz dzieje się od początku kina. Weźmy epokę Golden Age'u - w kinach same sandałowce, wielkie widowiska kostiumowe, a w muzyce napieprzanie wielkoorkiestrowe na maksa. I to niezależnie od kompozytora i jego stylu mocno do siebie podobne i nieustannie wielkie i ciężkie, niezależnie od tego, co się dzieje na ekranie. Maszerują wojska - orkiestra napieprza; biba u Cezara - orkiestra napieprza; Kleopatra ma orgazm - orkiestra napieprza, etc. To samo w kolejnych dekadach - 70 aż do momentu Star Warsów, które przywróciły do łask wielkoorkiestrowe potwory to przecież niewygodny minimalizm na jedno kopyto, często mocno nieprzyjemne brzmienia, eksperymenty; lata 80 - elektronika pełną gębą (plus złote lata Williamsa z drugiej strony); 90 - swoisty misz-masz, generalnie znowu wielkoprzygodówka, którą wspaniale podsumował Gladiator. No i niemal cały dotychczasowy wiek XXI to znów powrót do elektroniki i swoistego minimalizmu w użyciu tejże, bo przecież tak można podsumować zarówno twory Zimmera pokroju Gacków, co np. Desplaty na orkiestrę, czyli ponownie miks stylów. A przecież w międzyczasie obecni wielcy zaistnieli praktycznie na bezrybiu - Morricone wypłynął przecież na spaghetti-westernach, czyli czymś czego nikt się kompletnie nie spodziewał i nie wróżył sukcesów. A wspomniany Zimmer to wszak może i Hollywood, ale pokątem, od niskobudżetówek właściwie niezależnych pokroju Rain Mana.

Także jedynym co się tak naprawdę zmieniło to postęp techniczny, który pociągnął z sobą łatwość w tworzeniu "podróbek na szybko", które każdy może napisać w piwnicy. Do tego dochodzi też znacząca banalność, a co za tym idzie prostackość w tworzeniu temptracków. Przecież 20 lat temu elektroniczne scory to była przecież ciężka praca a taki zestaw keyboardów kosztował więcej jak wynajęcie orkiestry z LA na cały miesiąc. A gdy ktoś chciał powiedzieć kompozytorowi czego szuka, to używał do tego słów, a nie mp3 zgranych z neta i podłożonych bez ładu i składu pod workprint filmu. Ot znak czasów - a te przecież także wpływają na muzykę. Jakkolwiek więc trudno jest mi zrozumieć do czego pijesz, bo nawet jeśli są tam jakieś obozy, to jak zawsze jest też cała masa alternatyw - chyba nawet większa niż kiedyś, bo kiedyś kompozytor musiał się nieźle napocić, żeby wypłynąć znienacka, a dziś walisz maila do Mam talent i już kontrakt z Wajdą na Katyń 2 - to jednak z tym jednym aspektem mogę się zgodzić: niestety, ale przyszło nam żyć trochę w bezjajecznych czasach, w których ludzie jarają się kinem "bezpiecznym", a przez to nieatrakcyjnym i lekko wypranym z magii. To rzecz jasna wpływa też na muzykę, która wielokrotnie przypomina papkę. Oczywiście mam tu na myśli główny nurt z USA i po części z Europy, a przy tym nie każdy film, nie każdy blockbuster i, co za tym idzie, także nie każdy soundtrack. Nie powiedziałbym więc, że jest źle czy tragicznie, a i trochę chyba za wcześnie na ujednolicanie filmówki (nawet mimo naleciałości MV), lecz na pewno w ostatniej dekadzie zrobiło się trochę spokojniej i trochę bardziej zachowawczo także muzycznie. I być może dlatego nawet te najciekawsze ścieżki wypadają dość blado i/lub wtórnie, gdy porówna się je z tymi sprzed lat 20 i 30, a przy tym także mniej oryginalnie i czuć pewien niedosyt (co widzę od jakichś pięciu lat regularnie we wszelkich podsumowaniach, gdzie połowa wypowiadających się osób mówi o rozczarowaniach, a druga głosuje na twory pokroju Lincolna, który sam w sobie zły może nie jest, ale dla samego Williamsa to czysty regres).

Myślę jednak, że za wcześnie na darcie szat - czas na zmiany z pewnością prędzej czy później przyjdzie, bo nawet widzowie się nudzą i producenci potrafią z czasem przyznać, że coś jest passe. I tak też będzie pewnie z obecnym brzmieniem a la Zimmer, ale do tego potrzebny jest jakiś zwrot. Być może, o czym jednak smutno mi myśleć, tenże nadejdzie dopiero z odejściem obecnych mistrzów, jak wspomniany Johnny i Ennio, po których lukę jakoś trzeba będzie zapełnić (po Goldsmithie co prawda pustka dalej jest, ale lubię sądzić, że wtedy właśnie pojawił się jakże inny Desplat, który ma przecież w swym hollywoodzkim dorobku sporo tytułów typowych dla Jerry'ego), a i obecni młodziani pokroju Marianelliego będą wciąż wyrastać i wprowadzać swoje małe "rewolucje".

W skrócie dla tych, którym nie chce się czytać: Paweł marudzi jak stara baba i widzi świat w ciemnych barwach, a ja mówię, że warto zwyczajnie przeczekać jednostajność, ciesząc się małymi perełkami, które wszak co roku wypływają.
Masz trochę racji, ale chciałbym zauważyć parę rzeczy. Po pierwsze, zgodnie z namaszczeniem przez samego kompozytora, następcą Goldsmitha miał być Marco Beltrami i wszyscy wiemy, czy tak jest naprawdę. Najlepsze jego score'y (poza Soul Surferem i Hellboyem) odnoszą się nie do Goldsmitha, ale do westernowego Morricone. A Goldsmithowską karierę w tej chwili prowadzi bardzo sprawnie i bardzo świadomie Brian Tyler, jak mu to wychodzi, wszyscy wiemy.

Nie chciałbym tutaj wchodzić w dyskusję na temat jaka to historia jest piękna, ale zwróćmy uwagę na to, że w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych na więcej kompozytorom pozwalano i mieli oni dużo więcej czasu na dużo mniej muzyki (dyskutowałem kiedyś ze znajomym kompozytorem na temat dzisiejszych thrillerów i thrillerów takiego Jerry'ego Fieldinga, ale on mi zwrócił uwagę, że dzisiaj ma się 3-4 tygodnie na 120 minut muzyki, a taki Fielding miał 3-4 miesiące na 30 minut). Dzisiaj producenci są trochę w dużej mierze zamknięci na to, co się może nie sprzedawać. Pytanie, czy taki Elliot chciałby napisać takiego Demolition Mana (którego jakby co kojarzę z wiele razy widzianego filmu, choć mam zamiar niedługo album nadrobić). Do muzyki filmowej desperacko chce wrócić Don Davis, ale nie dostaje propozycji, więc wrócił do orkiestracji (i ghostwritingu) dla Randy'ego Newmana. To jest dość smutne.

Chciałbym także zwrócić uwagę na pewne niezrozumienie producentów, co udowodnię na Powellu. Jednym z najbardziej wpływowych score'ów na współczesną filmówkę jest, skądinąd słusznie, trylogia Bourne'a. Pamiętajmy o specyfice tych filmów, zwłaszcza części reżyserowanych przez Greengrassa. Ale co z tego, że Powell ewidentnie (zwłaszcza Ultimatum!) pisał pod kamerę z ręki. Pasuje do wszystkiego, prawda? No to siup i dajemy to, gdzie się da, niezależnie od typu historii i sposobu realizacji filmu.

Nie wiem, czy powinniśmy operować kategorią pustki. Pewne nazwiska się po prostu w tym świecie pojawiają, nie wiadomo z jakiego powodu, ale tak jest. Ktoś zaufał takim nazwiskom jak, pozostańmy przy czasach ostatnich, Clint Mansell, czy szczęście (nie do końca typowego tradycjonalisty!) Michaela Giacchino.

Giacchino jest świetnym przykładem (lepszym niż np. Beltrami czy Tyler) tego, czego szukam, szczerze mówiąc, dlatego trochę mam (głównie do siebie) żal, że za dużo jego score'ów nie piszę (i żadnych w tym roku nie dostanę :mrgreen: ). Łączy nowoczesność (od elektroniki po awangardowe techniki kompozycyjne) z zupełnym zrozumieniem struktury klasycznej ścieżki dźwiękowej (chociaż mało to rozpoznawalne, nie zapomnijmy, że Giacchino stosuje technikę lejtmotywiczną i robi to bardzo, bardzo sprawnie).

To, co mnie szczególnie martwi po prostu, w obrębie rządzących w tej chwili trendów, to fakt, że niektórzy kompozytorzy są zatrudniani kosztem tych, którzy chcieliby wejść do gatunku, a nie mają do tego albo popularności (magia niektórych nazwisk) albo infrastruktury (RCP!), a potencjalnie mogliby bardzo wiele wnieść do naszego gatunku. Tylko że większość fanów (zwłaszcza mainstreamu) zgadza się na to, co jest, i prostą zasadą podaży i popytu, ci, którzy marzą i mają entuzjazm, mają mniejsze szanse.

Ze swej strony powiem tak. Tak, trzymam się głównie mainstreamu z bardzo małymi przejściami do score'ów niemainstreamowych. Jedyną tego zaletą jest dostrzeżenie tego, jak dobrym wkładem popisał się Thomas Newman w Skyfall. Z wyjściem poza tę (nie)niszę problem polega na tym, że w pewnym momencie człowiek nie wie totalnie, czym się zająć. Ja ze swej strony trochę traktuję kompozytorów jako swoisty temat badawczy. Tak jest z największymi, częściowo już nieżyjącymi, kompozytorami. Po prostu badam ich twórczość dość dokładnie. Wielu europejskich klasyków (zwłaszcza polskich) znam bardzo, ale to bardzo wybiórczo, z czego najbardziej mnie boli w tej chwili Preisner (którego co prawda raz recenzowałem, ale zwróćcie uwagę, że to była jego jedyna przygoda z mainstreamem, której chyba do tej pory bardzo żałuje) i Coulais (tak, tego pana jeszcze w ogóle nie poznałem, choć parę rzeczy mam). Ale patrząc z tamtej perspektywy, na razie nadziei nie widzę.

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#39 Post autor: Paweł Stroiński » śr lut 06, 2013 16:42 pm

lis23 pisze:A co w tym ważnego?
Zimmer i ska robią muzykę dla mas - nie jest to złe samo w sobie, złe jest to, że za posłuchem mas, producenci życzą sobie takiej a nie innej muzyki w swoich filmach - nie liczy się jakość muzyki, tylko zadowolenie mas uwielbiających Zimmera i ska.
Gdyby Zimmer i jego naśladowcy tworzyli muzykę na poziomie nie byłoby problemu, ale tak, niestety nie jest.
A najgorsze jest to, że owe masy, fani Zimmera, nawet nie słyszeli o takim Williamsie, Barrym, czy nawet Hornerze i uważają, że taki TDKR to mistrzostwo i kwintesencja muzyki filmowej.
A kompozytorom w to graj, gdyż nie muszą się wysilać, skoro grono widzów ( niekoniecznie słuchaczy ) nawet nie zauważy kalki z innych prac i wystarczy im fragment utworu żeby stwierdzić, że nowy Zimmer jest the best - mniejsza z tym, że ów fragment niczym nie różni się od prac z poprzedniego roku.
Ty nie zauważyłeś za to, że Cristiada jest jedną wielką kalką z innych prac Hornera, tak samo Lincoln, który jest kalką z innych prac Williamsa i klasycznych już dla muzyki amerykańskiej, dzieł muzyki poważnej Aarona Coplanda. I co z tego wynika?

Awatar użytkownika
lis23
+ Ludvig van Beethoven +
Posty: 13267
Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#40 Post autor: lis23 » śr lut 06, 2013 17:06 pm

Paweł Stroiński pisze:
Ty nie zauważyłeś za to, że Cristiada jest jedną wielką kalką z innych prac Hornera, tak samo Lincoln, który jest kalką z innych prac Williamsa i klasycznych już dla muzyki amerykańskiej, dzieł muzyki poważnej Aarona Coplanda. I co z tego wynika?
Tak, tyle że Horner nie odstawia szopki w stylu: " od dzisiaj poszukuję " nowego brzmienia ", które cechować będzie " asłuchalność " i nuda "
wolę kopie Hornera, niż nudne brzmienie obecnego Zimmera, którego prace ciężko jest od siebie odróżnić
a Azrona Coplanda nigdy nie słuchałem, więc mnie " Lincoln " satysfakcjonuje, podobnie jak Ciebie satysfakcjonuje to, co obecnie tworzy Zimmer.
Tylko On, Williams John ;)
Tylko on, Elton John ;) ;)

Awatar użytkownika
Wojteł
John Williams
Posty: 9839
Rejestracja: sob mar 15, 2008 23:50 pm
Lokalizacja: Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#41 Post autor: Wojteł » śr lut 06, 2013 17:11 pm

Tylko, że Paweł wie z czego Zimmer przepisywał, a nie: "nie słuchałem w życiu Mozarta i Orffa, dlatego Zimmer mnie totalnie satysfakcjonuje"
Haha Śląsk węgiel zadupie gwara

Awatar użytkownika
lis23
+ Ludvig van Beethoven +
Posty: 13267
Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#42 Post autor: lis23 » śr lut 06, 2013 17:15 pm

Wojtek pisze:Tylko, że Paweł wie z czego Zimmer przepisywał, a nie: "nie słuchałem w życiu Mozarta i Orffa, dlatego Zimmer mnie totalnie satysfakcjonuje"
A w przypadku Hornera nie wiadomo z czego przepisywał?
zresztą, różnica jest jeszcze inna: dla mnie, nowe prace Zimmera a szczególnie trzy Batmany są " niesłuchalne ", w przeciwieństwie do prac wymienionych przez Pawła
co mi po tym, że wiem z czego rżnął Zimmer, skoro nie mogę tego słuchać?.
Tylko On, Williams John ;)
Tylko on, Elton John ;) ;)

Awatar użytkownika
Templar
+ W.A. Mozart +
Posty: 9848
Rejestracja: wt sie 02, 2011 19:48 pm
Lokalizacja: Warsaw City
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#43 Post autor: Templar » śr lut 06, 2013 17:17 pm

Musisz zmienić głośność w komputerze, przy ustawieniu 0% to rzeczywiście głupio się tego słucha, daj najlepiej 100%.
Obrazek

"Problem z cytatami w internecie jest taki, że ludzie natychmiast wierzą w ich prawdę" - Abraham Lincoln

http://www.lastfm.pl/user/iTemplar

Awatar użytkownika
Paweł Stroiński
Ridley Scott
Posty: 9316
Rejestracja: śr kwie 06, 2005 21:45 pm
Lokalizacja: Spod Warszawy
Kontakt:

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#44 Post autor: Paweł Stroiński » śr lut 06, 2013 17:17 pm

Z tego, co kojarzę, ty nie kojarzysz większości zrzynek w Cristiadzie, więc zgadzam się z Wojtkiem.

To samo z Lincolnem, chociaż akurat Szeregowca Ryana powinieneś wyłapać od razu. Czy powinieneś wyłapać AI, to nie wiem, ale Szeregowca na pewno.

Awatar użytkownika
lis23
+ Ludvig van Beethoven +
Posty: 13267
Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
Lokalizacja: Sosnowiec

Re: Dwie drogi w muzyce filmowej

#45 Post autor: lis23 » śr lut 06, 2013 17:25 pm

Paweł Stroiński pisze:Z tego, co kojarzę, ty nie kojarzysz większości zrzynek w Cristiadzie, więc zgadzam się z Wojtkiem.

To samo z Lincolnem, chociaż akurat Szeregowca Ryana powinieneś wyłapać od razu. Czy powinieneś wyłapać AI, to nie wiem, ale Szeregowca na pewno.
Tyle tylko, że mi te zrzynki nie przeszkadzają w odbiorze całości, bo jest tematyka - w Batmanach Zimmera jest tylko masa, ściana muzyki - nie, nie muzyki, ścieżki dźwiękowej bo większości tego muzyką nie nazwę - może to Ty nie rozumiesz, że współczesny Zimmer nie daje słuchaczowi przyjemności z obcowania ze swoją muzyką? - bo mnie od słuchania BB, TDK i TDKR po prostu łeb napierdziela - w kółko to samo, byle tylko było głośno i byleby coś się działo - gdzie jest Zimmer z " Da Vinci Code ", " Cienkiej Czerwonej Linii ", ' Ostatniego Samuraja " czy " Księcia Egiptu "
dla mnie to tak, jakby Williams zaczął na starość komponować techno ;)
Tylko On, Williams John ;)
Tylko on, Elton John ;) ;)

ODPOWIEDZ