Zaskoczyło mnie totalnie gdy trafiłem przez przypadek na to forum

I uderzyło mnie, że wreszcie znalazłem miejsce gdzie mógłbym przedstawić swoje rozterki związane z tematem muzyki.
Ten wpis sprowokowała muzyka do filmu "Ghost in the shell (2017)", tzn. wpis dotyczy muzyki do wielu filmów ostatnich lat, ale "GitS" 'przelał szalę goryczy'


Zacznę brutalnie od wyjściowego stwierdzenia, a potem postaram się opisać o co mi chodzi

Współczesna muzyka — nie ma melodii.
Czy to nie brzmi drastycznie, irracjonalnie¿ To tak jakby powiedzieć, że we współczesnej poezji nie ma zdań, zwrotów...
Zacznijmy od przykładów ze 'starych czasów', gdzie muzyka melodię miała :>
Na początek z grubej rury "Gwiezdne Wojny" — prawie każdy potrafi powtórzyć i zanucić motyw przewodni, każdy potrafi zanucić "Marsz Imperialny", a fani mogą zanucić "Yoda Theme" czy motyw księżniczki Lei i Hana Solo itd.
Tam JEST MELODIA, którą można zapamiętać, odtworzyć, powtórzyć, co ważniejsze...NIE TRZEBA DO TEGO ORKIESTRY! Można odtworzyć tę melodię na pianinie, gitarze, nucąc "lalala" czy gwizdając!
Tam jest MUZYKA I MELODIA, która nie zależy od 'opakowania' czyli brzmienia. Ona może istnieć i bez tego.
Ja mogę powtórzyć nawet teraz kilka melodi ze ścieżki do "Obcego: 8. pasażer Nostromo", "Terminatora", "Robocopa", "RAMBO II"!, czy nawet współcześnie da się zanucić melodię z "Władcy Pierścieni" (chociaż pojawia się też w "Hobbicie" gdy są ujęcia na pierścień) tę, związaną z Sauronem i pierścieniem.
W tych utworach JEST MELODIA, JEST MUZYKA.
Ci kompozytorzy musieli tworzyć KLIMAT, zmienny NASTRÓJ, emocje nie poprzez dodawanie kolejnych efektów dźwiękowych czy zmianę brzmień, ale poprzez...MELODIĘ, aranżację, harmonię.
Miałem często dyskusje z kolegą, który "robi piosenki" i on miał podobne spostrzeżenie jeśli chodzi o piosenki w muzyce pop. Kiedyś piosenka miała wiele części RÓŻNIĄCYCH się melodią, harmonią itd. Była zwrotka, potem przed-refren, potem refren, a jeszcze w pewnym momencie 'łącznik' (ang. bridge) to były OSOBNE melodie, osobne AKORDY, osobny układ akordów.
A dzisiaj¿ Pokazał mi kiedyś filmik jak Justin Timberlake i Pharell Willams "produkują" piosenkę "Seniorita", przez 'cały dzień' siedzą w studiu i klepią...2 TAKTY w kółko! Muzyka w tym utworze to 2 TAKTY W KÓŁKO! (i to w sumie są chyba 3 akordy!) I KONIEC. Ot cały wielki wysiłek intelektualny ich mózgów, starczył na wymyślenie 3 akordów w 2 taktach!!!!!!!:/ A większość czasu zajęło im eksperymentowanie i spontaniczne próbowanie rzeczy typu czy lepszy jest tamburyn czy hihat :/
I wydaje mi się, że muzyka filmowa schodzi w podobną...degenerację, sprymitywizowanie.
Pierwszy raz bardzo mnie to uderzyło w muzyce do "Interstellar". Człowiek, który skomponował muzykę do "Gladiatora", melodia, muzyka, klimat, rozbudowane harmonie w każdym kawałku różne itd. ... zrobił muzykę, która polega na powtarzaniu "4 akordów" tyle, że przy każdym powtórzeniu poszerza trochę liczbę instrumentów, które odtwarzają dane akordy, zwiększa intensywność i .. TYLE.
I weźmy to jako symbol tej 'współczesnej muzyki filmowej' jaką mam na myśli. Pulsujący rytm, zapętlone kilka akordów powtarzane w kółko, a klimat mają robić zmienianie brzmienia wkładane w te akordy.
Oczywiście mi też się czasem podobają te pulsujące ścieżki dźwiękowe ale nie czuję do nich...szacunku, podziwu.
To jak babka z fajnym tyłkiem, przyjemnie się na nią patrzy ale...jeśli oprócz tego, nie potrafi powiedzieć jednego inteligentnego zdania, poza kręceniem tyłkiem nic innego nie prezentuje...to nie powiem, że to fajna, wartościowa babeczka i szybko o niej zapomnę.
Najgorsze, że wydaje mi się, że domyślam się motywacji takiego upraszczania muzyki. Otóż był okres gdy sam robiłem muzykę pod przedstawień "teatralnych", chociaż może bardziej "baletowych" (nie było tam dialogów tylko taniec współczesny).
I pamiętam jak pierwsze zlecenia robiłem z..."pasją", przejęciem, podekscytowaniem.
I tam kombinowałem z melodią, z muzyką, z harmoniami. Rozbudowane, zmienne itd.
Ale potem, oni zaczęli chcieć coraz szybciej kolejne terminy (tzn. mieli spitoloną organizację — humaniści — i coraz później przypominali sobie, że trzeba jeszcze muzykę skomponować) i coś co było pasją stało się...rzemiosłem, mechaniką...
...i doszło do tego, że przy kolejnych zleceniach już jak cyborg pytałem tylko "ile minut dana scena?" albo "wesoła czy smutna?" :/
I właśnie wtedy odkryłem, że nie ma czasu na 'wymyślanie muzyki', wystarczy wymyślić jakąś frazę, najlepiej długą, a potem ją zapętlać poszerzając liczbę brzmień i wpływając na klimat poprzez samo natężenie podstawowej frazy, a nie melodię.
Robiłem frazę, zapętlałem...a minuty leciały

W końcu tak mi to obrzydło, że zrezygnowałem.
A potem nagle odkrywam w filmach, że...teraz "tak się robi"

Gdy teraz czasem posłucham sobie jakiś starszych kawałków np. R'n'B z lat 90 w porównaniu z tymi dzisiejszymi pop, to wydaje się, że w tamtych czasach jedna piosenka zawierała więcej akordów, przejść, harmonii niż cała płyta dzisiejszego wykonawcy pop :/
Trochę mnie to smuci. Tzn. zauważam jak następuje degeneracja cywilizacji w wielu dziedzinach, głównie jeśli chodzi o hierarchię wartości, ambicje, charakter, konsekwencję, wytrwałość itd. ale, że dotknie to nawet tak wysublimowanej dziedziny jak muzyka ze ścieżek dźwiękowych do filmów ... na to nie byłem przygotowany.
I nie mówię, że te nowoczesne ścieżki dźwiękowe mi się nie podobają. Owszem, lubię puścić sobie w tle, ale to tak jak pisałem wcześniej, lubię popatrzeć na ładną dziewczynę idąc miastem, ale nie czuję do niej podziwu, zachwytu i ... za rogiem już o niej zapomnę...A motywu przewodniego do "Gwiezdnych Wojen", "Terminatora", "Dragon Heart" czy nawet "Smok: Historia Bruca Lee" już nigdy nie zapomnę.
Za to z "Tronu" czy "Niepamięci" też bardzo mi się podobały, ale siedząc teraz przy klawiaturze — nie potrafię zanucić jakiegoś motywu z tych filmów

I tam ktoś może mówić, że nie ważne jakich użyje się środków, ważny jest efekt czyli "że ludziom się podoba". Ale to by znaczyło, że discopolo jest królową muzyki bo podoba się największej liczbie ludzi...
Ja lubię o sobie myśleć, że jestem 'technikiem', 'inżynierem' i nie mogę wartościować czegoś na zasadzie: "co się ludziom spodoba", bo to jest 'losowe', bo to zależy od 'ludzi' a ludzie są różni i ludzi jako mas nie szanuję na tyle, żeby brać ich jako wartościowy miernik.
Mój miernik musi być jednoznaczny, powtarzalny, niezależny od tego "co się komu spodoba" i można 'matematycznie' powiedzieć, że robienie kilku taktów, powtarzanych w kółko dodając tylko spontanicznie brzmienia jest ŁATWIEJSZE, jest MNIEJ WYMAGAJĄCE, wymagające MNIEJ UMIEJĘTNOŚCI I PRACY — a co za tym idzie — obiektywnie mniej wartościowe niż tworzenie rozbudowanych aranżacji, melodii, harmonii itd.
To ja się wyżaliłem

Dziękuję za uwagę i przepraszam tych, którzy mają teraz odczucie, że zmarnowali swój czas na czytanie tego
