Jestem zażenowany tym filmem. Już nawet nie chodzi o to, że to najgorsza część trylogii i całej twórczości Jacksona związanej z Śródziemiem. To po prostu gniot. Jeśli miałbym Bitwę Pięciu Armii porównać z jakimś tegorocznym obrazem, z pewnością stawiałbym na czwarte Transformersy. Dlaczego? Ten sam typ narracji, w toku której nie mam często pojęcia, co się dzieje. Ten sam żenujący humor (postać Alfrida to kolejny dowód na to, że po przejściu Lucasa na emeryturę Jackson postanowił go zastąpić). Ten sam kicz wylewający się z ekranu (Tauriel i Kili...) i masa idiotycznych pomysłów - jak zabicie Smauga po paru minutach filmu i utworzenie kuszy z... ramienia syna. Serio, nie mam pojęcia, co Jackson miał w głowie w trakcie realizacji tego filmu, ale na pewno nie był to mózg

No i co mnie wkurza niesamowcie to fakt, że te filmy przeczą fabule Władcy Pierścieni. Bo jak mam traktować to, że kilka dekad później Gandalf, Galadriela i Elrond nie pamiętają, że widzieli na własne oczy powrót Saurona?
Muzyką Shore dopasował się do poziomu filmu: jest beznadziejna. Z ręką na sercu miałem wrażenie, że słucham przez cały film jednej 'heroicznej' suity, różnie aranżowanej i eksponowanej w filmie zależnie od charakteru sceny. Nie było chyba ani jednego momentu, w którym w jakikolwiek muzyka pomogłaby temu filmowi w czymkolwiek. Choć może nie dało się mu po prostu już pomóc. No i na dobicie te łopatologicznie powracające stare lejtmotywy, o czym już pisał Marek i nie pozostaje nic innego, jak tylko się z nim zgodzić. W sumie z całego tego scoru najlepiej wypada i tak tylko niezła piosenka. To smutne, jak kończy ten wspaniały niegdyś muzycznie (i filmowo) świat...
Za muzykę w filmie daję 1,5/5, albumu póki co nie mam odwagi słuchać.