Superman (jeden z ukochanych Ameryki). Hans Zimmer (jeden z ukochanych kompozytorów w gatunku).
Nie podoba mi się za bardzo ten hype (choć jak czegoś się dowiem, to się dziele, bo niektórzy chcieliby coś wiedzieć), ale cóż, taka jest rzeczywistość. Hans jest celebrytą (czego ja nie lubię; zawsze ignoruję wszelkie wywiady z nim; wolę sam pogadać, bo jest fajny gość). Film jest hype'owany przez studio...
Niezależnie od jakości samej muzyki, będzie to popularne i kontrowersyjne jak cholera.
Sam mam pewien dylemat do rozwiązania. Powiem szczerze, że Supermana Donnera widziałem jako dość mały berbeć. Dylemat polega na tym, że mogę oczywiście w ramach przygotowania do recenzji dość dobrze poznać zarówno oryginał z lat 70., jak i score Williamsa (do którego zamierzam powrócić dla własnej przyjemności niedługo, a wszelkie dyskusje mnie do tego zachęciły bardzo).
Tylko pozostaje jedno proste pytanie. Uczciwość wobec nowego filmu i wobec muzyki wymagałaby tak naprawdę pominięcia kontekstu Williamsowskiej tradycji. Dlaczego? Bo film z założenia i konwencji odcina się od tej tradycji. Jest to zrozumiałe. Estetyka kina zmieniła się bardzo od zrealizowanego trochę w stylu Nowej Przygody bardzo komiksowego projektu Donnera. Innymi słowy, wiem, że zareagowałem zbyt ostro, ale nie mogłem się powstrzymać, kiedy Muaddib strzelił, jak to Hans "wypacza" legendę. Po pierwsze, projekt ten to
tabula rasa. Wykreowany przez Donnera świat nie istnieje. Opowiadamy tę historię od nowa, więc nie ma żadnej legendy Supermana. Nic. Zero.
Po drugie, problem "tradycji Williamsa" był dużym bólem głowy dla samego Zimmera. Co zrobić, jak opowiedzieć historię tak ikonicznej postaci (bo Superman jest chyba bardziej ikoną amerykańskiej kultury niż Iron Man, Batman czy Spiderman; może Grześ, Adam albo ktoś taki mi dokładniej tutaj wszystko wyjaśni, taka wiedza by mi się bardzo przydała do odpowiedniej oceny całego materiału, zarówno filmowego, jak i muzycznego), jednocześnie nie powtarzając w sposób niewolniczy (Hans, nie oszukujmy się, nie byłby nawet w stanie; sam twierdził, jak się zaskoczony dowiedział z prasy, że to robi, że "nie ma zamiaru przepisywać tematu Williamsa i, jakby co, dziewiątej symfonii Beethovena też nie"; TAK poważnie i z takim szacunkiem traktuje twórczość Johna Williamsa!) tego, co zostało uczynione przed nim (chyba do tego częściowo sprowadza się problem ze ścieżką Ottmana - tylko tam tematyka Williamsa to prawie jedyna rzecz, która się do czegokolwiek nadaje). Hans w wywiadzie mówił, że tak się tego projektu bał, że przez trzy miesiące unikał nawet myślenia o nim.
Stoję więc przed problemem, w jaki sposób uczciwie podejść do tematu. Z jednej strony oczywiście muzyki Williamsa do Supermana wstyd nie znać (tak, do was mówię dzieci filmwebu). Z drugiej strony, jak znać ścieżkę Williamsa i podejść do nowego dzieła bez tego ciężaru? Bo uczciwość nakazuje mi zarówno wzięcie pod uwagę tradycji filmowej, jak i potraktowanie Hansa (tak jakby sam chciał na pewno) jako dzieła zupełnie odrębnego od tejże tradycji. Ale na szczęście mam jescze na to miesiąc
