Świetny film. Gdzie tu ktoś widzi rozwleczenie (a widzi wielu), pojęcia nie mam. Jakaś połowa historii to dodatkowe wątki, które zapewne przez 3 części będą budować fundament pod LotR.
Jest tu pełno nieobecnych w książkowym Hobbicie nawiązań do późniejszych wydarzeń, a najbardziej oczywistym jest chyba pojawienie się Froda (Elijah Wood strasznie zmienił się z wyglądu przez te kilka/naście lat) na początku w scenie, która dzieje się dosłownie tuż przed momentem spotkania Gandalfa i Froda w FotR.
Martin Freeman był rewelacyjnym wyborem, dźwiga film bardzo ładnie, a na drugim planie starzy znajomi dają czadu: Ian McKellen jest równie wyborny, co we Władcy Pierścieni. Cudowna Cate Blanchett wystarczy, że tylko coś mówi, a już można zapomnieć o całym świecie

Hugo Weaving kultowy jak zawsze, a 90-letnie Christopher Lee chyba zgubił na planie kilkanaście lat, bo różnica między jego wyglądem w realu, a prezencją jako Saruman, jest kolosalna (w czym pewnie pomagał ochoczo komputer, ale i tak jestem pod wrażeniem).
Genialne kilkanaście minut mają Andy Serkis i jego Gollum - to chyba najbardziej trzymający w napięciu moment filmu, chociaż każdy wie, jak ich spotkanie się zakończy. Wielki występ aktorsko-techniczny, idealnie pokazujący, jak ciekawą postacią jest Gollum, a jego płacz za Skarbem był autentycznie przejmujący.
Wszystko sfilmowane ładnie i z umiarem, chociaż nie ma to startu do Epickości (przez duże E!) Drużyny. Po części także dlatego, że sporą część lokacji już widzieliśmy przy jej okazji. Póki co nie ryzykowałem i byłem na 2D, ale z ciekawości wybiorę się na to całe 48fps w 3D

Nie chcę się bawić w ocenowe porównania z Władcą Pierścieni - Hobbit to po prostu bardzo udany powrót do Śródziemia.
Muzyka? Płakać się chce, gdy porówna się ją z muzyką do LotRa, to chyba jedyny element, który w tym powrocie nie wypalił. Ilość rżnięć z Drużyny jest ogromna. Jeden przypadek w ogóle mnie rozwalił, gdy pod atak Thorina na przywódcę orków podłożono... temat Nazguli!!! WTF?!
Nie kupuję argumentów, że to powrót do Śródziemia, więc powtórki wszystkiego muszą być. Jestem za powtórkami, ale pod warunkiem, że będzie też dużo nowego i to wszystko ładnie się połączy. Żeby daleko nie szukać, wystarczy podać przykład Starej Trylogii Star Wars i The Phantom Menace. Widać da się.
Przykład nieudanej kalki: w Drużynie wejście na ekran Rivendell było bajeczne od strony muzycznej, tutaj pojawiają się tylko te same kobiece chórki z początku Many Meetings z podstawowego albumu, a potem... nawet nie pamiętam, czy coś było, ale jeśli tak, to nic zajmującego.
Oczywiście tragedii nie ma, czasem jest dobrze, czasem bezbarwnie, ogólnie - bez szału. W ogóle muzyki, w porównaniu do LotRa, jest w Hobbicie strasznie mało. Przez większość filmu miałem wrażenie, jakby Shore miał na ten projekt kompletnie wywalone. Podobało mi się wejście czegoś, co nazwałbym roboczo tematem kompanii, bo pojawiło się ewidentnie w zastępstwie tematu Drużyny w scenie po rozmowie Gandalfa z Galadrielą. Ze starych tematów najfajniej wypadł często występujący w wiadomych scenach nieśmiertelny temat pierścienia.
Muzyka w filmie: 3/5, bo niższa ocena byłaby krzywdząca, jeśli zestawić Hobbita z Avengersami i im podobnymi. Teraz czas na płytę, ale póki co - rozczarowanie roku.