Po przesłuchaniu całości nie zmieniam jakoś szczególnie opinii - myślę, że Tintin skończy na mocnej czwóreczce, przy uwzględnieniu tła w postaci reszty współczesnej filmówki i reszty kariery Williamsa. Na ocenę kilku kwestii trzeba poczekać, trudno po samym albumie jednoznacznie określić, czy udało się JW wykreować dla serii muzyczną identyfikację, która byłaby jakimś solidnym wyróżnikiem. Ścieżka jak na starego Williamsa jest dość oryginalna (co prawda 95% to jego dawne chwyty, tylko zmieszane w nowy sposób, ale ta mieszanka brzmi względnie świeżo), nie ma za wielu autocytatów czy zrzynek (końcówka utworu 9 to taka wariacja Ostatniej krucjaty

), ale czy aż tak charakterystyczna? Trochę szkoda, że unikalny, williamsowski jazzik z pierwszego utworu nie znajduje rozwinięcia dalej.
Największy sukces łatwo chyba wywróżyć tematowi "pirackiemu" z The Adventure Continues, no ale skoro nie dotyczy on żadnego z głównych bohaterów, ciężko będzie oprzeć na nim resztę serii (casus Hedwigi chyba się tu jednak nie powtórzy). Ogólnie tematów jest mnóstwo, choć w wielu miejscach w tradycyjny dla Williamsa sposób są zakamuflowane i pozmieniane, więc po 2-3 odsłuchach na pewno nie wychwyci się wszystkiego. Ogólnie ważniejszych tematów jest chyba koło 7, jedne są po williamsowsku ładnie rozwinięte, inne są krótsze, o czym już wspominałem wcześniej.
Nie jest to najbardziej ekscytujący, przeładowany akcją album Williamsa - tracklista trochę jednak oszukała oczekiwania. W gruncie rzeczy niemało jest tu underscore (jak na prawie każdej płycie JW), z tym że jest to underscore dość dobry, a nie takie nudziarstwo jak np. Secret Doors and Scorpions z ostatniego Indiany. Ogólnie album ma mimo to niezły "flow" i jest sprawnie poaranżowany (choć kto wie, czy po seansie nie okaże się, że 20 minut świetnej muzyki na niego nie trafiło, jak w Indym). Tak na pierwszy rzut oka trochę więcej oczekiwałem po muzyce akcji. Ci którzy mieli dość zrzynek ze Strawińskiego ucieszą się, bo akcja raczej czerpie z tego najbardziej przygodowego Williamsa przełomu lat 80/90, ale jakoś brakuje mi na razie w tych utworach jakiejś porządnej myśli "inscenizacyjnej", jaką miał chociażby kompletny Jungle Chase. Nie mówię, że są przez to słabe, dystansują oczywiście 99% tego, co współczesne "bożyszcza" kina akcji piszą, ale po Williamsie zawsze oczekuję czegoś ponad ilustracyjną akcję.
Z kwestii produkcyjnych - Presenting Bianca Castafiore to koszmarek. Już sam fakt, że to aria operowa z Gounoda można by przeżyć, ale utwór kończy się okropnym sfx pękającego szkła (?) - po prostu masakra. Nie wiem jak to się dzieje, że albumy Williamsa tak często muszą zawierać jakieś okropieństwo produkcyjne...
Ogólnie myślę, że jest to trochę lepszy score niż ostatni Indy, więc większość powinna być zadowolona.