Tym gorzej dla niego. Wątpię zresztą, żeby Fukanaga tak chciał (sądząc choćby i po tym jakie głupoty mówi w wywiadach), a sam skrypt był pewnie 20 razy poprawiany przez 300 osób, także ten Zresztą nie obchodzi mnie to - ufo nawet mogło wylądować i przekonać ich o tym pomyśle, ale jest on durny i tak bardzo od czapy, jak tylko można. Aż strach się bać, co by było, gdyby w dialogach pojawiły się inne, podobnie błyskotliwe odniesienia - czy wtedy Zimmer skopiowałby wszystko jak leci, bo "tak mówią w filmie". Błagam.
Przed seansem robiłem sobie jeszcze cool fotki pozując przed plakatem z Bondem i udając, że trzymam broń zachowując oczywiście trigger discipline.
Po seansie już nie byłem w nastroju na to. Potrzebowałem nocy aby przemyśleć co zobaczyłem i dalej nie jestem pewien. Ale coraz bardziej się boję i dochodzę do wniosku, że ten film - Subverted my expectations!!!
Nie jest tajemnicą, że moim ulubionym Bondem jest i pozostanie Casino Royale i naprawdę bardzo lubię Daniela Craiga, który w pewnym sensie jest moim Jamesem Bondem. Ale ten film jakoś mi do niego nie pasował, pewnie dlatego że film za bardzo stoi w rozkroku. Z jednej strony uderza w bardzo melodramatyczne tony, z którymi nawet nie miałbym problemu, jak i też z zakończeniem, gdyby nie jego druga strona. Gdyż z drugiej strony scenariusz to istny bałagan, który czerpie garściami z najgorszych filmów i momentów z obrazów Rogera Moore'a i Pierce'a Brosnana. Jakieś nanoboty, gadżety i złoczyńca który chce zniszczyć świat z kryjówką na tajemniczej wyspie i całą masą anonimowych pomagierów do zabijania. I strasznie mi się ta komiksowość gryzła właśnie z tym wątkiem melodramatycznym.
Daniel Craig był dobry i on pozostanie moim Bondem, ale inne postacie mnie nie przekonały. Rami Malek to karykaturaln złoczyńca bondowski, który w ogóle ma za mało interakcji z Bondem. I w ogóle jakoś mało ciekawy mi się wydał, nie wspominając o jego motywacji.
Niestety nie pamiętam jak się nazywała ta nowa agentka, dlatego najmocniej przepraszam, że określę ją 00Black. Jakoś mnie do siebie nie przekonała. Emanowała jakąś niewyjaśnioną arogancją, połączoną w z poczuciem o swojej genialności i bycia "To Cool For School". Tylko właśnie nie wiem na jakiej podstawie tak się prezentowała i miała takie o sobie mniemanie? Ani jej teksty do mnie nie trafiały, ani nie była jakoś szczególnie przydatna. I tutaj w sumie doszedłem do wniosku, że gdyby ją wyciąć z filmu to film nic by nie stracił i właściwie ta postać była zbędne dla całej fabuły.
Co do miłości to jednak widzę że Vesper była i zawsze będzie prawdziwą miłością Bonda.
Nie ukrywam, że zakończenie mnie zaskoczyło,czy też bardziej niestety "subvertowało my expectations"
Spoiler:
Znaczy byłem gotowy, że może Bond przejdzie na emeryturę i będzie ojcem razem z dziećmi, ale nie spodziewałem się jego śmierci! I znowu ta końcówka była emocjonalna i podniosła, też dzięki dobrej muzyce Hansa Zimmera, ale nie pasowała mi do reszty głupkowatej fabuły tego filmu. Co więcej nie wiem czy chcę aby Bond giną. Niby lubiłem krytykować Bonda, że i tak zawsze ratuje świat i przeżywa, ale naprawdę dziwnie się czuję, że zginął. :/
To już chyba bardziej podobało mi się kiczowate zakończenie, że James Bond jest na emeryturze na tropikalnej wyspie ze swoimi dziećmi i pisze książki. Można byłoby nawet dać scenę, gdzie córeczks mówi:
- Tato, a czy podczas swoich przygód uciekałeś przed złoczyńcami na nartach w okropnie jaskrawo-żółtym kostiumem i potem skończyłeś w przepaść i otworzył się spadochron w kolorach flagi brytyjskiej?
Na co Bond:
- Skarbie bądźmy poważni.
- Tato a byłeś może w kosmosie?
I wtedy Bond się śmieje w towarzystwie rodziny i mamy kiczowate zakończenie, które może bym nawet bardziej kupił od tego. :/
.
Dlatego też kiedy pod koniec napisów końcowych pojawił się napis "James Bond will Return" to niektórzy parskneli śmiechem. Po raz pierwszy podczas tego seansu.
Dalej muszę sobie jakoś pokładać myśli po tym seansie, ale jak już pisałem, raczej mi się ten film nie podobał.
Muzyka jest akurat jednym z lepszych elementów tego filmu. I o niej jeszcze pewnie się więcej rozpiszę.
Nie ukrywam, że zakończenie mnie zaskoczyło,czy też bardziej niestety "subvertowało my expectations"
Spoiler:
Znaczy byłem gotowy, że może Bond przejdzie na emeryturę i będzie ojcem razem z dziećmi, ale nie spodziewałem się jego śmierci! I znowu ta końcówka była emocjonalna i podniosła, też dzięki dobrej muzyce Hansa Zimmera, ale nie pasowała mi do reszty głupkowatej fabuły tego filmu. Co więcej nie wiem czy chcę aby Bond giną. Niby lubiłem krytykować Bonda, że i tak zawsze ratuje świat i przeżywa, ale naprawdę dziwnie się czuję, że zginął. :/
To już chyba bardziej podobało mi się kiczowate zakończenie, że James Bond jest na emeryturze na tropikalnej wyspie ze swoimi dziećmi i pisze książki. Można byłoby nawet dać scenę, gdzie córeczks mówi:
- Tato, a czy podczas swoich przygód uciekałeś przed złoczyńcami na nartach w okropnie jaskrawo-żółtym kostiumem i potem skończyłeś w przepaść i otworzył się spadochron w kolorach flagi brytyjskiej?
Na co Bond:
- Skarbie bądźmy poważni.
- Tato a byłeś może w kosmosie?
I wtedy Bond się śmieje w towarzystwie rodziny i mamy kiczowate zakończenie, które może bym nawet bardziej kupił od tego. :/
.
Czy w takim razie "No Time to Die" można nazwać kolejnym...
Spoiler:
...po "Avengersach" "Katyniem"?
Gdyby nie piraci, byłbym jak Zbigniew Hołdys - Eric Clapton.
I Wawrzyniec, sorry, ale czepiać się, że w Bondzie jest villain i jego pieczara, to tak, jakby się czepiać, że w porno jest golizna. I nie, Czarna w filmie nie jest zbędna, nie wiem jak można tak napisać. Chyba, że się nie widziało do końca, bo zbędna była tylko w pierwszych minutach swojego czasu ekranowego. Potem już nie, a na końcu była mega ważna, bo przecież
Ta naklejka z folii - ktoś mądrze pomyślał, odkleja się bez problemu i nie ma śladów po odklejeniu na jej przodzie, i jednocześnie bez problemu można ją przykleić znów na front digipacka i się trzyma, co uczyniłem w swoim egzemplarzu.
Wrzucam moje trzy grosze. Film jest dobry. Ogląda się nawet przyjemnie, choć do zachwytów Adama jest mi daleko. Wkurza mnie, że
Spoiler:
cała fabuła budowana przez 3 filmy wokół Spectre nagle idzie do piachu, bo okazuje się, że mamy z worka wyciągniętego nowego badassa, Safina. Mogliby się uczyć na błędach Rise of Skywalker.
Tak więc jest ok, choć liczyłem na więcej. Szczególnie w kwestii muzyki. Tutaj jestem kompletnie zawiedziony. Tyle Zimmer opowiadał o swoim szacunku do Barrego, o tym, że nie trzeba go poprawiać... To drugie w sumie wziął chyba aż nadto do serca, bo Zimmer nie daje tutaj w zasadzie nic od siebie. No dobra, mamy przecież bezczelne zżyny z Batmana. Muzyka w filmie sobie gra, funkcjonalnie to raczej działa, ale w żaden sposób się to nie wyróżnia. Nawet gunbarrel był jakiś taki miałki - pierwszy raz nie miałem ciar.
Generalnie mamy tradycyjną powtórkę z rozrywki. Hans pompuje balonik swoim prem, większość pracy odwalają pomagierzy, a efekt końcowy jest po prostu mierny. Bring back David Arnold!
Myślę, że już dość białych, męskich kompozytorów. Czas na siłę kobiet i Black Power. Następnego Bonda powinna skomponować Amanda Jones lub Kathryn Bostic. Ostatecznie może być Terence Blanchard.