No faktycznie. Cholernie długa. Przecież przesłuchanie 61 minut Desplata (a po ominięciu czterech mało wnoszących utworów - 45 minut) graniczy z cudem. Ja nie wiem, od kiedy jednym z głównych kryteriów oceny albumu jest jego długość?
W filmie (wg mnie) ciekawie się sprawuje. Te cztery nic nie wnoszące, nudne na płycie utwory spełniają świetnie swoją rolę podłożone pod obraz. Bardzo mi się podoba pod kątem muzycznym cały ciąg ostatnich scen filmu. Jest kilka highlightów, które w kinie byłoby słychać (gdyby film tam trafił

), ale jak to u Desplata, muzyka aż tak natrętnie nie wybija się z ekranu. W kilku scenach dobitnie widać, słychać i czuć, jak precyzyjnie muzyka jest podłożona pod obraz. Ja kupuję tę naiwną historyjkę o odsmażanych kotletach z WTC w roli głównej; chłopak zagrał świetnie, choć niektórych ta postać wkurza; muzyka ma swój klimat i choć znowu znajdą się tacy, którzy powiedzą że Desplat się powtarza, to ja po EL&IC w dalszym ciągu nie widzę dowodu na to, że się powoli kończy. Mnie znów pozytywnie zaskoczył. Oby więcej takich zagrań. Zaliczam tę pracę do jednej z najlepszych w karierze, obok m.in. Fantastycznego Pana Lisa i Autora Widmo.