i że spokojnie można odjąć z 1 gwiazdkę
Alexandre Desplat - Frankenstein (2025)
Re: Alexandre Desplat - Frankenstein (2025)
Gdy największy fanboj Desplata w Europie Wschodniej daje tylko 3,5/5, to wiedz, że coś się dzieje 
i że spokojnie można odjąć z 1 gwiazdkę
i że spokojnie można odjąć z 1 gwiazdkę
NO CD = NO SALE
- MichalP
- Nominacja do odkrycia roku
- Posty: 1204
- Rejestracja: czw wrz 07, 2017 04:28 am
- Lokalizacja: Gdzies w Kanadzie
Re: Alexandre Desplat - Frankenstein (2025)
Ocenianie muzyki filmowej to taki troche schizofreniczny proces - no bo jak: pod katem dzialania w filmie, odsluchu z albumu, technicznej strony. Wiele sie juz na ten temat powiedzialo. A jeszcze dochodzi do tego kwestia gustu sluchacza i pewnej wrazliwosci muzycznej. Dla mnie dochodzi jeszcze jeden aspekt - osluchania sie z danym kompozytorem.
Ja po prostu lubie sobie wracac do albumow, ktore mi sprawiaja przyjemnosc w sluchaniu - czy to od strony melodycznej, czy emocjonalno-nastrojowej, czasami ogladniecie filmu pomaga polubiec dana muzyke, a czasami wystarczy tylko album. W recenzji pojawia sie jeden wazny punkt - wypuszczanie tych mega komplitow zazwyczaj nie pomaga w odbiorze muzyki - bo zazwyczaj muza ma do spelnienia jakas tam funkcje na ekranie, co nie zawsze przeklada sie na dobry odsluch poza filmem. Zazwyczaj najpierw trzeba polubic muzyke na odpowiednio przygotowanym albumie, dopiero pozniej dochodzi watek wylapania dodatkowych rzeczy w czasie ogladania filmu i wtedy ewentualnie przychodzi ochota - wieksza lub mniejsza - na zapoznanie sie z caloscia muzyki zrobionej na potrzeby danego filmu. Historycznie jak wiemy, zazwyczaj bylo super ciezko miec mozliwosc posluchania swojej ulubionej muzyki w pelnej wersji - az nie wyszla ona oficjalnie jako jakis tam "Expanded".
A teraz jest prawie na odwrot - zalewa nas masa muzy, czesto wydana jako calosc albo prawie calosc, na "albumach" po 100 i wiecej minut - ciezko jest czesto sie przebic przez takie klocki - i nasza ludzka natura w tym nie pomaga, bo sie po prostu mozemy znudzic zanim cos ciekawszego nam wpadnie w ucho.
I tutaj jest dla mnie problem z tym nowym Desplatem - zreszta juz przy jego Jurassic World bylo podobnie - gdzies tam jest zagrzebane fajne 50-60 minut muzy, ale po obsluchaniu sie z jego tworczoscia na przestrzeni wielu lat, najpierw sie wylapuje sporo podobienstw do rzeczy, ktore zrobil wczesniej i czesto lepiej - przychodzi znuzenie, zanim w ucho wpadnie cos ciekawszego. No i tutaj sie pojawia wlasnie problem tej "comfort zone". Niech se bedzie, ale jak jest to mniejsza lub wieksza powtorka z rozrywki, to chocby nie wiadomo jak duzo czasu na to poswiecil i ile wysilku w to wlozyl, to ta muzyka mnie po prostu nudzi i nie mam ochoty do niej wracac, wole sobie posluchac czegos z jego tworczosci co mi sie bardziej podoba. Kwestia gustu, ktos powie i ma racje, ale po przesluchaniu jakies 50% tego mega albumu totalnie mi sie wszystko zlewa - smecacy suspens, walczyki i fortepianowe plumkanie, ktore slyszalem juz setki razy i troche melodramatu, ktory juz lepiej byl zaprezentowany na innych jego albumach. Brak wyrazistych, takich bardziej emocjonalnych melodi tez nie pomaga.
Byly duze oczekiwania wzgledem filmu i muzyki, a dostalismy produkt, moze nawet ciekawy momentami, ale po prostu nie zrywajacy nam czapki z glowy, no i mamy swiadomosc, ze Desplat po prostu moze lepiej, a tutaj zrobil takiego malo wyrazistego sredniaka.
Ja po prostu lubie sobie wracac do albumow, ktore mi sprawiaja przyjemnosc w sluchaniu - czy to od strony melodycznej, czy emocjonalno-nastrojowej, czasami ogladniecie filmu pomaga polubiec dana muzyke, a czasami wystarczy tylko album. W recenzji pojawia sie jeden wazny punkt - wypuszczanie tych mega komplitow zazwyczaj nie pomaga w odbiorze muzyki - bo zazwyczaj muza ma do spelnienia jakas tam funkcje na ekranie, co nie zawsze przeklada sie na dobry odsluch poza filmem. Zazwyczaj najpierw trzeba polubic muzyke na odpowiednio przygotowanym albumie, dopiero pozniej dochodzi watek wylapania dodatkowych rzeczy w czasie ogladania filmu i wtedy ewentualnie przychodzi ochota - wieksza lub mniejsza - na zapoznanie sie z caloscia muzyki zrobionej na potrzeby danego filmu. Historycznie jak wiemy, zazwyczaj bylo super ciezko miec mozliwosc posluchania swojej ulubionej muzyki w pelnej wersji - az nie wyszla ona oficjalnie jako jakis tam "Expanded".
A teraz jest prawie na odwrot - zalewa nas masa muzy, czesto wydana jako calosc albo prawie calosc, na "albumach" po 100 i wiecej minut - ciezko jest czesto sie przebic przez takie klocki - i nasza ludzka natura w tym nie pomaga, bo sie po prostu mozemy znudzic zanim cos ciekawszego nam wpadnie w ucho.
I tutaj jest dla mnie problem z tym nowym Desplatem - zreszta juz przy jego Jurassic World bylo podobnie - gdzies tam jest zagrzebane fajne 50-60 minut muzy, ale po obsluchaniu sie z jego tworczoscia na przestrzeni wielu lat, najpierw sie wylapuje sporo podobienstw do rzeczy, ktore zrobil wczesniej i czesto lepiej - przychodzi znuzenie, zanim w ucho wpadnie cos ciekawszego. No i tutaj sie pojawia wlasnie problem tej "comfort zone". Niech se bedzie, ale jak jest to mniejsza lub wieksza powtorka z rozrywki, to chocby nie wiadomo jak duzo czasu na to poswiecil i ile wysilku w to wlozyl, to ta muzyka mnie po prostu nudzi i nie mam ochoty do niej wracac, wole sobie posluchac czegos z jego tworczosci co mi sie bardziej podoba. Kwestia gustu, ktos powie i ma racje, ale po przesluchaniu jakies 50% tego mega albumu totalnie mi sie wszystko zlewa - smecacy suspens, walczyki i fortepianowe plumkanie, ktore slyszalem juz setki razy i troche melodramatu, ktory juz lepiej byl zaprezentowany na innych jego albumach. Brak wyrazistych, takich bardziej emocjonalnych melodi tez nie pomaga.
Byly duze oczekiwania wzgledem filmu i muzyki, a dostalismy produkt, moze nawet ciekawy momentami, ale po prostu nie zrywajacy nam czapki z glowy, no i mamy swiadomosc, ze Desplat po prostu moze lepiej, a tutaj zrobil takiego malo wyrazistego sredniaka.
- lis23
- + Ludvig van Beethoven +
- Posty: 14646
- Rejestracja: czw lis 12, 2009 03:50 am
- Lokalizacja: Sosnowiec
Re: Alexandre Desplat - Frankenstein (2025)
Ja nigdy nie lubiłem tych 40 minutowych albumów, bo tam jest wszystko pociachane, specjalnie pomontowane a nie tak to wygląda w filmie, więc to jest oszustwo?
Często tej muzyki jest też bardzo mało, np. oryginalne wydanie "Króla Lwa" to tylko cztery lub pięć utworów, pociętych jak film na stole montażowym
Ja akurat preferuje wydania kompletne lub prawie kompletne, im więcej, tym lepiej 
Często tej muzyki jest też bardzo mało, np. oryginalne wydanie "Króla Lwa" to tylko cztery lub pięć utworów, pociętych jak film na stole montażowym
Tylko On, Williams John 
Tylko on, Elton John

Tylko on, Elton John