Score jest przepiękny orkiestracyjnie - to jest mistrzostwo, jak Olek imituje odgłosy piętrzącej się wody czy spadających kropel deszczu, a także głębi jeziora czy oceanu

Muzyka ma bardzo fajny klimat - jest miłość, jest suspens i tajemnica, jest trochę grozy. To kolejny po GBH score tak mocno osadzony w świecie filmu, przynależy wyłącznie do tego jednego jedynego obrazu, nigdzie indziej. Jest bardzo mocno z nim związany. To słychać. Na pierwszy odsłuch album nieco rozczarowuje swoją ilustracyjnością, ale już przy kolejnych odsłuchach, po oswojeniu się z myślą, że to nie będzie pumpinowy albumik, przychodzi refleksja i można dać się porwać tej opowieści (niczym wodnej fali

). Podobne odczucia miałem przy GBH - na początku wydawał mi się to zbyt skromny score, potem nabrał na znaczeniu. Bo w obu przypadkach muzyka ostatecznie hipnotyzuje swoim klimatem. Ciekaw jestem baaaaaaaardzo filmu Del Toro i wersji FYC albumu.
Główny temat jest prze-pięk-ny

We wszystkich aranżacjach - począwszy od
Elisa's Theme, poprzez
Elisa and Zelda,
Egg,
Underwater Kiss czy
Watching Ruth a kończąc na obłędnym
Overflow of Love <3 Zadziwiająco sporo jest tego krótkiego prostego motywiku dla "człowieka-ryby", i tak jak mówił Desplat, początkowo ten motyw jest mroczniejszy, na niższych rejestrach, im dalej tym cieplejszy, bardziej pozytywny. Tutaj najbardziej widać zmiany w aranżacji/doborze instrumentów. Fantastycznie prezentują się cztery ostatnie utwory scoru
Overflow of Love,
Without You,
Rainy Day oraz
A Princess without a Voice. Jest w nich pełno emocji, jest epika, jest baśń

No i melodia z tytułowego tracka
The Shape of Water pojawia się również w
Silence of Love i
A Princess without a Voice. A jej fragment jest przepięknie przearanżowany na modłę muzyki z filmów romantycznych z dawnych lat (co zapewne koresponduje ze sceną).
Na koniec trochę o instrumentach - cudowne desplatowskie flecikowe ostinata, do tego plumkający (jak na film o wodzie przystało) fortepianik, cudownie rozpaczliwa i rzewna solóweczka na skrzypce w
Underwater Kiss, do tego gwizdanie i akordeon, a także smyczki ustawione jakby w oddali, wybrzmiewające w głębi oceanu... Naprawdę ten score jest niesamowicie klimatyczny, a przy tym do bólu desplatowski

W pozytywnym znaczeniu tego słowa

Choć dla niektórych zapewne będzie zbyt spokojny (Wawrzek, nie musisz przepraszać)
PS. Nie zgodzę się z Tobą, Adam, że to typowy Olek na autopilocie w swojej comfort zone

Mogę się zgodzić jednak z tym, że ten film tematycznie i estetycznie do niego jak najbardziej pasuje. I cieszę się, że dostał też angaż. Oby więcej takich odważnych reżyserów-wizjonerów jak Del Toro! A Desplat nie dość, że (posługując się terminologią Adama) "nie splamił nazwiska", to jeszcze po raz kolejny udowodnił, że jest prawdziwym artystą (przez duże A), nie zwykłym hollywoodzkim wyrobnikiem
