I tak w sumie to Williams z Giacchino ratują w moich oczach ten rok. Oczywiście nie znam jeszcze "War Horse", więc możliwe, że tutaj mamy do czynienia z prawdziwym dziełem. Ale tak to pozostaje naprawdę dobry "Tintitn" ,najlepsza płyta jaką miałem okazję słuchać w tym roku. Mimo to jest to soundtrack "tylko" dobry, a wiadomo, że Williams potrafi bardziej zmiażdżyć słuchacza. Chociaż powtarzam nie znam "War Horse". Chociaż i tak to o czymś świadczy, że prawie 80letni kompozytor ze swoim dobrym scorem i tak zostawia daleko w tyle resztę tegorocznych kompozytorów.
Naturalnie w pamięci zostaje mi jeszcze "Super 8" i przyjemny "Soul Surfer". Tak te score'y rzeczywiście zasługują na uwagę i pochwałę, ale też nie są to prace "wybitne" czy "piątkowe".
Mamy tam jeszcze parę dobrych prac, ale niestety czuję i już teraz odczuwam, że raczej popadną w zapomnienie.
Przede wszystkim brakuje mi naprawdę takiej porządnej bomby, highlighta, itd. tak jak rok temu mieliśmy "Inception", czy "How To Train Your Dragon", czy "Tron: Legacy", czy też jak dwa lata temu "Avatar".
John Williams na szczęście trochę łagodzi końcowy obraz, ale nawet sam ON nie może zatrzeć wrażenia zawodu. I zanim pojawią się złośliwe komentarze i zarzuty o fanboystwo, nie tylko ze względu, że mojemu drugiemu ulubionemu kompozytorowi w tym 2011 nie za bardzo wyszło.
