<chce dodać temat do ignorowanych>
<orientuje się, że na tym forum nie ma takiej opcji>

Williams to chyba główny temat muzyki filmowejTomasz Goska pisze:82 strony nastukali, a ile w temacie tak w ogóle?
Jak widzę wasze wywody to mam ochotę.bladerunner22 pisze:właśnie ić się wypłakać do mamy.
Oczywiście, że nie, patrz " Presumed Innocent ", "JFK ", " Nixon ", " Uśpieni " czy nawet " Szeregowiec ", ale z Williamsem jest tak, że nawet w słabszej formie, poniżej pewnego poziomu nie zejdzie - w przeciwieństwie do wielu innych kompozytorów.- Czy to, że jest to score Williamsa oznacza, że z automatu otrzymamy geniusz i nie wolno nam dostrzegać jego wad?
Zdecydowanie, słuchalność na płycie, bo przecież to płyty słucham, a nie muzyki w filmieco się dla nas najbardziej liczy w muzyce filmowej: nazwisko kompozytora? oddziaływanie muzyki w filmie? słuchalność na płycie? wyrazistość, która pozwoli nam nucić tematy po wyjściu z kina? oryginalność? czy czas trwania płyty?
Ja lubię realizm i surowość, zwłaszcza w kinie batalistycznym, nawet w fantasy ( dlatego też LOTR Jacksona mnie po części rozczarował ) ale bardzo lubię też kino " baśniowe ", wystylizowane, umowne, " cukierkowe, ckliwe, naiwne i nierealne ", dlatego też " War Horse " bardzo przemawia do mojej wyobraźni, i to pomimo, że lubię naparzające się armie i poodcinane kończyny w strugach krwiNo bo wszystko zależy od początkowych założeń: czy chcemy oglądać filmy, które aż rażą swoim brutalnym realizmem i surowością, czy wolimy te pozycje, które zabierają nas w świat, którego w rzeczywistości nie uświadczymy, który jest poniekąd przestylizowany, bo lubimy oglądać takie bajeczki, przygody, ładne obrazki. I nietrudno zauważyć, że muzyka filmowa ma więcej do zaoferowania w tym drugim podejściu.
Tu nie chodzi o samą przemoc, bo ta, choć być powinna jest drugorzędna. Tu chodzi raczej o podejście typu: "wokół zawierucha, giną ludzie, a tutaj koń sobie biega". Raz, że who gives a fuck, a dwa, że jakby wszystko to, co dzieje się wokół, nijak nie wpływa na trzon historii. Bo czy koń i chłopak w jakikolwiek sposób się zmieniają? Śmiem twierdzić, że nie. Do tego niektóre sceny wyglądają zwyczajnie jak wyjęte z innej bajki, a gros postaci jest tak papierowych, że aż boli. Fakt, zgodzę się co do powyższych scen, ale nie oszukujmy się - Spielberg ma takie perełki nawet w najgorszych swoich filmach.lis23 pisze:Wiesz, ja tam " radosnej przygody " nie widzę, bo choć przemoc jest tu bardzo plastyczna i zakamuflowana, to jednak jest ( scena egzekucji dezerterów robi jednak wrażenie, podobnie jak sceny w okopach ).
To prawda, ale za to jak ta muzyka sprawuje się w filmie! Zresztą znowuż JKF, jak Ryan, to pozycja o wiele większej wagi i doniosłości. Ta druga co prawda w Koniu też występuje, ale wg mnie jest mocno wymuszona.Ostatnio słuchałem sobie klasyka, " JFK " i tam, oprócz genialnego motywu przewodniego, który ciągle za mną łazi, nie ma wiele uniesień a i część materiału to nie Williams.
no i nie widzę w czym problem - filmy o podobnej tematyce, muzyka też ma trochę wspólnych elementów.lis23 pisze:argumentu z " Szeregowcem " użył sam autor recenzji
6/10 dla filmu i bawiłem się w miarę nieźle (poza momentami nudy i przeciągania). Ale zarówno po temacie, jaki film dotyka, osobie reżysera i kompozytora spodziewałem się o wiele więcej. Nie nazwałbym się jednak hejterem. Ba! Pewnie kupię ten film na blu-ray, choćby dla samej oprawy wizualnej.lis23 pisze:nie pamiętam już, czy to Mefisto czy Koper, czy obaj, ale ktoś z tej dwójki od dawna pokazuje, że film mu się całkowicie nie podoba
Bardzo proszę - możesz sam napisać kontrrecenzję, którą możemy umieścić na stronie. Byle było w niej więcej solidnych argumentów, a nie samo lanie wodyewentualnie, ciekawym zabiegiem byłoby pisanie recenzji na podobnej zasadzie, jak kiedyś robił " Film ", tzn. dwie recenzje, jedna na + a druga na - w ten sposób mógłby się wypowiedzieć i " fanboy " i " hejter ".
doceniam, doceniam - ostatnio choćby mistrzowskie Rosewood, skoro już przy Johnie jesteśmy. Muzyka cholernie trudna i albumowo nie porywa, ale co za moc! co za piękno!lis23 pisze:Nie jestem pewien czy docenia, skoro narzeka na powtarzalność motywu przewodniego
Myślę, że to zależy zarówno od mocy i wydźwięku takiego tematu, jak i całej ilustracji. W takim 25th hour, gdzie praktycznie nieprzerwanie leci ten sam motyw, to zupełnie nie nudzi i nie traci na wartości. War Horse nie jest jednak ani na tyle wyrazisty, jako całość, ani wielce oryginalny, ani w końcu sam temat nie miażdży moszny, więc jego zbyt częste użycie jest już problematyczne i męczące. Szczególnie, że tak epicki film dawał ogromne możliwości na znacznie bardziej porywającą i bogatszą tematykę.dla mnie to akurat największa zaleta muzyki filmowej, częste powroty tematu / tematów.
Prawie się wzruszyłembladerunner22 pisze:No ja dzięki jego recenzjom polubiłem i zacząłem doceniać pewne zalety muzyki Newmana i za to facet ma plusaOn mi wskazał drogę
Wszystko zależy też od realizacji. Ja np nie widzę problemu, żeby realizm połączyć z przygodą, bajką i przestylizowaniem. Spielberg zresztą już wcześniej udowadniał że można: Indiana Jones, Jurassic Park, Bliskie spotkania, Empire of the Sun, Catch Me If You Can, AI, Minority report, a nawet Terminal i ET, to przecież mniej lub bardziej bajki, które jednak nie sprawiają wrażenia przekombinowanych, nadmiernie przesłodzonych (no dobra, Terminal trochę jest taki w końcówce) i zupełnie nierzeczywistych, że o nadmiernym patosie nie wspomnę. Być może problem tkwi w samej historii o koniu, która w porównaniu z powyższymi tytułami nie robi większego wrażenia, więc trzeba się było jakoś ratować rozbuchaniem. Nie wiem. Wiem natomiast, że Spielbergowi nie wyszło - nie pierwszy raz zresztą.hp_gof pisze:No bo wszystko zależy od początkowych założeń: czy chcemy oglądać filmy, które aż rażą swoim brutalnym realizmem i surowością, czy wolimy te pozycje, które zabierają nas w świat, którego w rzeczywistości nie uświadczymy, który jest poniekąd przestylizowany, bo lubimy oglądać takie bajeczki, przygody, ładne obrazki.
To prawda - przed filmem byłem o wiele bardziej krytycznyI nietrudno zauważyć, że muzyka filmowa ma więcej do zaoferowania w tym drugim podejściu.
A dlaczego, niby koń i chłopak mięliby się zmienić? ( zwłaszcza koń, bo niby jak? )Tu nie chodzi o samą przemoc, bo ta, choć być powinna jest drugorzędna. Tu chodzi raczej o podejście typu: "wokół zawierucha, giną ludzie, a tutaj koń sobie biega". Raz, że who gives a fuck, a dwa, że jakby wszystko to, co dzieje się wokół, nijak nie wpływa na trzon historii. Bo czy koń i chłopak w jakikolwiek sposób się zmieniają? Śmiem twierdzić, że nie. Do tego niektóre sceny wyglądają zwyczajnie jak wyjęte z innej bajki, a gros postaci jest tak papierowych, że aż boli. Fakt, zgodzę się co do powyższych scen, ale nie oszukujmy się - Spielberg ma takie perełki nawet w najgorszych swoich filmach.
Filmu nie widziałem ale muzykę znam, choć od niedawna.ostatnio choćby mistrzowskie Rosewood, skoro już przy Johnie jesteśmy. Muzyka cholernie trudna i albumowo nie porywa, ale co za moc! co za piękno!
A dlaczegóż to muzyka ma być oryginalna?, ja nie oczekuję oryginalności, tylko słuchalności, a ta, jest, i to mi jak najbardziej wystarczaWar Horse nie jest jednak ani na tyle wyrazisty, jako całość, ani wielce oryginalny, ani w końcu sam temat nie miażdży moszny, więc jego zbyt częste użycie jest już problematyczne i męczące. Szczególnie, że tak epicki film dawał ogromne możliwości na znacznie bardziej porywającą i bogatszą tematykę.
O tym, czy wyszło, czy nie, można się przekonać znając tekst źródłowy; powieść lub przedstawienie teatralne - a nóż, miało być tak, jak jest?Być może problem tkwi w samej historii o koniu, która w porównaniu z powyższymi tytułami nie robi większego wrażenia, więc trzeba się było jakoś ratować rozbuchaniem. Nie wiem. Wiem natomiast, że Spielbergowi nie wyszło - nie pierwszy raz zresztą.
http://www.stopklatka.pl/film/film.asp? ... 2&sekcja=2W 2009 roku producentka Kathleen Kennedy wraz z producentem i reżyserem Frankiem Marshallem obejrzała na West Endzie sceniczną wersję „War Horse”. Oboje od lat współpracowali ze Spielbergiem (Kennedy była współzałożycielką jego słynnej firmy Amblin). Od 1992 roku prowadzą własną firmę producencką, nadal zachowując bliskie relacje prywatne i zawodowe ze swym legendarnym kolegą z branży. To właśnie ona, będąc pod wielkim wrażeniem tego, co zobaczyła, nakłoniła Stevena, by przeczytał powieść, a potem wybrał się do teatru na „War Horse”. Było to 1 stycznia 2010 roku, w Londynie. Spielberg wspominał, że wzruszył się do łez, a potem długo rozmawiał z twórcami i wykonawcami spektaklu. Słynny reżyser i producent dał się uwieść opowieścią o chłopcu i jego koniu i bardzo szybko zakupił prawa do adaptacji powieści. Jej szczegółowa lektura utwierdziła go w przekonaniu, że chce na postawie tej książki nakręcić film. – Ta opowieść całkowicie mną zawładnęła – tłumaczył. – Jestem zdania, że ma w sobie wielką, niespotykaną uczciwość. Nasza ekranizacja skierowana jest do widowni rodzinnej. Opowiada o niezwykłym doświadczeniu i więzi, która łączy chłopca i konia, choć los tak gwałtownie i dramatycznie ich rozdziela. Myślę, że przesłanie naszego filmu będzie doskonale zrozumiałe w każdym kraju. Rzecz jasna Spielberg, swym zwyczajem, zadbał o wizualną stronę filmu i o widowiskowe atrakcje. Dał niezwykle sugestywny obraz świata ogarniętego niemal apokaliptycznym wojennym konfliktem. Zwracał jednak przy tym uwagę, że nie to było dla niego najistotniejsze: – To przede wszystkim rzecz o wierze, nadziei i wielkiej wytrwałości, zarówno ze strony konia, jak i jego opiekuna. Oraz o poświęceniu, które się z tak głębokim przywiązaniem wiąże.
Bo jak nie ma podróży, zmiany, to nie ma historii lisie, nie ma filmulis23 pisze:A dlaczego, niby koń i chłopak mięliby się zmienić? ( zwłaszcza koń, bo niby jak? )
Jakaś zmiana tam jest: chłopak zaciąga się do wojska a nie wyglądał na takiego, który marzy o wojaczce, a koń? - widać to w ostatniej scenie, gdy kamera pokazuje Joe'ya na tle zachodu słońca i słychać motyw wojenny, tutaj reżyser i kompozytor sygnalizują, przez co przeszedł nasz konik i że już nic nie jest takie samo.kiedyśgrześ pisze:Bo jak nie ma podróży, zmiany, to nie ma historii lisie, nie ma filmu
Hmm ... " Hook ", " Far and Away ", " Keviny "?, " Stepmom "?, " Angela's Ashes " ( choć to trochę ponura i przytłaczająca praca, z częstymi powtarzaniami głównego motywu, ale ja ją lubiębladerunner22 pisze:znacie więcej takich ostów Williamsa jak War Horse Gejsza czy Lista Schindlera ?
.
1998Paweł Stroiński pisze: Szeregowiec Ryan jest z roku 1999, nie 2000.