ravaell pisze:Takie jedno małe pytaniu Lisu: Co Ty właściwie chcesz udowodnić? Że ogół ludzi nie słucha prac sprzed daty swojego urodzenia, a dławi się jedynie nowościami? Że ludzie nie słuchają GA, bo jest to sprzeczne ze współczesną stylistyką? Że muzyka filmowa przed Sir Big Johnem Williamsem była mdła, niemelodyjna i w ogóle nie podchodząca pod gusta dzisiejszego słuchacza? Zauważ tylko, że świat się zmienia, a to, że coś jest obecnie popularne nie oznacza wcale, że jest dla współczesnych ludzi gorsze (po prostu do nowości mają większy i łatwiejszy dostęp, niż do klasyki). Oraz że Twoja kompletna ignorancja na temat GA raczej powinna powstrzymywać Cię od wygłaszania tak marnych wniosków, gdy nie masz w ogóle przesłanek. A muzyka filmowa zmienia się przede wszystkim dlatego, iż zmienia się sam sposób kręcenia filmów. Nie zapominaj bowiem, iż na to, jak muzyka filmowa wygląda, zależy przede wszystkim sam wygląd i specyfika danego filmu, a te zmieniły się na przestrzeni lat. I radziłbym Ci powstrzymywać się od absolutystycznych opinii o kondycji współczesnej filmówki, skoro sam nie dbasz o chociaż minimalne poszerzanie muzycznych horyzontów. I jesteś niestety w moim przekonaniu czystym przykładem osoby, która krytykuje to, co dawne, tak naprawdę tego nie znając. Możesz się usprawiedliwiać faktem, iż nie miałeś czasu wszystkiego przesłuchać, że rodzice katowali Cię Czterymi Pancernymi, dlatego masz uraz do klasyki, ale kuźwa, powstrzymaj się chociaż od wygłaszania tandetnych deklaracji na temat "muzyki filmowej w ogóle", zauważ, że chociaż odbiór muzyki zależy od gustów i jest mocno subiektywny, to jednak jeżeli ktoś przesłuchał już milion ścieżek, to z chęcią ścięgnie po coś w miarę świeżego i dobrze skomponowanego (Life of Pi), niż po kolejną wypierdkę Williamsa (Lincoln), która słuchaczowi zapoznanemu w przynajmniej dostateczny sposób z tą "muzyką filmową w ogóle" nie jest w stanie zaoferować NIC przykuwającego uwagę (co widać po entuzjazmach na forum). I na koniec spytam Cię jeszcze raz: Co ty właściwie chcesz udowodnić, bo nadal nie jestem w stanie do tego dojść?
Tylko Powiedz mi, dlaczego większość forumowiczów ( oczywiście, w moim odczuciu ) chce mi udowodnić, że słuchacz filmówki nieobeznany z muzą z GA i słuchający przede wszystkim muzy, którą zna, jest gorszy od tego, który ma na swoim koncie multum odsłuchanych prac?
ja, staram się nie klasyfikować ludzi, nawet takich fanatyków, jak
Wawrzyniec w stosunku do Zimmera - ok, lubi to, co mi do tego - Wy chyba tego akceptować nie potraficie
i co mi po świeżym " Life of PI ", skoro nie ma tam na czym ucha zawiesić?
oczywiście, Williamsa można krytykować, ale za na prawdę słabe strony - jak słabe oficjalne wydanie muzyki do " Królestwa Kryształowej Czaszki ", słaby i wtórny " Atak Klonów " , niezbyt udane wznowienie " E.T ", czy " J.F.K ", gdzie poza świetnym tematem, muzyki Williamsa jest nie wiele
ja nie chodzę po wszystkich tematach i nie piszę, że " Lincoln " to arcydzieło, bo nim nie jest, to jest
porządna praca na poziomie Williamsa - i tyle - to Wy staracie się na każdym kroku podkreślić, że to jest jakieś największe gówno trzydziestolecia, jeśli nie dalej - ja przynajmniej nie powtarzam w każdym temacie, że Batmany Zimmera to słabe prace, wystarczy mi do tego temat danego filmu, część z Was zachowuje się, niestety, trochę jak troll, starając się wywoływać spięcie w każdym temacie - zupełnie niepotrzebnie.